- Nie boimy się konkurencji, bo sprzyja podnoszeniu jakości, mobilizuje do działania. Możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że nasze pierniki są robione według tradycyjnych receptur - mówi Elżbieta Olszewska z Żywego Muzeum Piernika w Toruniu. WYWIAD

Biznes Ludzie
Biznes Opinie
Elżbieta i Andrzej Olszewscy
Fot. nadesłane

Badania Ośrodka Informacji Turystycznej w Toruniu pokazują, że z tym miastem najbardziej kojarzą się przyjezdnym pierniki oraz Mikołaj Kopernik. Na dalszym miejscu jest dopiero Starówka wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Nic więc dziwnego, że niemalże wszystko w centrum miasta kręci się wokół piernika. Aż dziwne, że pierwsze muzeum piernika powstało dopiero w 2006 roku. By poznać jego historię i teraźniejszość spotkałem się z jego współwłaścicielką Elżbietą Olszewską.


Już wiem, dlaczego jest to Żywe Muzeum Piernika. Gdy czekałem, to widziałem te tłumy dzieciaków czekających na schodach i przed budynkiem, biegające osoby, które robią warsztaty. To faktycznie jest żywe muzeum.

Tak, rzeczywiście jest tu życie, ale Żywe Muzeum Piernika zawdzięcza swoją nazwę czemu innemu. Mianowicie idei, jaka przyświecała nam, kiedy powstawało to miejsce. Założenie było takie, że to będzie żywa atrakcja turystyczna i będzie się tutaj działo. Od początku miało być to muzeum nie artefaktowe, tylko narracyjne. Każdy przybywający staje się na ten czas czeladnikiem piernikarskim i pod kierunkiem animatorów Mistrza Piernikarskiego i Wiedźmy Korzennej przygotowuje swój własny piernik. Goście najpierw dowiadują się, jakie przyprawy są wykorzystywane, skąd one są pozyskiwane, a potem sami je ubijają. Przygotowując ciasto, przesiewają mąkę żytnią i pszenną. Dowiadują się, że najlepszy miód do piernika to ten z ziemi chełmińskiej. To jest muzeum "żywe", bo każdy wykonuje pewną czynność przy przygotowaniu ciasta, z którego wykrawa swój piernik, odbijając go wcześniej w drewnianej formie i wypieka. Otrzymuje tutaj własnoręcznie upieczony piernik na pamiątkę. W muzeach artefaktowych życia nie ma, ogląda się eksponaty i w ten sposób pozyskuje się ewentualnie wiedzę.


To są te przysłowiowe kapcie muzealne.

Tak, tych "kapci" chcieliśmy uniknąć. Nie tylko dlatego, żeby nadać nowoczesną, interaktywną formę, ale z tej prostej przyczyny, że my po prostu tych artefaktów nie mieliśmy. Kiedy zakładaliśmy muzeum osiemnaście lat temu, na zakup ich nie było nas stać. Mogę to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że założenie tej interaktywności okazało się sukcesem.


Skąd wziął się pomysł na takie właśnie muzeum?

Z biedy i z sytuacji, która nas zastała. Mówię nas, bo to muzeum jest głównie zasługą mojego męża. 28 lat temu urodziła się nam chora córka. Żeby ją leczyć w Stanach, bo w Polsce nie było takich możliwości, musieliśmy wyciągnąć pieniądze z dobrze prosperującej firmy. Mieliśmy kilka sklepów obuwniczych, które Andrzej prowadził. Wiadomo, że wyciągnięcie znacznej kwoty z prowadzonego interesu, to po prostu droga do bankructwa. Kiedy już wróciliśmy z tych medycznych wojaży, to zastanawialiśmy się, co robić dalej. Wpadliśmy na pomysł, żeby zająć się turystyką. Kiedy Polska Organizacja Turystyczna robiła badania na temat rozpoznawalności różnych miast, to Toruń i piernik były bardziej rozpoznawalne i łączone niż Kraków i Smok Wawelski. Osiemnaście lat temu w Toruniu takiego muzeum związanego z piernikiem w ogóle nie było. Andrzej dowiadywał się jak to zorganizować, co jest najważniejsze i istotne w takim miejscu. Tutaj mała dygresja. Mój mąż usłyszał gdzieś w kręgach turystycznych, że atrakcja, do której mają przyjeżdżać turyści, powinna mieć wielkość, którą się nazywa autokarową. Nie może to być maleńkie miejsce, tylko takie, do którego zmieści się cała wycieczka, która przyjeżdża autokarem. To już zdeterminowało poszukiwania. Trafiliśmy wtedy na ten zabytkowy budynek, który udało nam się wynająć od miasta. Kiedyś to był spichlerz, potem centrala nasienna, magazyn mebli. Zrealizowaliśmy tutaj marzenie o muzeum piernika. Początki były bardzo trudne. Mieliśmy tysiąc złotych oszczędności. Kujawsko-Pomorski Fundusz Pożyczkowy pożyczył nam pieniądze na realizację tego przedsięwzięcia na podstawie biznesplanu. Gdy się rozejrzysz, to zobaczysz tutaj różne pozostałości po spichlerzu, choćby te piękne belki, które były pomalowane bardzo grubo różnymi farbami olejnymi. Pierwszą salę pokazową przygotowywaliśmy nieomal własnymi rękami, nie wynajmując profesjonalnej firmy do remontu. Troszkę takim domowym sumptem. No i tak się to zaczęło. Kiedyś byliśmy na wycieczce w Wenecji. Tam zachwyciły nas żywe pokazy dmuchania szkła z udziałem publiczności. To też było zarzewiem pomysłu, co należy zrobić, żeby ludzie się dobrze bawili.


