Obłuda i hipokryzja – to niestety stałe, dobrze znane towarzyszki różnego typu działań politycznych. Jednak forsowany i wprowadzony przez poprzednią władzę zakaz handlu w niedzielę szczególnie się pod tym względem wyróżniał. Dobrze pamiętam kwieciste wypowiedzi zwolenników zakazu o tym, że niedzielę należy „oddać rodzinom”, że dzięki zakazowi, rodziny będą mogły być ze sobą, razem gdzieś wyjść, spędzić ze sobą czas. I wspaniale, tylko że to znaczy, że ktoś będzie musiał pracować w niedzielę – w kawiarniach, restauracjach, w obiektach sportowych, kinach, placówkach kultury – wszędzie tam, gdzie miliony Polaków spędzają wolny czas. W imię prawa do niedzieli jednych, inni będą mieli w niedziele jeszcze więcej pracy.
Inny argument mówił o obronie małych osiedlowych sklepów, będących często rodzinnym interesem, które zakaz miał chronić i wspierać w ich nierównej walce z wielkopowierzchniową konkurencją. Skuteczność tego wsparcia widać gołym okiem – tak się składa, że te kilka lat obowiązywania zakazu niedzielnego handlu to jednocześnie okres gwałtownego zaniku typu drobnego handlu bezlitośnie wypieranego przez Żabki i sieci dyskontowe.
Problem z tym zakazem jest szerszy, bo w istocie nie chodzi o handel, ale o samą filozofię władzy, która uważała, że wie lepiej od obywatela, kiedy ten powinien robić zakupy, jak ma spędzać niedziele i w swym autorytarnym odruchu sądziła, że można odpowiedni model na społeczeństwie wymusić.
Tymczasem obywatele swoje wiedzą i masowo korzystają z ofert sklepów, które na jeden dzień w tygodniu zamieniają się formalnie w placówki pocztowe, czy biblioteki – tak, żeby mogły być otwarte. A cała ta handlowa maskarada dowodzi tylko tego, że otwarty w niedziele sklep to odpowiedź na całkiem realne społeczne zapotrzebowanie.
Teraz jest czas, żeby poszły za tym odpowiednie zmiany w prawie.
Niedawno pisaliśmy o wynikach badań opinii publicznej na temat handlu w niedzielę - szerzej TUTAJ
Czytaj także: