Popularność Małgorzacie Sosze przyniosła rola Zuzanny Hoffer w serialu TVN "Na Wspólnej". Następnie aktorkę obsadzono w roli Doroty Sztern w produkcji "Tylko miłość". Od wielu sezonów jest natomiast gwiazdą serialu „Przyjaciółki” emitowanego w Telewizji Polsat. Jednocześnie w swojej karierze zagrała także w wielu polskich produkcjach filmowych, takich jak m.in. „Śniadanie do łóżka” w reżyserii Krzysztofa Langa czy „Och Karol 2”, za którego wyprodukowanie odpowiadał Piotr Wereśniak, zaangażowany również w kręcony na ulicach toruńskiej starówki film „Piernikowe serce”. To właśnie Małgorzata Socha gra w nim jedną z głównych ról. Rozmawiamy z aktorką m.in. o tym, czy zmieniłaby coś w swojej dotychczasowej karierze, co nadal potrafi ją zaskoczyć w zawodzie oraz czy nie chciałaby pokazać "innej twarzy" aktora na dużym ekranie.
Definicja szufladkowania aktora jest tobie bliska? Wiele osób z branży było lub jest temu poddawanych.
Każdy z nas ma inną fizyczność i każdego inaczej ona definiuje. Dla aktora jest to czasami bardzo krzywdzące, bo po to jesteśmy w tym zawodzie, aby móc wcielać się w zupełnie różne role. Największym wyzwaniem, a zarazem największą frajdą dla aktora, jest możliwość grania postaci jak najdalszej jemu samemu, w oderwaniu od własnej fizyczności. Chodzi o przeobrażenie się do danej roli zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. Zmiana w zawodzie aktora jest czymś fascynującym. Jednak taka możliwość zdarza się rzadko, a czasami też nie ma na to po prostu czasu. Podziwiam tych aktorów, którym się to udaje.
Na przykład?
Niezmiennie kibicuję Dawidowi Ogrodnikowi. Cieszę się, że otrzymuje różnorodne propozycje, bo jest specjalistą od postaciowania i pewnego rodzaju głębokiego wchodzenia w rolę. Takich aktorów w Polsce jest zdecydowanie więcej.
„Jak poślubić milionera” „Och Karol 2” „Wkręceni 2” czy „Śniadanie do łóżka” Krzysztofa Langa. Dobrze czujesz się w tego rodzaju emploi?
Są to role przyjemne zarówno w graniu jak i samym odbiorze. Tego rodzaju produkcje nie mają na celu zmęczyć widza. Osoba wybierająca się na taki film, wie doskonale czego może się spodziewać.
Jesteś na takim etapie kariery, że możesz już wybierać scenariusze filmowe czy jednak nie jest tak do końca?
Rozmawiałam ostatnio o tej kwestii ze swoją agentką i stwierdziłyśmy, że jest to tak naprawdę ciągła walka. Przez wspomniany, w naszej rozmowie temat szufladkowania, reżyserzy castingów postrzegają aktora w bardzo określonych rolach. Jest to jednocześnie krzywdzące, ale z drugiej strony to część naszego zawodu. Często trzeba się przez to przebijać, aby dać się poznać z innej strony. Poza tym pozostaje kwestia determinacji: czy dalej chcesz to tak naprawdę robić?
Marlin Monroe także grała w większości role komediowe, ale pod koniec kariery jej mąż napisał dla niej scenariusz do filmu „Skłóceni z życiem”, w którym chciał pokazać talent dramatyczny aktorki. Może to jest też twoja droga. Nie myślałaś nad tym?
Mam nadzieję, że to nie będzie też pod koniec mojego życia. Nie życz mi tego! [śmiech – przyp. red.]
Towarzyszy mi takie poczucie, że jeszcze wiele przede mną. Posiadam już pewien dorobek i doświadczenie. To wszystko jednak zależy też od tak zwanej - mody na aktora. Bardzo się cieszę z tego momentu, w którym jestem obecnie. Jestem wdzięczna za to, co dotychczas wydarzyło się w moim życiu, ale to nie jest tak, że postanowiłam rzucić rękawicę. Idę dalej i chcę nadal spełniać się w tym zawodzie i brać udział w jakościowych projektach. Mam nadzieję, że będzie mi się to udawało.
Są może jednak projekty, których żałujesz?
Staram się nie patrzeć wstecz. Nawet te rzeczy, które nie były do końca udane, czegoś nas uczą. Jest to coś takiego, co zawsze nas w pewien sposób ubogaca, daje też nam inną perspektywę życiową. Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, aby niczego nie żałować w życiu. Czasami lepiej nie myśleć i po prostu, jak to mówią - go with the flow, a różne rzeczy zaczynają się same dziać. Czasem jak za wiele się myśli i analizuje, to nic nam nie wychodzi.
Nie marzysz o pełnieniu podobnej funkcji jak np. Daniel Olbrychski czy Andrzej Seweryn, którzy będąc aktorami, jednocześnie starają się wpływać również na kształtowanie myślenia młodego pokolenia? Ze swoimi zasięgami w serwisie Instagram (1 mln obserwujących) mogłabyś z łatwością działać także na innych płaszczyznach.
Nie czuję się na siłach. To jest duża odpowiedzialność. Oczywiście mam swoje poglądy i kiedy bardzo się z czymś nie zgadzałam to artykułowałam to na Instagramie. Poza tym mam takie poczucie, że Polacy są też bardzo zaczepni. Wydaje mi się, że nie chciałabym czytać negatywnych komentarzy lub wdawać się w niepotrzebną polemikę z ludźmi, bo straciłabym za dużo energii i czasu, który chce poświęcać rodzinie.
Twoim zdaniem zawód aktora ma w sobie jeszcze trochę aury tajemnicy, a kino – magii, czy już totalnie zostały skomercjalizowane?
Tak naprawdę ludzie w Polsce coraz więcej wiedzą na temat aktorstwa. Jednak dostrzegają tylko sam wierzchołek góry lodowej, po której bardzo trudno się wspiąć. Nie zdają sobie sprawy, jak czasami potrafi być trudno i niestabilnie. Branża filmowa bardzo wciąga, ale potrafi też wymielić i wypluć. Jest to czasami bardzo przykre. W aktorstwie jest wielu ludzi bardzo wrażliwych. Z drugiej strony potrzeba też mocnej psychiki i nawet – powiedziałabym - gruboskórności, żeby móc się bronić i nie dać się po prostu zbić z pantałyku.
Miałaś takie momenty?
Myślę, że chyba każdy przez to przechodził. Trzeba nauczyć się trochę żyć w tym świecie, patrzeć na wszystko, co się dzieje wokół nas z większym dystansem. Należy po prostu weryfikować swoje wyobrażenia versus rzeczywistość. To chyba bywa często najbardziej deprymujące.
Jesteś obecnie jedną z najbardziej rozchwytywanych aktorek. Małgorzata Socha – ikona polskiego kina. Marzysz, aby tak kiedyś o tobie mówiono?
Nie, nigdy tak nie myślałam o sobie.
A zmieniłabyś cokolwiek, gdybyś mogła, w swojej karierze?
Czasami się nad tym zastanawiam. Miewałam w życiu takie momenty, w których musiałam coś wybrać i myślałam, jak by to było, gdybym postąpiła inaczej. Jednak jestem wdzięczna za to, gdzie się obecnie znajduje i co udało mi się w życiu zrobić. Nie zakładam, że jest to dla mnie ostateczność. Myślę, że mogę dojść do czegoś więcej. Zresztą ten zawód ma to do siebie, że z jednej strony czasami bywa frustrująco i trudno cokolwiek przewidzieć, a z drugiej strony fascynuje i pociąga. Trzeba nauczyć się z tym żyć.
I utrzymać właściwy balans?
Dokładnie, ale czasem jest tak - zwłaszcza na początku kariery, że brakuje pieniędzy od pierwszego do pierwszego, to wtedy rzeczywiście żyjesz na krawędzi. Początki bywają różne.
„Piernikowe Serce, którego akcja rozgrywa się w Toruniu będzie hitem? Co odróżnia ten scenariusz od innych?
Mam nadzieję, że zagrana przeze mnie rola w filmie będzie ciekawa. To jest ten rodzaj gatunku filmowego, po którym wiesz, czego możesz się spodziewać. Dlatego właśnie pójdziesz na ten film do kina, aby było tobie miło i przyjemnie, aby wprowadził cię w świąteczny nastrój. Ta historia ma wzruszyć widza, aby docenił to, co ma w życiu i poczuł ducha świąt tak naprawdę, tak jak bohaterowie naszej produkcji. Poza tym uważam, że w filmie gra naprawdę doborowa obsada aktorska. Kasia Żak, która przecież jest związana z Toruniem i gra w „Piernikowym sercu” nestorkę rodu.
Chociaż jak się na nią spojrzy to przecież nastolatka.
Rzeczywiście, wygląda fantastycznie, a potrafi zagrać taką rolę, jak ta na potrzeby filmu. Muszę też przyznać, że zgodziłam się zagrać w „Piernikowym sercu”, bo powiem ci szczerze - jeszcze nigdy nie otrzymałam roli w filmie świątecznym, a to było moje wielkie marzenie.
- Czy coś przetrwało ze świąt naszych pradziadków?
- Nowe połączenia kolejowe PKP w regionie
- 7 tys. mkw. do rewitalizacji w Parku Ludowym