Manifesto w CSW, czyli fascynująca podróż przez wzloty i pomyłki XX-wiecznej sztuki

Puls Dnia
Biznes Opinie
t
Fot. Ryszard Warta

Czy to instalacja wideo -  coś, co w galeriach sztuki spotyka się już od dekad, choć miłośników klasycznych gatunków plastycznych do dziś pewnie nie do końca przekonuje? A może to raczej zestaw trzynastu świetnych etiud filmowych, tyle tylko, że nie wyświetlanych kolejno na jednym ekranie, a prezentowanych w pętli, jednocześnie na trzynastu ekranach. Czego tu więcej: galeryjnej manifestacji sztuki czy jednak kina? Z czym tu mamy do czynienia: z pokazem czy seansem?  

To tylko pierwsze z pytań, jakie niesie ze sobą „Manifesto”  - najnowsza wystawa w toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej, towarzysząca 32. festiwalowi trwającemu właśnie EnergaCamerimage. Może zresztą szukanie takiej formalnej kwalifikacji w ogóle lepiej sobie darować, bo cała siła i uroda dzieła berlińskiego artysty, Juliana Rosefeldta opiera się właśnie na graniu różnymi konwencjami. 

Rosefeldt zrobił coś, co jest podwójnym hołdem. Zarówno wobec tego, co w ubiegłym stuleciu działo się w wystawowych salach i wokół nich, ale też wobec tradycyjnego języka filmowej opowieści. 
Pomysł jest frapujący. Oto trzynaście minifilmów, każdy z nich perfekcyjne zrealizowany, w zgodzie z wszelkimi prawidłami najwyższego lotu sztuki filmowej. W głównej roli, a w niektórych zresztą wypadkach roli jedynej,  Cate Blanchett. I  - co od razu trzeba podkreślić  - cały ten zestaw to kapitalny wprost popis jej aktorskiego kunsztu. Choćby dla niej samej  warto to zobaczyć. 

Blanchett wciela się w różne postaci. Jest między innymi brokerką czułą na każde drgnięcie giełdowych wykresów, operatorką wielkiej suwnicy przewalającej tony śmieci w brzuchu gigantycznej spalarni śmieci, egzaltowaną i apodyktyczną choreografką na próbie baletu, frontmenką jakiej punkrockowej ekipy w kulisach po koncercie, porządną aż do bólu zębów panią domu w hołdującej tzw. tradycyjnym wartością rodzinie. W jednej z tych etiud jest nawet bezdomnym mężczyzną, snującym się po jakimś przerażającym, postindustrialnym rumowisku.
 

Cały witz w tym co mówi, a czasem także wyśpiewuje jej bohaterka – są to bowiem fragmenty manifestów i wystąpień programowych różnych ważnych dla XX-wiecznej kultury ruchów artystycznych, głownie z kręgu plastyki. I tak brokerka mówi do nas tekstami Marinettiego i innych twórców futuryzmu, a perfekcyjna pani domu, siedząca przy nieskazitelnie zastawionym stole, jako modlitwę przed posiłkiem cytuje Claesa Oldenburga i jego pop artowską deklaracje: „jestem za sztuką, która jest zjadaną jak kawałek ciasta. Albo z pogardą porzucona jak kawałek gówna”. I bynajmniej nie chodzi tu o jakiś tani efekt kontrastu między mówionym tekstem a charakterem postaci, która go wygłasza.   


Dziś artystowskie teksty są w dużej części martwe, pozostają  przebrzmiałym reliktem zjawisk w sztuce, które dawno przeszły do jej historii. Obiekty sztuki dla których były teoretycznym odniesieniem, trafiły do muzeów i kolekcji -  instytucji tak często w tych manifestach szyderczo wyśmiewanych. 
Czasami śmieszą swą naiwnością, czasami rażą bufonadą i arogancką pogardą do tego, co było wcześniej. Każdy z nich jednak miał swój czas i znaczenie.  Rosefeldt odkurza je, nadaje im nowy kontekst. I znajduje świetny sposób na to, by sobie je przypomnieć. A warto to zrobić, zwłaszcza teraz, gdy cały nasz świat znów wydaje się znacznie mniej bezpiecznym miejscem, niż nam się to wcześniej wydawało.    


Wystawa „Manifesto”, otwarta została 17 listopada. A gratka to była nie lada, bo na wernisażu gościł i autor wystawy, Julian Rosefeldt, i Cate Blanchett, i cała ekipa współtworząca jej filmową warstwę. Kuratorem toruńskiej wystawy „Manifesto”, jest dyrektor festiwalu i szef fundacji Tumult Marek Żydowicz. Prezentacje oglądać można w toruńskim CSW – a naprawdę warto! – do 17 stycznia. 
 

Dodajmy jeszcze, że w środę, w sali na Jordanach, czyli w centrum festiwalowych wydarzeń, odbyła się rozmowa  moderowana z Cate Blanchett. W wypełnionej do ostatniego miejsca dużej sali, szefowa jury tegorocznego festiwalu opowiadała między innymi o początkach swej filmowej kariery jeszcze w Australii, skąd pochodzi, o pacy z operatorami, o swych teatralnych doświadczeniach, o tym także, jak udaje się jej łączyć intensywną karierę zawodową z rolą  matki czwórki dzieci, a nawet o tym, jaki gatunek kawy lubi najbardziej.  Bo i takie pytanie padło z sali. Cóż, program toruńskiego  festiwali jest tak bogaty, że bez kawy ani rusz.