Już od jakiegoś czasu nie słychać sędziowskich gwizdków na piłkarskich stadionach w regionie, nie słychać dopingu zagorzałych kibiców, nie widać też zawodników przynajmniej próbujących naśladować światowe sławy. Ot, zima, a na nowe futbolowe emocje poczekamy do wiosny. Niestety, bez przesadnego entuzjazmu i bez przesadnego optymizmu.
Niełatwy ma swój żywot fan piłki nożnej z województwa kujawsko-pomorskiego. Także na tych łamach pisałem już nieraz, że ogólny poziom regionalnego futbolu, nawet w polskiej skali, jest niestety poziomem nawet nie tyle przeciętnym, co po prostu słabym, gdyż przy braku jakiejkolwiek naszej drużyny w dwóch czołowych ligach jedynie Olimpię Grudziądz, grającą na trzecim szczeblu, z trudem można zaliczyć do grona pięćdziesięciu najlepszych polskich klubów.
Niestety, zakończona piłkarska jesień nie nastraja optymistycznie. Grudziądzanie, tak jak w poprzednim sezonie, walczą jedynie o utrzymanie i choć na razie są nad progiem, to wcale nie jest powiedziane, że wiosną będą bezpieczni. A w III lidze, gdzie naszych jest już więcej?
Sezon dopiero w połowie, a już teraz powiedzieć można, że wiosną raczej nic specjalnego się nie wydarzy. Zawisza Bydgoszcz, Wda Świecie i Elana Toruń radzą sobie więcej niż przyzwoicie, ale lokaty szósta, siódma i dziewiąta nadziei na grę o awans nie dają, a lider ze Stargardu uciekł im już wyraźnie. Czyli znowu nasz typowy regionalny futbolowy obrazek - solidne okopanie się w rejonach, które wstydu nie przynoszą, ale też nadziei na cokolwiek więcej nie dają.
Chciałbym się tu mylić, ale perspektyw na zmianę tego stanu rzeczy niestety nie widzę zupełnie. Bywały w ostatnich latach momenty, gdy nasze kluby wzlatywały wysoko - bo Zawisza był nawet w Ekstraklasie i zdobył Puchar Polski, bo Olimpia także miała piękną przygodę pucharową, bo Elana pukała do drzwi I ligi. Wszystko to są jednak wzloty chwilowe, a prędzej czy później (raczej prędzej) przychodził czas na powrót do szarej rzeczywistości, zarówno wynikowej, jak i finansowej.
Dzisiejszy futbol to zabawa bardzo droga. Wprawdzie już na poziomie pierwszoligowym przychody klubów są bardzo duże i nawet przeciętny klub ze środka tabeli, bez przesadnie rozpoznawalnej marki, potrafi generować przychód większy niż np. roczny budżet najsilniejszych klubów żużlowych, ale dostanie się do tego grona to zadanie trudne, wymagające i wielu sponsorów, i bogatego właściciela, i dobrze przemyślanej strategii rozwoju klubu. Bywało u nas, że któryś warunek był spełniony, zdarzało się, że nawet nie był to warunek jeden, ale koniec końców w ostatnich latach bankrutowała a to Elana, a to Zawisza.
Dziwne to, patrząc na ogólną popularność piłki nożnej, nawet w naszym krajowym siermiężnym wydaniu, ale u nas zwyczajnie nie czuje się, by w którymś z największych miast regionu panował naprawdę wielki głód futbolu. Najprędzej wyczuć by się go dało w Bydgoszczy, znającej już smak poważnego, jak na polskie warunki, grania, i chyba też w Grudziądzu. Toruń próbował już wielokrotnie, przechodziła tu Elana rozmaite przeobrażenia, była kiedyś klubem zakładowym, podlegała pod miasto, zmieniała właścicieli prywatnych.
Niedawno zmiana nastąpiła ponownie, ale jakoś bez większego echa przeszedł komunikat mówiący o tym, że klub ma nowego współwłaściciela, który być może sprawi, że trudna sytuacja drużyny, zdecydowanie nie pierwsza w ostatnich latach, jednak się poprawi. Ale przecież raczej znowu nie na tyle, by móc walczyć o coś więcej, czyli o awans. Awans, którego wyczekują chyba głównie szalikowcy, najbardziej zagorzale wspierający torunian, bo wśród „zwykłych” torunian właściwie nawet sezon 2018/2019, gdy klub grał naprawdę ładnie i był bliski wejścia na zaplecze Ekstraklasy, nie wywołał naprawdę dużego zainteresowania i nie przyciągał widzów tak licznie na trybuny, jak by się można spodziewać.
I tak się obraca ta piłkarska karuzela, z której nasze kluby czasem spadają, czasem utrzymują się na niej dłużej, ale niezmiennie muszą przede wszystkim mierzyć siły na zamiary. Taka była jesień, taka będzie raczej też i wiosna.