Fantasy sport, czyli jaka to przednia zabawa! NASZ KOMENTARZ

Puls Dnia
Region Raport
Biznes Opinie
#
Fot. Arriva Polski Cukier Toruń/FB

Są kibice, którzy grają rokrocznie i tę rozrywkę uwielbiają, są i tacy, którzy zbytnio nie wiedzą, o co tu w ogóle chodzi i z czym to się je. A tymczasem najpopularniejsze odmiany tej zabawy przyciągają miliony osób. Sportowe gry fantasy.

 

Przygotowywałem niedawno artykuł o derbach koszykarzy (małe przypomnienie: Anwil wygrał w Toruniu z Arrivą Polskim Cukrem, choć potrzebował do tego dogrywki) i buszując po oficjalnej stronie Orlen Basket Ligi natrafiłem na zakładkę „Menedżer”. Sama idea jest tak naprawdę nadzwyczaj prosta - niezależenie od tego, o jaką dyscyplinę chodzi, wybieramy zawodników do swojej drużyny, a potem, w zależności od tego, jak sobie radzą, dopisujemy do dorobku kolejne punkty. Jeśli więc nasz piłkarz strzeli gola w prawdziwych rozgrywkach, bilans się poprawia, a jeśli dostanie czerwoną kartkę, z naszego salda zostanie coś odjęte. Oczywiście nie może być zbyt łatwo - cały urok polega na tym, że w grze mamy budżet, który nie pozwala na wybranie samych sław pierwszej wielkości, a jeśli już na jakąś się zdecydujemy, może ona pochłonąć nawet połowę tego, co mamy na cały zespół. I trzeba rzeźbić, trzeba wybierać tych, co to zwykle grają role drugoplanowe, ale jednak mogą pozytywnie zaskoczyć.

Przyznam szczerze, że w koszykarską wersję zabawy nie grałem nigdy, można szkoda, choć tak to zwykle bywa, że gdy gra się sercem, to nie zawsze wychodzi to najlepiej, a aż kusiłoby, by w naszej polskiej koszykarskiej grze właśnie naszych graczy wybierać, a więc torunian, a więc włocławian. Choć zwłaszcza w przypadku tych drugich, będących liderami ligowej tabeli, wybór ten z pewnością złym wyborem by przecież nie był…

W Polsce zwolennik menedżerów fantasy jakoś wielkiego pola manewru nie ma. Jest oczywiście Fantasy Ekstraklasa oparta na piłce nożnej, jest jej odpowiednik w piłkarskiej pierwszej lidze, jest wspomniana koszykówka. A żużel, a siatkówka? Ano właśnie… zabawy były, ale jakoś na dłużej się nie przyjęły. Szkoda mi zwłaszcza żużla, bo tu kibic-gracz   miałby wielkie pole do popisu, wszak przewidzieć niełatwo, czy nasz wybraniec najczęściej zdobywać będzie punktów sześć, czy może osiem. A takie detale i różnica paru „oczek” przesądzić mogą o być albo nie być w czołówce zabawy.

U nas szaleństwa na punkcie menedżerów fantasy wielkiego więc nie ma, a tymczasem poza Polską jest to zabawa popularna wyjątkowo. Najwięcej osób gra w menedżera ligi angielskiej i spróbuj zgadnąć, drogi Czytelniku, o jakiego rzędu liczbie tu mówimy. Setki tysięcy? Ano nie, liczba graczy jest duża większa, w sezonie obecnym uczestników jest ponad jedenaście milionów. Nie są to oczywiście tylko Brytyjczycy, znam osobiście torunian, którzy bakcyla połknęli nieodwołalnie i tydzień w tydzień myślą, kogo w tej Anglii ustawić jako kapitana, kogo z drużyny wyrzucić, a kogo wybrać na jego miejsce. Prawda, że przednia to zabawa? A w dodatku, choć taka popularna, zupełnie darmowa, nawet jeśli tak wielkie zainteresowanie dałoby się przecież spieniężyć szybko i łatwo, wprowadzając dla graczy choćby drobne opłaty wpisowe.

I tym bardziej żal mi braku gry żużlowej, co to dla kibiców z naszego regionu, tak bardzo w żużlu zakochanego, byłaby magnesem niewątpliwie najsilniejszym. Pierwsza wersja, pod hasłem „Wygraj Ekstraligę”, powstała już dwie dekady temu, w swoim czasie stała się grą oficjalną i prowadzoną przez władze ligi, znalazła się nawet pula na nagrody finansowe. I cóż, na tym się skończyło, przynajmniej na razie, i dziś za żużlowym menedżerem możemy co najwyżej zatęsknić i wyobrażać sobie, jak to dla nas mogliby punktować Patryk Dudek i Emil Sajfutdinow z toruńskiego Apatora oraz Max Fricke i Michael Jepsen Jensen z grudziądzkiego GKM-u. Może kiedyś.

A jak mowa  o tym co było… Polskie początki gier fantasy to końcówka lat 90., gdy ówczesne „Wygraj Ligę” działało w wersji papierowej dzięki „Gazecie Wyborczej”.  Pamiętam jak dziś wycinanie kuponów, mozolne wpisywanie kodów piłkarzy, wysyłanie składu pocztą i… czekanie aż po kilku tygodniach od ostatniego meczu będą pierwsze wyniki, wszak kuponów było multum, a każdy z nich sprawdzał ręcznie człowiek, nie maszyna, pilnując, by niczego nie pokręcić (ponoć w pewnym momencie za grę odpowiadało w gazecie 60 osób, a liczba papierowych kuponów szła w setki tysięcy). Dziś po tamtej prowizorce nie ma śladu, ale sentyment pozostał. I wspomnienia, jak to się siedziało z nożyczkami nad gazetą, licząc na kalkulatorze, czy czasem się nie przekroczy budżetu o 0,1 lub o 0,2…

 

CZYTAJ WIĘCEJ: