Finansowanie mediów publicznych to dziś zabawa w kotka i myszkę - rozmowa z Cezarym Wojtczakiem, szefem Polskiego Radia Pomorza i Kujaw

Region Raport
Biznes Opinie
Cezary Wojtczak
Fot. Archiwum
  • Z Cezarym Wojtczakiem, od lutego 2024 roku likwidatorem i redaktorem naczelnym Polskiego Radia PiK, rozmawiają Ryszard Warta i Mariusz Załuski

Pracownicy Radia PiK często pytają, czy dostaną pensje? Firma w likwidacji, przyszłość jest niepewna, pieniądze zamrożone przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji… My byśmy pytali.

Nie, nie pytają. I wcale mnie to nie dziwi. Po pierwsze spotykam się z nimi i przekazuję na bieżąco informacje o stanie finansów Spółki. Po drugie, wiedzą o tym, ze Rozgłośnia otrzymuje dofinansowanie z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w formie dotacji celowych. Po trzecie, akurat Polskie Radio PiK ma na swoim koncie jeszcze trochę oszczędności. Mamy więc na jakiś czas poduszkę bezpieczeństwa. Oczywiście to wszystko nie oznacza, że jest kolorowo. Wręcz przeciwnie, sytuacja finansowa mediów publicznych jest bardzo trudna, bo – jak wiadomo – Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie przekazuje nam pieniędzy z abonamentu.

Wyjaśnijmy może, że trwa konflikt z KRRiT - wciąż kierowaną przez Macieja Świrskiego, w której większość mają nominaci poprzedniej władzy. Pieniądze, które miałyby trafiać do publicznych rozgłośni, przewodniczący Świrski przekazuje do depozytu…

To klasyczna zabawa w kotka i myszkę. Mówicie, że Maciej Świrski przekazuje środki, ja bym powiedział – udaje, że przekazuje. Tak naprawdę on przecież dobrze wie, jakie są orzeczenia sądów w całej Polsce, które odrzucają możliwość trzymania tych pieniędzy w depozycie i je natychmiast zwracają. A Maciej Świrski mimo to dalej co miesiąc te pieniądze przesyła. Środki więc krążą między Krajową Radą i sądami, a my nie mamy do nich dostępu.

Poza Radiem Poznań i Radiem dla Ciebie, które dostają środki.

I nikt nie wie, dlaczego. To jest jedno z najciekawszych pytań, które ciągle pozostaje bez odpowiedzi. Regularnie o tym jako likwidatorzy rozmawiamy, bo chcemy być jednością wobec postepowania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Nie ma żadnych racjonalnych, logicznych wyjaśnień, dlaczego akurat środki trafiają do Poznania i RDC.

Ale jakieś podejrzenia pewnie macie.

Niektórzy podejrzewają, że ktoś się zwyczajnie pomylił w „Krajówce”, tamtym rozgłośniom wysłano pieniądze, a potem „Krajówka” nie mogła się już z tego wycofać. 

Nie tak dawno, w czerwcu, jako  likwidatorzy spotkaliście się w Poznaniu. W bardzo stanowczy sposób zażądaliście od przewodniczącego Świrskiego, żeby się podał do dymisji. Był na to w ogóle jakikolwiek odzew?

Nie było. Nie spodziewaliśmy się też, że będzie, ponieważ postrzegamy działania pana Macieja Świrskiego jako niehonorowe. Dla człowieka, który tak, a nie inaczej traktuje dorobek mediów publicznych – a dotyczy to także ogólnopolskiego radia i ogólnopolskiej telewizji – który tak naprawdę je „zarzyna”, właściwie jedynym honorowym wyjściem jest podanie się do dymisji. Publicznie więc go do tego wezwaliśmy. Między nami – likwidatorami a „Krajówką” - nie ma podstawowej komunikacji. Oczywiście jakieś dokumenty są generowane, ale to wszystko.

No dobrze, ale wychodzi na to, że mamy totalny pat. Z jednej strony jest KRRiT – organ konstytucyjny i jakiekolwiek zmiany go dotyczące są bardzo trudne. Jest Rada Mediów Narodowych, powołana za czasów władzy PiS ustawą i ustawą można by ją zlikwidować, ale tu mamy prezydenta, który pewnie takie zmiany zawetuje. Sytuacja wygląda jak w słynnej szatni z „Misia”: nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi… Pozostaje wam czekać, aż skończy się prezydentura Andrzeja Dudy i zwycięstwo w wyborach kogoś z innej opcji?

Jako szefowi rozgłośni trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Wszystkie decyzje zapadają po stronie ministerstwa, czy szerzej, Skarbu Państwa. To kwestia dużej polityki. Nie chcę być złym prorokiem, ale wydaje mi się, że ta patowa sytuacja się utrzyma, bo nie widać żadnych przesłanek ze strony KRRiT, żeby przerwać ten stan. No chyba, że sądy to rozstrzygną, Maciej Świrski zostanie postawiony przed faktem dokonanym i nie będzie miał innego wyjścia. Ale dopóki się to nie stanie, a na poziomie politycznym coś się nie zmieni, to będziemy w takiej sytuacji.

Niedawno Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosiło początek konsultacji do nowej ustawy medialnej, zakładającej m.in. to, że media publiczne będą finansowane bezpośrednio z budżetu państwa. Na co wy – grupa 17 stacji regionalnych Polskiego Radia - będziecie szczególnie zwracali uwagę? Na pewno nie jesteście zwolennikami łączenia telewizji ze stacjami radiowymi…

Jeśli chodzi o kwestię finansowania, to jestem za tym, żeby media publiczne były finansowane z budżetu. Przestańmy się tego obawiać. Stwórzmy odpowiednie warunki prawne, dbajmy o kulturę życia społecznego, odpowiednie rozwiązania etyczne, ale finansujmy media z budżetu. Chcę, abyśmy się dobrze zrozumieli. Finansowanie z budżetu nie musi być sprzeczne z pluralizmem mediów i ich niezależnością. Po dotychczasowych doświadczeniach z abonamentem RTV proponowane w projekcie nowej ustawy rozwiązanie wydaje się jedyną opcją gwarantującą stabilność ekonomiczną mediów publicznych. Bez pieniędzy nie ma wolności. To zresztą ogólna życiowa reguła.

I, jak rozumiemy, uciekniemy od pewnej fikcji – niby finansowania abonamentem, a tak naprawdę rekompensatami.

Oczywiście, usankcjonujmy stan, który i tak jest od dawna. Po prostu zajmijmy się tym, jak poukładać media, żeby były w jaki największym stopniu wolne od wpływów politycznych. Nie powiem, żeby były całkowicie wolne  - bo to jest właściwie niemożliwe i to w każdym systemie prawnym. Jak to w życiu. Nie ma rozwiązań idealnych. Wypracujmy natomiast takie, które będą wystarczająco dobre. Działania poprzedniej władzy pokazują, że prawo można dowolnie zmienić i interpretować, czego przykładem było powołanie Rady Mediów Narodowych, choć jak wiadomo organ konstytucyjny, czyli KRRiT, był wystarczający, żeby mediami zarządzać. To nas nauczyło, że choćbyśmy zastosowali sto bezpieczników, to przyjdzie stu złych ludzi i te bezpieczniki zneutralizuje.

Tyle, że systemy abonamentowy albo opłat audiowizualnych wymyślono kiedyś po to, żeby zapewnić mediom publicznym niezależność. Kiedy media publiczne są finansowane  bezpośrednio z budżetu, zawsze ktoś może powiedzieć, że władza będzie mogła na nie bezpośrednio wpływać. Receptą byłoby wpisanie na stałe wskaźnika, określającego kwotę finansowania, przy którym władza nie może manipulować?

To może być właściwe rozwiązanie. Zwróćcie uwagę na bardzo ważny element funkcjonowania mediów, zwłaszcza mediów publicznych w obecnej sytuacji geopolitycznej. Mam na myśli trwającą tuż obok nas wojnę. Media funkcjonują tak naprawdę w systemie obrony tego kraju. Nie chcę używać za dużych słów, ale także obrony demokracji, niezależności kraju. One muszą mieć instrumenty do działania. Jakikolwiek model finasowania mediów byśmy stworzyli, zawsze będą zarzuty, że to media powiązane z władzą, co zresztą jest prawdą, tyle że jeszcze nigdy żadna władza – tak jak poprzednia – mediów publicznych tak nie potraktowała. Puściły wszystkie zasieki, regulacje prawne i systemy bezpieczeństwa. Ludziom mediów publicznych, którzy tworzyli je kilkadziesiąt lat, jak to się kolokwialnie mówi – opadły kopary...  Pozostaliśmy z naiwnym pytaniem, „ale jak to, przecież tak nie można, prawda?”.

Radio publiczne zawsze było „czyjeś”…

Tak, „czyjeś”. Ale nigdy nie miałem problemu z tym, żeby zapraszać dowolnych gości do programów, mogłem to robić swobodnie, nikt mi na to nie zwracał uwagi. Nigdy nie miałem problemów z zadawaniem takich pytań, jakie chciałem zadać. Nigdy nie miałem problemów z tym, żeby wybierać do moich programów takie tematy, które ja chciałem, żeby się w nich pojawiały. Natomiast kiedy złożono mi propozycje, dwukrotnie, pracy w mediach publicznych za czasów poprzedniej władzy, zadałem dwa pytania: czy będę mógł samodzielnie zapraszać  gości i czy będę mógł te programy realizować na żywo. Odpowiedź była: nie i nie. I to pokazuje różnicę.

Chciałbym także zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: w tym projekcie, który teraz trafił do konsultacji, jest również temat powoływania zarządów. Do roku 2015 myśmy mieli naprawdę dobrze sprawdzający się system. Kiedy w 2015 roku stanąłem do konkursu na prezesa rozgłośni, wiedziałem, że konkurs będzie transparentny, ponieważ mogli się akredytować przy nim dziennikarze. Można było się zgłosić, przyjść na posiedzenie rady nadzorczej, która ten konkurs prowadziła, przysłuchiwać się moim odpowiedziom i napisać z tego relację. Stanąłem do tego konkursu jako człowiek, który ma duże doświadczenie, pracował w tej rozgłośni, którego dziennikarstwo jest znane. Odwołano mnie bez podania przyczyny. Po prostu ktoś uznał, że „teraz, k… my”.

Czyli, jak rozumiemy, nie ma systemu doskonałego, ale dużo zależy od tego jakie są intencje korzystania z przyjętych rozwiązań?

Tak, nie ma doskonałego systemu. Są pewne rozwiązania, które są dobre, nie najlepsze, ale właśnie dobre. I może wystarczy po prostu - może znowu użyję zbyt wielkich słów - być przyzwoitym, etycznym i pilnować pewnych wartości, które dla nas, dla dziennikarzy są ważne: takich jak niezależność, wolność, pluralizm. 

Opowiem wam o trzech moich doświadczeniach, które są jawnym zaprzeczeniem tych wartości. Dawno temu jeden z prominentnych polityków PiS zaproponował mi deal. Chciał, żeby go informować o tym, co dzieje się w kujawsko-pomorskich mediach, jakie nastroje panują wśród dziennikarzy, a w zamian za to on będzie mi sprzedawać ciekawe newsy. Gdy kategorycznie odmówiłem, poszedł do prezesa radia z sugestią, żeby mnie zwolnić. Na szczęście ówczesny szef radia Michał Jagodziński szybko i jednoznacznie odprawił go z kwitkiem. Inna sytuacja: tuż po programie zadzwonił do mnie polityk PiS wypytując, kto mi kazał zadać niewygodne dla niego pytania. Ręce mi wtedy opadły. I wreszcie trzecia sytuacja, gdy kilka lat temu prowadziłem debatę przez wyborami do Parlamentu Europejskiego. Wtedy też po zakończeniu spotkania jeden z kandydatów PiS zaczął mnie wypytywać, dlaczego zadawałem mu tak trudne pytania.

Może nie przyszło im do głowy, że dziennikarz sam może ułożyć sobie pytania…

Pewnie tak, choć niezwykle trudno mi to zrozumieć, ponieważ jest to tak dalekie od mojego dziennikarstwa jak z naszej planety do innej galaktyki. Chcę jednak wyraźnie zaznaczyć. W każdej partii są mniejsi i więksi ludzie. Także w Prawie i Sprawiedliwości spotkałem mądrych polityków. Zawsze nam się dobrze pracowało. Właściwie do 2015 roku nie myślałem czynnie o swoich poglądach. Dopiero kiedy zobaczyłem co się dzieje, jak traktowane są publiczne radio i telewizja, coś we mnie pękło.

Do radia wróciłeś  po 8 latach. Co cię najbardziej  zaskoczyło?

Zaskoczyło mnie to, że tak niewiele się zmieniło. I w dobrym i gorszym znaczeniu. W dobrym, ponieważ są tam nadal dziennikarze bardzo kompetentni, a w złym, ponieważ nadal nie ma tak zwanej sztafety pokoleniowej. Nie ma dziennikarzy, którzy są dużo młodsi i którzy za chwilę będą nas musieli zastąpić, a w perspektywie najbliższych dziesięciu lat z rozgłośni siłą rzeczy odchodzić będą na emeryturę bardzo doświadczone osoby. To jest zresztą problem, na który zwracałem uwagę już w 2015 roku, gdy przygotowywałem strategię rozwoju na konkurs. Już wtedy to zauważyłem, a dziś to tylko się potwierdza.  Mówię o tym zresztą dziennikarzom otwarcie. Oni są podobnego zdania.

Chyba bardzo dużo roboty przed Tobą, jako nowym szefem radia. Ostatnie wyniki słuchalności dają Radiu PiK daleką pozycję w kujawsko-pomorskim... 

Zawsze powtarzam, że misja mediów publicznych musi być atrakcyjna dla odbiorców. To nie jest tak, że możemy robić programy hermetyczne, niszowe i ta słuchalność w ogóle nie będzie nas interesować. Nie, ona zawsze będzie dla nas ważna. Ale to cały czas  jest pewien kompromis, między poziomem oferowanego przez nas produktu, a oczekiwaniami odbiorców. Były kiedyś eksperymenty, choć akurat nie w Kujawsko-Pomorskiem - jedna z rozgłośni na przykład wyłamała się  z niepisanej umowy, że nie nadajemy muzyki disco-polo i słuchalność  od raz im wyskoczyła  do góry. Ale przecież nie o oto chodzi.

Moim obowiązkiem jest dbałość o jakość i rozwój formy przekazywania treści radiowych, myślę tu na przykład o podcastach, o takim  wychodzeniu poza tak zwany typowy FM, o naszą obecność w mediach społecznościowych, w internecie. Pamiętać jednak trzeba, że radio ma swoje DNA, swój rdzeń, którego nie chcę zmieniać o 180 stopni, a przynajmniej nie zamierzam robić tego w zbyt krótkim czasie. Tu trzeba postępować rozsądnie.  W tej chwili nie jest moim priorytetem kwestia słuchalności, bardziej jest nim poukładanie rozgłośni, przeprowadzenie  jej przez trudny czas, rozmowa z ludźmi, z którymi pracuję, o tym, jak radio może wyglądać. To są bardzo często ludzie, którzy mają większe doświadczenie radiowe ode mnie i chcę także słuchać, jakie oni mają propozycje, wyzwolić z ich strony aktywną postawę. Słuchalność trzeba budować na bazie wzajemnego zaufania dziennikarzy do siebie, w tym do mnie jako do redaktora naczelnego. Jeśli my będziemy mieć zaufanie do siebie, przełoży się to na naszą pracę. A wtedy także słuchacze nam zaufają.

Ta ścieżka wychodzenia poza FM brzmi atrakcyjnie, bo to przecież właśnie wy macie jakościowe treści, które mogą funkcjonować chociażby w formie podcastów. I jednocześnie to droga dotarcia do młodszego odbiorcy, który już niekoniecznie wychowany jest na radiu. 

Przykładem szukania takiej większej atrakcyjności antenowej, a wam pierwszym to powiem, jest pewien pomysł, który chcemy zrealizować jesienią tego roku, a jak się nie da, to od przyszłego roku. Chodzi mianowicie o stworzenie Kroniki Kryminalnej Pomorza i Kujaw, robionej w formie mini słuchowisk, w odcinkach. Chyba złapiemy tą wędką słuchaczy. Bardzo mi na tym zależy.

Dziękujemy za rozmowę.