- Obecnie gram więcej wbrew warunkom. To na pewno jest dużo większym wyzwaniem - mówi Marta Żmuda Trzebiatowska, jedna z gwiazd festiwalu Tofifest

Region Raport
Biznes Opinie
Festiwal Tofifest w Toruniu
Fot. MFF Tofifest/J. Marszewska/N. Paprocka

Podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest w Toruniu jednym z gości była polska aktorka teatralna i filmowa - Marta Żmuda Trzebiatowska. Artystka wzięła udział w spotkaniu otwartym z uczestnikami festiwalu, aby wziąć udział w dyskusji o swoim najnowszym filmie „Unmoored”. Nam udało się porozmawiać z Martą Żmudą Trzebiatowską m.in. o tym, jak duży wpływ na jej karierę artystyczną miał film "Mowa ptaków, o szufladkowaniu w show-biznesie oraz czy chciałaby znów wrócić na sam szczyt świata blichtru, fleszy i czerwonego dywanu.

 

Miałaś dużego kaca po zagraniu ról w filmach „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć” oraz „Ciachu” w reżyserii Patryka Vegi?

Po samej pracy na planie nie. Jednak w momencie, gdy zobaczyłam filmy na ekranie to uznałam, że  nie jest to moja poetyka. Byłam zaskoczona finalnym efektem.

Czego nauczyły cię tego typu źle obsadzone role aktorskie?

Nie wiem czy byłam źle obsadzona, tu chyba coś innego nie zagrało, ale faktycznie jestem od tamtej pory dużo bardziej rozważna w dobieraniu ról.

Na przykład?

Na pewno zwracam uwagę na to czy czuję estetykę reżysera, z którym mam pracować. Uświadomiło mi to spotkanie z Xawerym Żuławskim, który z jednej strony daje aktorowi ogromną wolność interpretacyjną, a z drugiej ma swój indywidualny język filmowy, który wykształcił się na solidnym fundamencie, więc spina wszystko w jedną, spójną całość. Xawery dał mi dużą swobodę, niejako za mną „podążał” w „Mowie ptaków”. To duże zaufanie, wynikało być może z tego, że jego ojciec - Andrzej Żuławski, chciał ze mną wcześniej współpracować. A ja byłam fanką filmów Andrzeja Żuławskiego, więc rozumiałam ich estetykę i chciałam zrobić coś z ducha tych filmów przy okazji pracy z Xawerym przy „Mowie ptaków”. Dla mnie Xawery był pierwszym reżyserem, który nie oceniał mnie przez pryzmat tego, co dotychczas zrobiłam i to było dla mnie też bardzo uwalniające. Nie ukrywam, że dzięki temu wyrosły mi skrzydła.

W wywiadach wspominałaś kilkukrotnie, że po „Mowie ptaków” Żuławskiego miałaś poczucie, że jesteś z tej roli dumna. Uznajesz ten moment za przełomowy krok w swojej karierze?

Kończąc szkołę teatralną, od razu otrzymałam dużą szansę od losu – trzy castingi, z czego ostatni z nich to główna rola w komedii romantycznej “Nie kłam kochanie” u boku Piotra Adamczyka, która okazała się frekwencyjnym hitem. Potem zaczęto mnie już obsadzać tylko w popularnych, komercyjnych rzeczach. Dodatkowo brałam udział w programie telewizyjnym “Taniec z gwiazdami”. Wszystko to spowodowało, że przestałam dostawać, jak miało to miejsce już za moich studenckich czasów, bardzo ciekawe propozycje ról na przykład w etiudach filmowych, w kinie niezależnym czy niekomercyjnych projektach. Człowiek w młodym wieku nie do końca zdaje sobie sprawę z konsekwencji swych decyzji. Dodatkowo nie miałam nikogo, kto mógłby mi doradzić, że może warto “konsumować” sukces małymi łyżeczkami. Doszłam ostatecznie do takiego punktu, że już nie miałam ochoty uprawiać tego zawodu. Ciągle otrzymywałam te same role, zrozumiałam ostatecznie, że muszę zawrócić kijem „tę Wisłę” i podejść do tego wszystkiego trochę w inny sposób.

Tylko już wówczas pewien obraz ciebie jako aktorki zapadł widzom w pamięć. Zostałaś w pewien sposób zaszufladkowana?

Nie wszystko ode mnie zależało, ktoś ostatecznie zawsze musi w ciebie uwierzyć. Dopiero po wspomnianej przez ciebie „Mowie ptaków”, otworzyła się dla mnie nowa droga aktorska. Jest mi od tego momentu znacznie łatwiej przekonać, aby dano mi szansę na castingach do filmów, w których wcześniej nie miałam szansy się znaleźć.

W grudniu ubiegłego roku widzowie mogli zobaczyć cię w serialu „Grzechy sąsiadów”.  Zagrałaś w nim pełnokrwistą rolę kobiecą. To duże wyzwanie aktorskie?

Była to przede wszystkim olbrzymia radość móc się spotkać z Borysem Lankoszem, który był na mojej liście reżyserskich marzeń. Sam temat serialu należał także do dość odważnych. Dotychczas nie otrzymywałam propozycji ról, które mogłyby pokazać inną paletę moich aktorskich kolorów, więc cieszę się, że mogłam zagrać Judytę.

Po latach gry aktorskiej na deskach teatralnych, w produkcjach telewizyjnych i filmowych wejście w daną rolę jest łatwiejsze czy niekoniecznie?

To zależy od samej roli. Zawsze jednak trudne jest szukanie w sobie tej energii postaci. Trzeba zastanawiać się nad tym, jaka ona ma być, trzeba to odnaleźć. Liczę, że teraz każde moje wcielenie ekranowe będzie widzów zaskakiwać.

W Polsce lubimy przypinać ludziom różne etykiety. Aktorzy, a zwłaszcza aktorki są nadal obsadzani w filmach bardziej po warunkach?

Muszę przyznać, że obecnie gram więcej wbrew warunkom. To na pewno jest dużo większym wyzwaniem.

Powiedziałaś kilka lat temu, że „chcesz mówić coś swoim głosem jako artystka” Czy przez ten czas wiele zmieniło się w twoim życiu? Czujesz, że obecnie znajdujesz się, użyję terminologii lotniczej, na właściwym kursie i ścieżce?

Wówczas chciałam tej zmiany i byłam na nią przygotowana. I tak rzeczywiście, cytując ciebie „jestem na właściwym „kursie”.

Podczas tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest możemy zobaczyć cię w produkcji „Unmoored”. Film prezentuje historię ludzi, którzy próbują odnaleźć się ze sobą na nowo. Czym uwiódł cię ten scenariusz?

Zacznijmy od tego, że Caroline Ingvarsson, reżyserka tej produkcji, zobaczyła mnie w filmie „Mowa ptaków”.

Czyli produkcja sprzed pięciu lat nadal procentuje w twojej karierze aktorskiej?

Tak, ponieważ „Mowa ptaków” po pewnym czasie od wyświetlenia obrazu w kinach, pojawiła się na platformie streamingowej, więc reżyserka z łatwością mogła zobaczyć ten film. Podczas kompletowania obsady powiedziała, że potrzebuje takiego rodzaju energii kobiecej jak moja. Poprosiła mnie więc o nagranie selftype’a. W taki sposób znalazłam się w filmie „Unmoored”. Osobiście było to spełnienie jednego z moich marzeń, ponieważ bardzo lubię skandynawskie, mroczne kino.

A jakie inne marzenia ma jeszcze Marta Żmuda Trzebiatowska? 

W rodzimym kinie to z pewnością rola w filmie Wojtka Smarzowskiego. Natomiast jeśli chodzi, o produkcje zagraniczne, to chciałbym wystąpić, a co mi tam, powiem to na głos, u samego Pedro Almadóvara! Ponadto nie mogę się doczekać premiery serialu, w którym ostatnio zagrałam. Nie mogę niestety nic więcej zdradzić. Mam nadzieję, że uda mi się znowu państwa zaskoczyć.


Po tylu latach w show-biznesie możesz już spokojnie wybierać pomiędzy kolejnymi scenariuszami. Na co starasz się zwracać szczególną uwagę?


Uważam, że wcześniej zapoznając się ze scenariuszem, nie miałam właściwej umiejętności oceny: czy film ma szansę się udać czy nie? Nie twierdzę, że obecnie ją już posiadłam i że kiedykolwiek można mieć stu procentową pewność, ale jakby bazując na dotychczasowym doświadczeniu, pojawił się u mnie pewnego rodzaju wyostrzony zmysł. I tak na przykład: jeśli zapala mi się czerwona lampka, to wolę po prostu odpuścić. Po „Mowie ptaków” staram się być bardzo rozważna [śmiech].

Zyskałaś pewnego rodzaju wewnętrzne przeczucie?

Zdarzyło mi się już odpuścić kilka scenariuszy, w których rolę zagrał ktoś inny. Później, oglądając daną produkcję, okazało się, że miałam nosa.

Na koniec naszej rozmowy przygotowałem jeszcze jeden cytat z ciebie. Mianowicie: "Spoglądam na to, co teraz dzieje się na szczycie, w show-biznesie i wiem, że nie chcę tam być”. Nie tęsknisz za tym światem?

Obecne miejsce, w którym patrzę z niedaleka na ten szczyt, jest idealne. Lubię sam proces zdobywania. Będąc tu, mam wystarczająco dużo czasu dla rodziny i na pracę, i święty spokój.


Dziękuję za rozmowę. 

 

CZYTAJ WIĘCEJ: