Z posłem KO Arkadiuszem Myrchą, rekordzistą, jeśli chodzi o liczbę głosów w okręgu nr 5 w ostatnich wyborach, o posłach toruńskich i bydgoskich, trudnych terenach, a także o znaczku i o zazdrości, rozmawiają Ryszard Warta i Mariusz Załuski
Chcieliśmy zacząć od gratulacji. Prawie 65 tysięcy głosów to rekord w okręgu toruńskim, ale pana żona, Kinga Gajewska - startująca w podwarszawskim okręgu 20 - dostała jeszcze więcej, bo grubo ponad 80 tys. głosów. Męska duma nie ucierpiała?
Nie, była za to wielka duma z żony. Bardzo się wzajemnie wspieramy w naszej pracy i cieszą nas nasze sukcesy. Widzę wielki wynik Kini, ale też wiem, jak ciężko był on wypracowany, miedzy innymi dzięki działalności w terenie, także na tych terenach, które uznawane są na mocno pisowskie. Cieszę się, bo ten wynik to dla niej nagroda za wysiłek.
No, to żeby nie było za słodko: pana wynik jest imponujący, ale jak się panu podoba wynik Platformy w okręgu nr 5? On już nie jest taki fajny.
Mimo wszystko patrzę na to optymistycznie.
Ale wyraźnie przegraliście w okręgu z PiS-em.
O 4 procent, a w poprzednich wyborach było 14 procent różnicy. Dołożyliśmy jakieś trzydzieści tysięcy głosów, w stosunku do tego, co uzyskaliśmy cztery lata temu.
Pan mówi 4 procent, my – prawie 25 tysięcy głosów różnicy… Była poza tym wyraźnie wyższa frekwencja.
OK, ale na przykład w Poznaniu PO dostała mniej głosów niż cztery lata temu - w jednym z najbardziej „platformerskich” miast. Nie są to więc takie oczywiste rzeczy. W Katowicach było podobnie. Oczywiście, chcieliśmy wygrać w tym okręgu, zależało nam, żeby ten bilans mandatowy zrównał się z PiS-em, i gdyby nie to, że Trzecia Droga dostała sporo głosów, to pewnie ten plan by wyszedł.
Macie jakiś pomysł nas południową część okręgu, który pozostaje mocnym, „pisowskim” bastionem? W powiecie radziejowskim PiS miało prawie 50 procent, jak na Podkarpaciu…
Tak na to nie patrzę. Rzeczywiście, powiat radziejowski jest do przepracowania. Osiem lat nie mieliśmy tam parlamentarzysty, nie mieliśmy tam żadnego posła, żadnego senatora, ale z drugiej strony sporo się zmieniło - mamy prezydenta we Włocławku, mamy koalicję w trudnym powiecie włocławskim, mamy koalicję w powiecie aleksandrowskim, mamy coraz lepsze wyniki na terenie powiatu lipnowskiego.
To PiS jest w opozycji w powiatach włocławskim i aleksandrowskim, a także w samym Włocławku. Bastionem PiS-u bym tego nie nazwał. Udało się nam w tych wyborach mimo wszystko wprowadzić posła i odebrać PiS-owi senat, co jest ogromnym sukcesem. Dwie panie posłanki, które, jak by się mogło wydawać, są właścicielkami tego okręgu…
Posłanki Anna Gembicka i Joanna Borowiak.
… Tak - teraz to one zostają z niczym. W Sejmie będą w opozycji, we Włocławku w opozycji, w powiecie włocławskim też. Oczywiście, tę cześć okręgu będziemy musieli mocno wzmocnić, ale jesteśmy na dobrej drodze.
Jak patrzy pan na listy wyborcze tak ex post, znając już wynik wyborów, czy coś by Pan w nich zmienił? Dwa pierwsze miejsca dla torunian, na trzecim przedstawiciel Grudziądza. Włocławek dopiero na czwartym…
Trzeba pamiętać, że mieliśmy zasadę suwaka – naprzemiennego umieszczania na listach kobiet i mężczyzn. Krystian Łuczak startując wiedział, że jeśli Toruń będzie miał jedynkę, Grudziądz trójkę, to teoretycznie mógł mieć nawet piątkę, ale ten suwak został delikatnie zachwiany, żeby on miał czwórkę, a Katarzyna Lubańska – piątkę.
Mieliśmy listę, na którą bardzo ciężką pracowało dwa razy więcej osób, niż mieliśmy mandatów: troje parlamentarzystów robiło kampanię, Kasia Lubańska zrobiła bardzo dużą kampanię, podobnie Grzegorz Karpiński, Basia Zalewska też w powiecie bardzo solidnie pracowała, Krystian Łuczak we Włocławku, Paweł Szramka w Brodnicy. Gdy się to wszystko pozbiera, to mamy prawie dziesięć osób, które zrobiły naprawdę solidną kampanię wyborczą.
Wyniki KO i PiS różnią się w okręgu 5. rozkładem głosów. W KO jest lider z 64 tysiącami poparcia, potem długo, długo nic i dopiero Iwona Hartwich i Tomasz Szymański, którzy dostali po 17 tys. głosów. Tymczasem na liście PiS poparcie rozłożyło się bardzo równomiernie: Krzysztof Szczucki 34 tysiące, Jan Krzysztof Ardanowski 28 tys., Joanna Borowiak i Anna Gembicka po 25 tys., Mariusz Kałużny 19 tys. Skąd taka różnica?
PiS miał taką sytuację cztery lata temu, kiedy Jan Krzysztof Ardanowski, startując z jedynki, dostał 74 tysiące i potem była wielka przepaść. W PiS-ie tym razem wyniki spłaszczyły się przez to, że na czele listy była osoba kompletnie spoza okręgu.
Spadochroniarz.
Tak, ale nawet i to ludzie by jakoś przeżyli, gdyby go ktoś w ogóle wcześniej znał. On nie wyciągnął wyraźniej większości głosów, więc one się równomiernie porozkładały. Myślałem, że Zbigniew Girzyński zrobi trochę lepszy wynik.
Na nasze województwo przypadają dwa okręgi: piąty toruńsko-włocławski i czwarty - bydgoski. Czy można mówić o jednej, kujawsko-pomorskiej reprezentacji prowadzącej wojewódzki lobbing? Do tej pory słabo z tym było, jak lobbowano, to za Bydgoszczą albo Toruniem. Konkretny przykład: rządowy projekt Kolei Dużych Prędkości w dokładnie taki sam sposób szkodzi interesom Torunia, jak i Bydgoszczy, tu nie ma żadnych animozji, ale na organizowanych przez marszałka województwa spotkaniach w tej sprawie, reprezentacja parlamentarzystów z obu okręgów była skromniutka…
Na prezentacji naszej listy o tym projekcie mówił Grzegorz Karpiński. Nie, nie jest mrzonką, że może powstać jakaś reprezentacja województwa. Pamiętam zresztą, że w kadencji, 2015-2019 mieliśmy kujawsko-pomorskim zespół parlamentarny. Tego typu zespoły regionalne się tworzą.
Tak, tylko, że w tych regionach z reguły jest jedna silnia metropolia, u nas te ośrodki są dwa. Łukasz Schreiber z PiS robił w Bydgoszczy kampanię przedstawiając się jako „minister spraw bydgoskich” i rzeczywiście bydgoscy posłowie bardziej koncentrowali się na sprawach ważnych dla ich miasta. Z posłami toruńskimi było zresztą podobnie.
To, co nas zawsze łączy, to projekty infrastrukturalne. Drogi S10, S5, czy program realizacji obwodnic, gdzie warto zabiegać, żeby jak najwięcej miast z regionu się w nim znalazło, czy właśnie koleje. Zobaczymy w tej kadencji, jak potoczy się wielka inwestycja w Siarzewie. Mam zresztą wrażenie, że przez minione osiem lat to województwo nie było beneficjentem jakiejś szczególnie dużej liczby dużych projektów infrastrukturalnych.
I to mimo tego, że akurat Bydgoszcz miała silną reprezentacje w centrum pisowskiej władzy – by wskazać choćby na Łukasza Schreibera.
W czasie kampanii bardzo często Krzysztof Szczucki podkreślał - nie wiem, czy to uszczypliwie, czy może nieświadomie - ale mówił o skuteczniejszym załatwianiu spraw dla tego regionu. Sam mam wrażenie, że ten lobbing posłów PiS był słaby. To nie działało.
Jest już po wyborach, ale na krótko, bo za kilka miesięcy czekają nas wybory samorządowe. Platforma poważnie zawalczy o stanowisko prezydenta Torunia?
Tak.
A wiadomo już, kto będzie kandydatem?
