Żegnaj Paryżu! Medali dziesięć, a jeden nasz KOMENTARZ

Region Raport
Biznes Opinie
#
Fot. The Olympic Games/x.com

Jak to było w tym Paryżu? Cała Polska, sportowa i nie tylko sportowa, występy naszej reprezentacji będzie analizowała jeszcze długo. Z Francji polska kadra wraca z dziesięcioma medalami, co nie jest wynikiem szczególnie dobrym, ale nie jest też taką katastrofą, jakiej w pewnym momencie można było się obawiać. A dla nas ważne, że w tym dorobku jest akcent regionalny.


Igrzyska… i po igrzyskach. Tak to już jest, że na wielkie zawody sportowe czeka się długo, gdy się już zaczynają wydaje się, że przecież potrwają nie dzień i nie dwa i zdążymy się nimi nacieszyć, a tymczasem gdy olimpijski znicz gaśnie ma się wrażenie, że to wszystko dopiero co się zaczynało i nie może kończyć się aż tak szybko. Paryż przeszedł do historii jako miejsce igrzysk barwnych i radosnych, które były celebracją życia. Sport wyszedł w miasto i choć bilety tanie nie były, to jednak czuło się, że te igrzyska są na wyciągnięcie ręki. Ledwie 2,5 roku temu olimpijczycy, wówczas zimowi, rywalizowali w Pekinie, gdzie o takiej atmosferze nie było mowy, bo nie dość, że zawody odbyły się w kraju o zupełnie innej mentalności i charakterze, to jeszcze był to czas, gdy w Państwie Środka trwała skrajnie rygorystyczna walka z pandemią. Zderzenie tych dwóch światów i tych dwóch form przeprowadzenia igrzysk olimpijskich jest niesamowicie kontrastowe, na szczęście na korzyść Francji, gdzie było kolorowo i z uśmiechem. Powodów do uśmiechu nie mamy jednak zbytnio my, choć nie było też we Francji aż tak tragicznie, jak sugerują niektórzy. W klasyfikacji medalowej wylądowaliśmy bardzo daleko, ale zadecydowała o tym więcej niż skromna liczba krążków złotych. Jakościowo było
słabo, ilościowo już natomiast… dość normalnie, bo dziesięć medali to identyczny wynik, jak w Londynie w 2012 roku i tylko o jeden medal gorszy niż np. w Pekinie w 2008 czy w Rio de Janeiro w 2016. Ba, pod jednym względem było nawet dobrze bo nasi stawali na podium w tylu różnych dyscyplinach, że poprzednio równie wiele sportów było dla nas medalodajnych blisko trzy dekady temu, czyli w 1996 roku w Atlancie.


Ale dobrze też jednak nie jest, bo widać jak na dłoni, że nie wypaliły nam w Paryżu dyscypliny, które powinny pociągnąć wynik całej reprezentacji, czyli lekkoatletyka (jeden medal) i kajakarstwo (bez medali). U lekkoatletów kadra nam się niestety w większości zestarzała i dawni mistrzowie są już powoli w schyłkowych fazach karier, a następcy to jeszcze nie ten poziom. Problemem Polski na igrzyskach było też to, że choć wielu naszych było w szerokim gronie kandydatów do medali, to jednak mieliśmy wyjątkowo mało naprawdę poważnych kandydatów do złota, zawodników, których w ciemno nazwalibyśmy murowanymi faworytami. I to właśnie widać najbardziej w klasyfikacjach punktowej oraz medalowej. Pod względem punktów jesteśmy pod koniec drugiej dziesiątki, pod względem liczby medali na równie przyzwoitym początku dziesiątki trzeciej, natomiast pod względem ich jakości dopiero na początku dziesiątki piątej.


A regionalnie? Było mniej więcej tak, jak mogliśmy się spodziewać. Nie ma co ukrywać, ewentualne niepowodzenie wioślarskiej czwórki podwójnej byłoby rozczarowaniem dużym, ale osada, o której pisałem w tym miejscu obszerniej przed tygodniem, sięgnęła po srebro. I tak oto jednym sukcesem cieszyć się i chwalić mogą miasta aż trzy, wszak w składzie czwórki byli bydgoszczanin, torunianin i włocławianin.


Więcej regionalnych medali nie mamy, ale naszych sportowców było w Paryżu więcej. O wszystkich w tak krótkim tekście napisać się nie da, więc w tym miejscu wyróżnię jeszcze chociaż jedną zawodniczkę. Duże słowa uznania należą się Adriannie Sułek-Schubert, która pół roku po urodzeniu dziecka dopięła swego i wystartowała w Paryżu. Cudu nie było i w tak krótkim czasie po ciąży oraz porodzie bydgoszczanka nie liczyła się w walce o medal, ale charakter pokazała niesamowity. Nie tylko we Francji, ale na całej swojej drodze w ostatnich miesiącach, gdy już jako młoda mama uparcie trenowała, by pokazać się tak dobrze, jak tylko była w stanie.

Olimpijski znicz zgasł. Zgasł, by zapłonąć znów, zimą za niespełna dwa lata w Mediolanie i latem za cztery w Los Angeles. Bajeczny czas igrzysk to już historia, ale w sporcie przecież pustki nie ma nigdy. Wracamy więc do naszych typowo regionalnych emocji, tych ligowych. Tych też z pewnością nie zabraknie.

 

CZYTAJ WIĘCEJ: