Amerykanie swoje głosy w trakcie tegorocznych wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych oddawali już przed 5 listopada (Election Day). Wynika to z możliwości głosowania przedterminowego, czyli early voting. W roku 2000 early voting był możliwy w 24 stanach, a w 2024 roku – już w 47. Czy szala zwycięstwa wyborczego tym razem przechyli się na korzyść republikanina (ekipa słoni) Donalda Trumpa a może wygra jego przeciwniczka z partii demokratów – Kamala Harris? (ekipa osłów) O wszystkim ostatecznie zadecydują tak naprawdę głosy Kolegium Elektorskiego. - W tych wyborach będą decydowały detale - mówi dr hab. Wojciech Peszyński z Katedry Filozofii i Teorii Polityki, Instytutu Nauk o Polityce Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
Za nami 5 listopada, czyli tak zwany Election Day w Stanach Zjednoczonych. Kiedy tak naprawdę poznamy finalne wyniki wyborów prezydenckich?
Nieco więcej informacji dotyczących tego, jak głosowali Amerykanie poznamy w okolicach najbliższego piątku. Wynika to m.in. z faktu, że w tzw. stanach bitewnych mamy do czynienia z różnymi metodami głosowania - zarówno w formie tradycyjnej jak i korespondencyjnej. Co więcej na przykład w stanie Pensylwania w niektórych hrabstwach swój głos można było oddać wcześniej. Te wszystkie karty do głosowania muszą dopiero spłynąć, lecz w wielu stanach wyniki będą na styku.
Właśnie, bo jak okazuje się z sondaży przeprowadzonych przez firmę analityczną AdImpact od marca wydano ponad 2,6 mld dolarów, aby wpłynąć na decyzje wyborców. Jednak mimo to sondaże pokazują, że poparcie dla Trumpa i Harris oscyluje w granicach błędu statystycznego?
Nie jest to pierwsza tak zacięta rywalizacja. W historii wyborów prezydenckich w USA mieliśmy do czynienia z podobnymi. Było tak chociażby w 2000 roku w wyborach prezydenckich między kandydatami Alem Gore'em oraz Georgem Bushem. Wówczas głosy liczono na Florydzie jeszcze w grudniu, a różnica między kandydatami wynosiła dokładnie 537 głosów dla Busha. Republikanin zyskał więcej głosów elektorskich, choć mniej powszechnych. Tym samym wygrał wybory prezydenckie. Podobnie było zresztą w 1960 roku, kiedy rywalizowali ze sobą: John Fitzgerald Kennedy oraz Richard Nixon. Republikaninowi trzeba oddać to, że wtedy Nixon potrafił się zachować jak mąż stanu i odpuścił kwestię liczenia głosów ze względu na nasilający się kryzys kubański.
W trakcie tegorocznej kampanii jest wiele różnic w stosunku do poprzednich: mieliśmy do czynienia z dwoma zamachami na Donalda Trumpa, u demokratów nastąpiła wymiana kandydata na prezydenta, a sama rywalizacja jest bardzo zacięta. Ponadto stany, które były dotychczas bitewne w obecnych wyborach prezydenckich takimi już nie są.
Jednym z nich jest wspomniana Pensylwania, gdzie do zdobycia jest 19 głosów elektorskich?
12 lat temu było pewne, że na północy USA stany przybiorą barwę niebieską [partia demokratyczna – przyp. red.], a w pasie słońca wybory wygrywały stany czerwone [partia republikańska – przyp.red.]. Obecnie w wyniku m.in. zmian demograficznych oraz faktu, że nic nie jest dane raz na zawsze, wiele się zmieniło pod tym względem. Kiedyś Dwight Eisenhower utworzył osobnym stanem Hawaje, bo wydawało mu się, że na wieki wieków będą republikańskie, a dziś są demokratyczne. Poza tym też tematyka kampanii wyborczej zmienia samych wyborców. Kto by przypuszczał parę lat temu, że pas rdzy (Wisconsin, Pensylwania, Michigan) to będą stany wahające [swing states – przyp. red.]. Do 2012 roku były one demokratyczne, ale nastąpiły kolejne kryzysy w Stanach Zjednoczonych. Obecnie nasilający się konflikt na Bliskim Wschodzie może spowodować, że muzułmanie zamieszkujący te stany nie pójdą na wybory i np. w Michigan przeważy to szalę zwycięstwa na rzecz Donalda Trumpa.
Wygrana republikanina to powrót wizji prezydentury sprzed czterech lat?
Po swojej pierwszej kadencji Trump odchodził w niesławie z urzędu. Zresztą do dziś nie potrafi pogodzić z przegraną z Joe Bidenem. Trump zrobił się antyestablishmentowy, zadarł z wieloma mediami, ale nie było takich przypadków jak w Polsce, na Węgrzech czy w Turcji, gdzie władza niszczyła instytucje oraz naruszono podstawy ustroju demokratycznego. Z drugiej strony prowadzona przez niego polityka zagraniczna nie była taka zła. Przyczynił się, pod groźbą braku kontraktów dla firm europejskich, do wstrzymania budowy Nord Stream II.
A co jeżeli przegra? Według agencji Reuters może znów podważać wynik wyborczy.
Na pewno, zresztą jeśli przegra Kamala Harris to będzie podobnie. Trump sam to już zapowiedział. Zresztą republikanin uważa się za upokorzonego, zrażonego i może po czterech latach być mniej przewidywalny na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych. W tych wyborach będą decydowały detale.
Geopolityka Stanów Zjednoczonych wobec Polski ulegnie zmianie?
W zasadzie jeśli chodzi o Polskę to polityka amerykańska będzie podobna. Z tym że my za bardzo przykładamy polskie myślenie do amerykańskiego. Trump myśli interesami Stanów Zjednoczonych. Zauważmy, że Biden i jego administracja pomogli wiele Ukrainie, najwięcej ze wszystkich państw jeśli chodzi o wsparcie zbrojne, ale można było pomóc więcej i nie byłoby to bardziej kosztowne dla amerykańskiego podatnika. Trzeba jednak mieć na uwadze fakt, że dla amerykańskiej administracji ważny jest konflikt z Chinami, który mam nadzieję, nie będzie konfliktem zbrojnym, a jedynie wojną gospodarczą. W konflikcie z Chinami Amerykanie potrzebują mieć Rosję po swojej stronie. Dla Amerykanów zakończenie wojny w Ukrainie jest kwestią potrzebną. Zresztą podobnie z pokojem na Bliskim Wschodzie, skąd płynie ropa. Myślę, że za tydzień, jak już w pełni będziemy znali amerykańskiego prezydenta, to „kury nadal będą jajka znosić, a krowy mleko dawać” i nic się nie wydarzy jeżeli chodzi o Polskę. Amerykański prezydent to nie jest prezydent Rosji, który nie ma żadnej kontroli nad sobą. W Stanach Zjednoczonych jest wiele mechanizmów demokratycznych typu check and balance, które sprawdziły się już podczas ostatniej kadencji Donalda Trumpa. Zniszczenie instytucji demokratycznych jest tam praktycznie niemożliwe.