Kiedy rozmawiam z organizatorami turystyki, to zawsze podkreślają, że żeby muzeum mogło zaistnieć, to musi mieć takie atrakcje, które zachęcą zwiedzających do jakiejś interakcji i nie może być tylko i wyłącznie wystawą.

Teraz jest taki trend, że ludzie chcą czegoś doświadczyć. Poznajemy świat zmysłami i to, co sami zrobimy, pamiętamy długo. Tak jest też w edukacji – metoda transmisyjna, w której nauczyciel po prostu przekazuje uczniom wiedzę, nie jest najlepsza na jej zapamiętanie. Natomiast jeśli uczniowie pozyskają tę wiedzę poprzez własną, kierowaną przez nauczyciela aktywność – zapamiętają to na długo, a nauka nie będzie nudą, tylko zabawą. Właśnie takie mieliśmy założenie. Chcieliśmy, żeby to była też placówka edukacyjna, żeby przy okazji wypieku pierników ludzie mogli dowiedzieć się czegoś o historii miasta, piernikach, przyprawach czy legendach związanych z Toruniem. Zabawa przy „pierniczeniu” ma być także żywą lekcją historii.


Robicie też jakieś pokazy w szkołach?

Nie. Mieliśmy kiedyś projekt z Ministerstwa Kultury, który polegał na żywych lekcjach historii, w tym historii miasta i rzemiosła, nie tylko piernikowego. W szkołach nie organizujemy lekcji, bo nie mamy takich mocy przerobowych. Do Muzeum przyjeżdża wystarczająco dużo wycieczek ze szkół, to wystarczy. Nie wchodzimy do placówek edukacyjnych, aczkolwiek wychodzimy w teren. Mieliśmy piernikowe pokazy w Tokio, Pradze, Madrycie, Sztokholmie. Ostatnio braliśmy udział w pikniku naukowym w Warszawie.


A jak poradziliście sobie w czasach pandemii? Dla branży turystycznej to było załamanie.

Było bardzo ciężko. Przetrwaliśmy dzięki oszczędnościom i dotacjom z tzw. tarczy. Najważniejsze jest to, że nie zwolniliśmy nikogo podczas COVID-u. Nagrywaliśmy żywe lekcje i zabawne dla dzieci filmiki z Muzeum Piernika i Domu Legend. Umieszczaliśmy je w internecie. Chodziło też o to, żeby pracownicy mieli poczucie sensu, że przychodząc, coś robią. Pisali scenariusze, dyskutowali nad nimi, nagrywali filmiki. Wtedy rzeczywiście wszyscy byliśmy przerażani, co dalej, jak to będzie wyglądało.


18 lat to jest kawał czasu. Jak rynek turystyczny zmienił się w Toruniu? Na lepsze czy gorsze?

Myślę, że zdecydowanie na lepsze, choć ciągle bolączką dla mnie jest fakt, że Toruń w porównaniu z innymi miastami, mało się promuje. Widzimy to, jeżdżąc na różne targi turystyczne. Rynek się zmienia. Coraz więcej turystów indywidualnych robi sobie tzw. city break, czyli krótkie, weekendowe wypady do któregoś z europejskich miast. Dla miasta istotne jest, żeby turysta nie tylko przyjechał, ale też przenocował. Wtedy korzysta z noclegu i restauracji, zwiedza kilka atrakcji turystycznych, ma czas na zakup pamiątek i pierników. Szacuje się, że w 2023 roku Toruń odwiedziło 2-2,5 miliona turystów. Trzeba ich jakoś zatrzymać na drugi dzień, a do tego potrzeba promocji.