Bardzo namawiam do tego Grzegorza Karpińskiego i wszyscy o nim mówią najczęściej. Ta ostatnia kampania, dała ma sporo rozpoznawalności.
Ale dała mu jednocześnie w samym Toruniu tylko 3002 głosy. To dopiero trzeci wynik na liście KO.
Chodzi o to, że jego nazwisko się pojawiło, części osób zostało ono przypomniane, bo to przecież były poseł. Szkoda by było ten potencjał zmarnować. Oczywiście to na końcu musi być decyzja jego i ciał statutowych, ale uważam, ze Grzegorz ma wszelkie argumenty, żeby walczyć o prezydenturę. Ma doświadczenie, wykształcenie, zna Toruń, był tu radnym. Byłby fajnym kandydatem.
Pewien analityk lokalnego rynku, który bardzo rzadko się myli, twierdzi, że jest tylko dwóch ludzi w PO, którzy mają szansę wygrać z prezydentem Zaleskim…
Domyślam się: marszałek Całbecki i ja.
Dokładnie tak. Z różnych względów oczywiście, marszałek ze względu na swoją ogromną popularność w Toruniu, a pan, między innymi jako symboliczne otwarcie nowej epoki w mieście. Inna generacja, doświadczenie parlamentarne, bardzo duża rozpoznawalność, typ polityka pasujący do Torunia. To rozumiem nie wchodzi w grę?
Nie - i to z wielu przyczyn. Też dlatego, że jak się zobowiązuję do czegoś, jak w przypadku pracy parlamentarnej, to tego dotrzymuję. 8 lat ciężko pracowaliśmy i się do czegoś przygotowywaliśmy, więc nie chciałbym teraz tego zostawiać. Poza tym byłoby to przeogromne wyzwanie dla rodziny – żona też jest posłanką, mamy troje dzieci, a miałaby męża zaangażowanego na 110 procent czasu w Toruniu.
To pana trzecia kadencja w sejmie, ale zupełnie inna. Tamte dwie były w ramach opozycji, teraz będzie pan posłem koalicji rządowej. Z punktu widzenia codziennej praktyki funkcjonowania posła dużo się zmienia?
- Dużo. Mówię to oczywiście nie z doświadczenia własnego, czy tego, co widziałem po stronie PiS-u, ale przede wszystkim na podstawie opowiadań kolegów, którzy byli w tej sytuacji. Opozycja dostaje już gotowy produkt w postaci projektu, robi swoje, ale to na rządzących ciąży odpowiedzialność za cały etap przygotowań, spotkań z adresatami nowych przepisów itd. Sam reżim pracy parlamentarnej jest zupełnie inny. Tu już nie można sobie pozwolić na nieobecność na komisji, bo jak opozycja przegra dwoma albo czterema głosami, to efekt jest ten sam, ale jak po stronie rządowej kogoś zabraknie, to może być problem.
Trzeba też mieć dużo grubszą skórę, bo teraz to my będziemy adresatami wszystkich skarg, zażaleń i uwag. Słusznie oczywiście, ale trzeba się z tym zmierzyć, a nie wszyscy to potrafią.
Jako doktor prawa będzie się pan pewnie zajmował przede wszystkim kwestiami prawnymi?
Tak, wszystko na to wskazuje. Wiodąca komisja to będzie Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka, tak jak dotychczas. Zobaczymy, co jeszcze, chciałbym wyjść poza prawnicze tematy.
Teraz to były dwie komisje.
Tak, sprawiedliwości i ustawodawcza, a w pierwszej kadencji jeszcze kodyfikacyjna, czyli już taka czysto prawnicza.
Odejdźmy na chwilkę od sejmu. Wiele osób pamięta ten moment, kiedy TVP „wykasowała” panu znaczek WOŚP z klapy kurtki. To był jeden z pierwszych wyraźnych sygnałów, w którą stronę będą szły media „publiczne”. Nie pytamy, jaki jest plan na uzdrowienie sytuacji w TVP, ale jak według pana powinien docelowo wyglądać model mediów publicznych?
Nie chciałbym docelowo ustalać, czy obecny model – gdzie spółkami są telewizja, radio, rozgłośnie regionalne – jest optymalny. Z ręką na sercu – nie wiem. I nie to jest najważniejsze. Dziś media publiczne najbardziej potrzebują dopływu dziennikarzy. Bo mamy tam osoby, które po prostu nie są dziennikarzami. Potrzeba tam normalnych wydawców, normalnego, doświadczonego kierownictwa. Tylko tyle i aż tyle. I to zacznie działać. Środki mają.
No na razie mają, w następnym budżecie nie ma już tej słynnej „rekompensaty” za abonament…
Krzywda się mediom publicznym nie stanie, co najwyżej paru sympatyków PiS-u nie będzie miało swoich ulubionych programów dokumentalnych. I tyle. Powtarzam – tam dzisiaj jest potrzebny czynnik ludzki, dziennikarze, którzy będą robili normalne informacje.
A czy jesteśmy w stanie odbudować zaufanie do marki TVP Info, symbolu tego wszystkiego? Tu stawiam znak zapytania. Czy po wymianie kadr TVP Info odzyska swoją renomę? Może odzyska , a może będzie to nie do odratowania i trzeba będzie znaleźć inną formułę.
W części środowiska są obawy, że wejdziecie w buty poprzedników i po prostu wykorzystacie model stworzony przez PiS…
Nie, tu muszę wszystkich uspokoić. Na pewno takiej sytuacji nie będzie. U nas nigdy nie było takich zakusów, ale też widzimy po PiS, jakie to jest przeciwskuteczne. Wychodzi niedawno pan Wolski, 8 lat tuba propagandowa, i mówi, jaką robili beznadziejną propagandę. Chce się powiedzieć: chłopie…. Przede wszystkim, żeby robić taką tępą propagandę, to trzeba mieć ludzi od tępej propagandy. My takich nie mamy. Powtarzam, trzeba to oddać ludziom, którzy chcą robić normalne media. I tyle.
Wróćmy do kujawsko-pomorskiego. W okręgu 4 najwięcej głosów zdobył Krzysztof Brejza, w okręgu nr 5 – Arkadiusz Myrcha. Jeśli chodzi o wiek, dzieli was parę miesięcy, obaj jesteście rekordzistami. Lubicie się?
Oczywiście, mogliśmy sobie niedawno przybić piątkę, bo przy odbieraniu zaświadczeń o wyborze na posła spotkaliśmy się po kampanii pierwszy raz. Mamy dobre relacje.
Bo charakterologicznie jesteście chyba trochę różni, pan jest takim raczej spokojnym doktorem prawa, Krzysztof Brejza jest bardziej fighterem…
Choć też jest doktorem nauk prawnych.
To jeszcze więcej was łączy. A jest coś, czego pan Krzysztofowi Brejzie zazdrości?
Nie, ja niczego nikomu nie zazdroszczę. W swoim życiu mam tyle szczęścia, że nie mam powodów do zazdrości. Rzeczywiście jesteśmy trochę inni, Krzysztof ma wizerunek fightera, ja nieco inny, ale przede wszystkim dobrze nam się pracuje.
Za ten wizerunek – i całą działalność – zapłacił ogromną cenę. Nie każdy dałby sobie radę choćby z tym, że przez długi czas był podsłuchiwany.
Na pewno. Myślę, że trudno im było – myślę też o żonie i dzieciach – przejść przez ten okres. To było ogromne obciążenie. Najgorsze było to, co zrobiły media publiczne, te kłamliwe pomyje, publikacje sfałszowanych sms-ów, materiałów wprost ze śledztwa. Bardzo szanuję Krzysztofa i Dorotę za to, że byli w stanie ochronić rodzinę. Na pewno Krzysztof ma wewnętrzną motywację do rozliczeń z PiS-em.
To pytanie o rozliczanie wszyscy sobie zadają. Pamiętamy 2007 rok. Wtedy też miano rozliczać PiS, ale jakoś większych rozliczeń nie było.
Ale nie jesteśmy w 2007 roku. I to jest zupełnie inny PiS. To nie jest nawet ten sam PiS z 2015 roku. To, co się z nimi stało po drodze, to wielka zmiana.
Tak na zakończenie - często będzie pan odwiedzał Toruń?
Często odwiedzać to ja mogę Gdańsk, w Toruniu mieszkam, tu mam rodziców, mieszkanie, przyjaciół. Staram się dzielić czas, czasami więcej obowiązków jest w Warszawie, ale czasami przez tydzień się z Torunia nie ruszam. Zresztą rodzice by mi na to nie pozwolili. Jak dwa tygodnie nie widzą wnuków, to już mi się dostaje po uszach.
Dziękujemy za rozmowę.
Na zdjęciu - Arkadiusz Myrcha z żoną, posłanką Kingą Gajewską