Jak to się stało, że Strzelce stały się takim regionalnym centrum powidła śliwkowego?
Pomysł zrodził się, że tak powiem, z przymusu. W latach całej tej transformacji rosnące raty kredytów doprowadziły do plajty wiele firm w Polsce, a przede wszystkim przetwórni. One żyły na tej zasadzie, że kupowały towar w sezonie, przetwarzały go i sprzedawały przez cały rok. Niestety przyroda tak wygląda, że sezonem skupowania towaru jest jesień i w krótkim czasie trzeba mieć pieniądze na zakup owoców i warzyw. Sprzedaż mięsa i mleko jest cały rok, ale na płody rolne przez dwa miesiące trzeba mieć pieniądze na skup. Kredyty za czasów Balcerowicza zaorały całe przetwórstwo. No i stanęliśmy w obliczu tego, że nie mamy tu przetwórni, a więc nie mamy komu sprzedać owoców i warzyw. Nie mamy cukrowni, to nie mamy co zrobić z naszymi burakami. Trzeba było z czegoś żyć, więc kupiłem Stara i zacząłem bawić się w transport. Do dzisiaj mam firmę transportową, która jest to moim buforem życiowym. Ten jarmark to był przymus. Przeanalizowałem, jak to u nas wyglądało przez wieki. Tutaj wieś żyła z uprawy warzyw i z sadów. Kwitło przetwórstwo i sprzedaż już gotowego produktu. Strzelce Dolne miały swój port nadwiślański przed wojną. Był tam skup i murowany budynek restauracyjny. Do tego stodoła drewniana, gdzie towary były składowane i czekały na barkę. Kupcy zabierali mąkę z młynów Rothera w Bydgoszczy. To były potężne młyny na całej województwo. Ta mąka drogami wodnymi trafiała też do Niemiec. Kupcy, którzy kupowali tam mąkę, zostawiali miejsce na barce, żeby ze Strzelec zabrać przetwory. Zarabiali na tym nasi rolnicy, karczmarz i pewnie najwięcej kupiec. Wpadłem na pomysł, żeby jakoś przywrócić sprzedaż tych naszych miejscowych przetworów. Pomysł na jarmark miałem już w latach 90. Próbowaliśmy takie targowisko zrobić przy świetlicy, ale to się nie udało. Na państwowym gruncie wszyscy mają coś do powiedzenia. Mieszali, mieszali i się to rozleciało. Stwierdziłem, że jeżeli cokolwiek zrobię, to na własnym terenie. Sam to będę organizował i nikt nie będzie miał prawa mi powiedzieć, jak mam to robić. Mam piękny teren nadwiślański okolony wierzbami. No i w 2001 roku ruszyłem ze Świętem Śliwki.
„Śliwka” stała się największym jarmarkiem w regionie, a były jakieś inne próby organizowania takich imprez?
Przez trzy kadencje byłem radnym w gminie. Zainicjowałem wiele takich jarmarków. Były robione święta rabarbaru, rogala, truskawki, kapusty. Wszystko poginęło. Dlaczego? Bo to wszystko było robione na boiskach gminnych. Problemem jest to, że w urzędzie dzisiaj zajmuje się tym Janek. Zmienia się rada i już się tym zajmuje Franek. Nie ma spójności. W każdej działalności jakakolwiek by nie była, to musi być spójność pomysłu i konsekwencja.
Teraz Święto Śliwki to ogromna impreza. Jak to wyglądało na początku?
Były trzy kociołki. Udało mi się zaangażować może jedną czwartą wsi, bo nie bardzo wierzyli. Reaktywowałem koło gospodyń, żeby mogła to firmować jakaś organizacja wiejska. Pod szyldem KGW zaprosiłem wszystkich bossów województwa. Począwszy od okolicznych wójtów, poprzez wojewodę, prezydenta Bydgoszczy po marszałka województwa. Powiem szczerze, że wcale nie myślałem, że przyjadą. Jednak ta ciekawość, co tu się odwaliło, zadziałała. Wtedy u nas święta ludowe były pod wielkimi hasłami, a tu… owoc. No i przyjechał wicemarszałek Jan Szopiński. Pod gołym niebem postawiliśmy stoły. Był grill, nalewki i się zrobiła fajna impreza. Przy stole zasiadło może kilkunastu tych VIP-ów. Wtedy też zaczęło nadciągać miasto. Na tym pierwszym Święcie Śliwki mogło być około 250 ludzi, maksymalnie. Ci, co tak pukali się w czoło i mówili: Jachu, kto ci tutaj przyjedzie, to chodzili po drodze i patrzyli z daleka, jak to wygląda. Rowerkami, samochodami, a ja tylko patrzyłem. Dużą rolę odegrały media, które opisały to, jako ciekawe zdarzenie. Na drugi rok nie było takiej osoby we wsi, która by się nie dołączyła. To było tym elementem pozytywnym, że wieś uwierzyła. Rok później było chyba dwanaście stoisk.
Powstało też stowarzyszenie.
Tak, Stowarzyszenie Strzelecka Dolina, żeby można było formalnie organizować jarmark. Mamy w nim 20 osób, a trzon stanowi ośmiu przetwórców. Są w nim też na przykład prawnicy i lekarze, którzy tutaj się pobudowali i wtopili w wieś.