Przez te lata liczba turystów wzrosła?

Tak. Choć ten rok jest gorszy niż poprzedni. Widzimy to w naszym systemie rezerwacyjnym. Co prawda mamy wykupione wszystkie pokazy, ale w minionych latach pracowaliśmy także po godzinach. Zdarzało się, że ostatnie pokazy odbywały się o 21, bo tylu było chętnych.


Jak dużo jest firma? Ilu zatrudniacie pracowników?

Prowadzimy dwie firmy: To-Tur Toruńska Turystyka, która prowadzi Żywe Muzeum Piernika oraz Dom Legend s.c., która prowadzi Dom Legend Toruńskich i Bunkier Wisła. W sumie zatrudniamy ponad 70 osób, więc już jesteśmy średnim przedsiębiorstwem.


Czym są Dom Legend i Bunkier Wisła?

Dom Legend zorganizowaliśmy w gotyckim podziemiu kamienicy na Szerokiej. Jest to połączenie interaktywnego muzeum i teatru. Goście poznają toruńskie legendy, sami wcielając się w postacie w nich występujące – mogą na chwilę stać się królem Jagiełłą, na którego mieszczka wylała zawartość nocnika, flisakiem wiślanym, budowniczym Krzywej Wieży, mogą wprawić w ruch dzwon Tuba Dei, bo jego replika w odpowiedniej skali, oczywiście, znajduje się w Domu Legend. W 2015 roku otworzyliśmy Bunkier Wisła. W dawnym schronie z czasów II Wojny Światowej stworzyliśmy symulację nalotu bombowego. Animatorzy wcielają się w dowódców schronu i zapewniają gościom silne przeżycia z zagrożonego miasta.


Pomysły na przyszłość?

Za kilka dni otwieramy kawiarnię na rogu Św. Ducha, przy Bramie Klasztornej. Kiedyś znajdował się tam bar Antałek. Teraz będzie Smakowalnia Pierników. Dostaliśmy też dotację w konkursie Urzędu Marszałkowskiego i będziemy robić coś, o czym jeszcze nie chciałabym mówić. Będzie to absolutna nowość.


Cały czas w naszej rozmowie przewija się słowo piernik. W Toruniu jest już w tej chwili ogromna konkurencja wśród sprzedawców i producentów.

Mamy dwa sklepy przy ulicy Żeglarskiej, która stała się ulicą piernikową.  Myślę, że to bardzo dobrze, bo w wielu krajach europejskich są ulice, gdzie znajdujących się tuż obok siebie sklepach sprzedaje się czekoladki, pierniczki czy jakieś inne rzeczy charakterystyczne dla danego miasta. Turysta wie, że na tej ulicy znajdzie ogromną ofertę. My nie boimy się konkurencji. Konkurencja sprzyja podnoszeniu jakości, mobilizuje do działania. Możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że nasze pierniki są robione według tradycyjnych receptur. Nie używamy ani konserwantów, ani żadnych polepszaczy smaku. Składnikiem naszych wypieków jest prawdziwy miód w przeciwieństwie do niektórych producentów, którzy używają syropu glukozowo-fruktozowego. Wyróżnia nas jakość i doskonałe składniki. Nasze pierniki są ręcznie zdobione przez artystki malarki i ręcznie pakowane.


To wszystko procentuje, bo Trip Advisor uznał, że Żywe Muzeum Piernika jest największą atrakcję turystyczną w Toruniu.

Nie tylko oni. Huffington Post napisał, że nasze muzeum jest jednym z miejsc z całej Polski, które koniecznie trzeba odwiedzić. National Geographic wybrał nas jednym z siedmiu cudów Polski. Mamy złoty certyfikat Polskiej Organizacji Turystycznej, Złotą Karetę "Nowości". Otrzymaliśmy wiele nagród, z których jesteśmy naprawdę bardzo dumni. Złożyła się na nie praca naszego całego zespołu. Mamy naprawdę świetnych pracowników, którzy na ten sukces i na te nagrody ciężko pracują.

 

Dziękuję za rozmowę!

 

CZYTAJ WIĘCEJ: