Jak się robi biznes we Włocławku? Plusy i Minusy. NASZ WYWIAD

Biznes Region
Biznes Ludzie
m
Fot. Mariusz Załuski

Rozmawiamy z Jakubem Girczycem, przedsiębiorcą, prezesem Włocławskiego Centrum Biznesu. Jednocześnie rozpoczynamy dyskusję na temat warunków przedsiębiorczości w trzecim mieście województwa kujawsko-pomorskiego – czekamy na Państwa sygnały.

 

  • Z jednej strony „polskie Detroit” – za sprawą znanej książki Piotra Witwickiego symbol upadku średniej wielkości miasta, które straciło swoje szanse rozwojowe i wszystko, co najlepsze ma już za sobą. Z drugiej - niezwykła industrialna panorama Anwilu i wielu firm dookoła, kiedy wjeżdża się do miasta… Gdzie jest więcej prawdy o Włocławku?


Obraz z „Polskiego Detroit” jest bardzo niesłuszny, został wykreowany w pewnym sensie przez osobę, która żyje w oderwaniu od Włocławka. Bo żeby widzieć, jak miasto funkcjonuje, to trzeba w nim żyć, a nie tylko bywać.


A jeżeli chodzi o kwestię przedsiębiorstw czy samego prowadzenia biznesu, to szczerze mówiąc bywa różnie. I sami przedsiębiorcy też mają bardzo różne nastawienie do tego, jak funkcjonuje miasto. Inaczej będzie się wypowiadał przedsiębiorca, który prowadzi biznes w strefie rewitalizacji,  a inaczej ten, który funkcjonuje w innych częściach miasta. Inną ocenę będzie miał przedsiębiorca mikro, a inną mały czy średni, który swój biznes buduje od wielu lat. Oceny mogą być skrajne - od tych najgorszych po najlepsze.

  • A Pana opinia, jeśli chodzi o biznesowe „negatywy"?


Wyznaję taką zasadę, że każdy, kto chce rozwinąć swój biznes i się w niego zaangażować, bez względu na to, jaki to jest biznes, ma szansę to zrobić. Naprawdę dużo zależy od samego przedsiębiorcy – jak wykorzysta te szanse, które daje mu rynek. Pracując z przedsiębiorcami – myślę tu głównie o mikroprzedsiębiorcach – mam wrażenie, że często zbyt optymistycznie podchodzą do planu, który sobie założyli. Nie przeanalizowali rynku, nie wiedzą jak wygląda konkurencja, próbują wejść na rynek z modelem, który już funkcjonuje. A wiadomo, że rozpychać się wśród konkurencji, to nie jest taka łatwa sprawa.


Kolejnym problemem jest to, że władze bardzo dużo obiecywały, natomiast bardzo mało robiły – i mówię to jako osoba pracująca przecież dla miasta.

  • No to odważnie, przyznajemy. Jakiś przykład?


Weźmy na przykład obszar rewitalizowany. Gminny program rewitalizacji był bardzo szumnie zapowiadany. Przedsiębiorcom, funkcjonującym w tym obszarze, bardzo wiele obiecywano, natomiast z tych obietnic niewiele zostało.


Na przykład przez pewien czas wprowadzaliśmy przedsiębiorców do miejskich lokali użytkowych. Staraliśmy się wybierać te lokale, które były w złej kondycji, bo jestem zdania, że lokal, który stoi pusty, generuje koszty, a wcale nie oszczędności.

  • To jasne, degraduje się przecież.


Tak, wprowadzaliśmy więc przedsiębiorców do takich lokali, w których sami przeprowadzali remonty. Wprowadzaliśmy ich ze stawką 4 zł z haczykiem zł za metr kwadratowy. I nagle potem przychodzili przedstawiciele zarządzającego lokalami i mówili - zrobiliście remont, to teraz będziecie płacili po 20 zł.

  • Nie buduje się zaufania w taki sposób.


Wpadliśmy też na pomysł, żeby poza inkubatorem stworzyć tak zwany inkubator rozproszony. Instytucję, która działałaby na terenie całego miasta, a nie tylko w obiekcie Inkubatora Przedsiębiorczości. Koncepcja była taka, że przedsiębiorcy mogą otrzymać zdegradowany lokal, mogą go wyremontować i w zamian za to mogą mieć subsydiowany najem lub bardzo wysoką bonifikatę, rzędu 95 proc. To było pierwsze rozwiązanie. Drugie było takie, że nowi przedsiębiorcy, którzy wynajmują lokal od miasta, mogą dostać bonifikatę w zamian za to, że zatrudniają pracowników.


Ale sytuacja realnie wyglądała tak, że miasto nie do końca było zainteresowane tym, żeby w coś takiego wejść.

  • Dlaczego?


W pewnym sensie było to uzależnione i od pewnych układów politycznych, i z drugiej strony zapewne od przekonania, że co nam się Inkubator będzie ładował w te działania, które tak naprawdę nie do niego powinny należeć.


Próbowaliśmy też zmotywować miasto, żeby przyspieszyć procedurę samego najmu lokali – bo mieliśmy sygnały od przedsiębiorców. Nasze miasto jakimś dziwnym trafem jakby samo sobie zablokowało drogę we takim szybkim wynajmie. Ustawa jasno precyzuje, że w przypadku dotyczącym terminu do lat trzech, nie ma obowiązku stosowania procedury przetargowej. Czyli zgłasza się przedsiębiorca i można z nim podpisywać umowę.


Natomiast realnie wyglądało to w taki sposób, że do nas się zgłaszał przedsiębiorca, szliśmy z nim do Wydziału Gospodarowania Mieniem Komunalnym. WGMK trzy miesiące pracował nad opracowaniem dokumentacji przetargowej, uruchamiał przetarg i zanim doszło do podpisania umowy, było sześć miesięcy w plecy. Który przedsiębiorca by na to poszedł? To level hard dla takiego przedsiębiorcy.


Jest też kwestia dotycząca podatków. Często słyszymy, że łatwiej zarejestrować działalność w Brześciu Kujawskim i tam opłacać podatki.

  • W Strefie przemysłowej?


Nawet i w samym mieście, choć Brześć Kujawski obecnie sprzedał już wiele lokali użytkowych. Około 27 zł za metr kwadratowy przy prowadzeniu działalności gospodarczej dajmy na to na 1000 metrach to potężne opłaty. Trzeba tylko na nie wygenerować 27 tysięcy, a w dzisiejszych czasach to nie jest takie proste zadanie.


Wróćmy do obszaru rewitalizowanego. Mamy Woonerf - bardzo fajna rzecz, ale ograniczająca dostęp do lokali dla przedsiębiorców. Żyjemy w  takich czasach, że jak nie wejdziemy do sklepu, to z niego nie skorzystamy. Musimy więc mieć jakieś strefy parkingowe. Co z tego, że zrobimy piękną ulicę, która będzie naprawdę świetnie wyglądała, jak przez brak miejsc parkingowych nie zmotywujemy ludzi do tego, żeby korzystali z usług firm, które są przy Woonerfie zlokalizowane.

  • To dylemat większości nie tylko polskich miast. Obie strony takiego sporu – i przedsiębiorcy, i aktywiści dążący do ograniczania ruchu samochodowego - mają swoje argumenty.


Proszę panów, najbliższy duży parking jest 500 metrów od Woonerfu. Klient się zastanowi, czy nie lepiej jechać do Wzorcowni – naszej galerii handlowej.


Czasami czuję się tak, jak byśmy jako miasto byli trochę oderwani od rzeczywistości, funkcjonowali z takim podziałem: obywatele i pracownicy urzędu, który nie do końca gdzieś się zgrywa.


Z drugiej strony Włocławek ma swoje plusy.

  • No właśnie, przejdźmy do pozytywów, bo mocno nas pan zaniepokoił.


Na przykład poprzez wysokość stawek czynszu czy kosztów nieruchomości jesteśmy świetnym miejscem do tego, żeby prowadzić biznes e-commerce. Działamy na terenie miasta, sprzedajemy na całą Polskę albo świat, a koszty mamy znacznie niższe, nie tylko w porównaniu z Warszawą, ale także Bydgoszczą czy Toruniem.

  •  Dużo firm korzysta z tych walorów czy to raczej kwestia przyszłości?


To nie jest kwestia przyszłości, to już się dzieje. Ostatnio analizowaliśmy na przykład butiki odzieżowe, bo mieliśmy na nie boom. Sporo osób do nas przyszło, jeżeli chodzi chociażby o ocenę dokumentacji, którą składali, żeby otrzymać jednorazowe środki na podjęcie działalności gospodarczej. Okazuje się, że średnio co drugi, co trzeci butik już taką sprzedaż internetową prowadzi. Fakt - faktem, że część robi to poprzez sklepy internetowe, ale część poprzez facebook market. Poza tym, że docierają do klientów stacjonarnych, docierają do klientów na całym polskim rynku. Pandemia nam pokazała parę rzeczy. Sklepy ruszyły w tak zwane live’y – uruchamiały sprzedaż „na żywo”, na facebooku.


Dzięki temu te firmy przetrwały, zobaczyły w tym interes i bardzo mocno w tym kierunku idą. Z drugiej strony jeśli chodzi o branżę internetową, to mamy we Włocławku jednego z ciekawszych producentów gier przeglądarkowych czy poprzez aplikacje – Woodland Games. Większość z nas nawet nie wie, że taka firma we Włocławku istnieje. Ma swoich programistów, zarabia i siedzi cicho.

  • Wspomniał Pan czasy pandemii, rzeczywiście zmieniły one mentalność części przedsiębiorców?


Mamy na przykład jedną kawiarnie, która świetnie wykorzystała pomysły z czasów pandemii. Chodzi mi o Spoko Cafe, która uruchomiła sklep internetowy z kawą. A jak już uruchomili sklep z kawą, to weszli w gadżety – sprzęt do kawy, koszulki itd. Kawę wyrabiają pod swoją marką i tak im się to świetnie rozwinęło, że następna rzecz, którą uruchomili, była agencja marketingowa.


Mamy swoje minusy jako miasto, ale mamy też fajnych, ambitnych przedsiębiorców, którzy potrafią problemy przekuć w rozwiązania generujące zyski.

  • Wspomnieliśmy już raz o strefie przemysłowej w Brześciu, tuż za granicami Włocławka – w której lokują się znani inwestorzy, jak LPP. Pomaga to samemu Włocławkowi czy raczej przeszkadza?


Tak naprawdę obecny burmistrz Brześcia Kujawskiego wychodził swój sukces. Relacje między Brześciem a Włocławkiem są takie, jakie są. Mam wrażenie, że Włocławek trochę tu zazdrości Brześciowi, ale podkreślam,  że za bardzo nie ma co się temu dziwić. Tam jednak było zupełnie inne podejście do kwestii budowania strefy. Tam dział obsługi inwestora, którym w tamtym okresie zarządzał obecny burmistrz, traktowany był jak typowy dział sprzedażowy. Brześć Kujawski nigdy nie miał problemu z tym, żeby na przykład pośredniczyć między właścicielami prywatnymi terenów, a potencjalnymi inwestorami, żeby zrobić wspólny biznes.


U nas nie do końca to się sprawdziło. Czy Brześć pomaga Włocławkowi? Brześć generuje miejsca pracy. To jest istotna pomoc, ale szerszej współpracy nie ma. Włocławek gdyby stał się „sypialnią” Brześcia  i gdyby dostarczał mu pracowników, to i tak by miał z tego potężne korzyści.

  • Podatki płacone we Włocławku.


Właśnie. Przed zmianami systemu podatkowego, było to  41 procent z PIT, bo mamy miasto na prawach powiatu. Jeśli mówimy, że nie mamy terenów inwestycyjnych, bo rzeczywiście miasto dysponuje małą liczbą terenów inwestycyjnych, bo większość jest w rękach prywatnych…

  • …a to chyba bolączką wielu polskich miast.


Gdyby jednak udałoby się lepiej kontaktować inwestora z właścicielem prywatnym, to też dałoby to  lepszy efekt.

  • Skąd się  bierze ta trudność? Mogłoby się wydawać, że wszyscy na tym zyskują: sprzedający mają okazję pozbyć się za dobrą cenę terenów, na które nie mają pomysłów, inwestor zyskuje miejsce pod swój biznes, miasto ma podatki i pracę da swoich mieszkańców…


Cóż, trzeba pracować, samo się nie zrobi. W tym zakresie Włocławek powinien się uczyć od Brześcia Kujawskiego, bo sukces, który to miasto odniosło, nie jest sprzed roku, dwóch, czy pięciu lat, ale jest sukcesem wynikającym z wieloletnich działań.


Samo podejście do zarządzania jest inne. W Brześciu to 70 osób w Urzędzie Miasta, we Włocławku to 470. Jest to więc struktura znacznie łatwiejsza w zarządzaniu i efektywność tej struktury jest zupełnie inna.

  •  Tym, na co w Polsce skarżą się często inwestorzy, są zasoby rynku pracy. I tu jest dość specyficzna  sytuacja: Włocławek ma ok. 8 proc. bezrobocia…


Teoretycznie.

  • Dobrze, ale to więcej niż średnia wojewódzka, to dużo jak na trzecie miasto w województwie.


Po pierwsze obecny system nie zachęca do podejmowania pracy. Druga rzecz: od pewnego czasu Powiatowy Urząd Pracy mocno stara się pobudzić bezrobotnych do podejmowania pracy i przedsiębiorców do tego, żeby zatrudniali pracowników legalnie, chociażby przez programy wsparcia.


Na przykład środki z KFS, jakimi dysponuje PUP - to dobrze się sprawdza. Mimo wszystko cały czas pozostajemy w strefie, gdzie w teorii mamy dość wysokie bezrobocie, a w praktyce wygląda to zupełnie inaczej.

  • Pozostając przy teorii, bezrobocie na poziomie 8 procent to dla firm może być zachęta, by inwestować właśnie tu, bo łatwiej będzie o pracownika i będzie on miał niższe oczekiwania płacowe, niż mieszkaniec miejscowości z dwuprocentowym bezrobociem.


Dwuprocentowe bezrobocie to praktyczne żadne bezrobocie. Zawsze istnieje możliwość ściągnięcia pracowników spoza Włocławka, chociaż wymaga to pewnego zaangażowania ze strony przedsiębiorców: albo zaproponujemy o tyle lepsze wynagrodzenie, że pracownikowi będzie się opłacało dojeżdżać np. z Radziejowa, Kowala, czy Chocenia. A może  warto dla  takich pracowników zorganizować transport? Zanim jednak przedsiębiorca przekona się, że takie działania dają korzyści, też musi minąć trochę czasu.


Ogólnie, nasi przedsiębiorcy są trochę zamknięci w sobie. Z własnego doświadczenia wiem, że taka budowa zaufania to potężna praca i czas. Staraliśmy się i nadal staramy się organizować wydarzenia typu „Targowe Śródmieście”,  gdzie lokalni przedsiębiorcy mają możliwość wyjścia, pokazania się ze swoją ofertą. I z wydarzenia na wydarzenie, tych przedsiębiorców jest z nami coraz więcej. Zaczynaliśmy od 40  teraz przyciągamy po 120 firm, ale w mojej opinii to nadal mało i ciągle musimy ten temat rozwijać. Ważna jest budowa zaufania, przedsiębiorca musi się przekonać, że miasto „nie jest takie złe”, z drugiej strony miasto też musi trochę iść w stronę przedsiębiorców.

  • Gdyby miał Pan w dwóch, trzech zdaniach zachęcić kogoś, kto zastanawia się nad zainwestowaniem w kujawsko-pomorskim, żeby wybrał akurat Włocławek, to jak by te zdania brzmiały? 


Przed wszystkim dostęp do pracowników, bo Włocławek – Włocławkiem, ale mamy też liczne okoliczne miejscowości. Argument numer dwa to trzy węzły autostradowe i bardzo dobra lokalizacja, środek Polski, do autostrady A2 też nie jest daleko.


Choć jak na włocławskiego przedsiębiorcę koszty prowadzenia biznesu mogą się wydawać  dość wysokie, to dla inwestora z zewnątrz są one relatywnie niskie. Programy dotyczące budowania kwalifikacji pracowników: to też jest bardzo ważne. Mam na myśli te realizowane przez PUP, ale też te programy, które niedługo pojawią się z nową perspektywą unijną. Na pewno dużym plusem jest to, że sami pracownicy mają tu co robić: mamy świetnie rozbudowaną bazę kulturalną, sportową, wiadomo że Włocławek jest zakochany w koszykówce, inne sporty też świetnie sobie u nas dają radę. Warto zwrócić też uwagę na działania miasta związane z budownictwem mieszkaniowym z ofertą przeznaczenia części mieszkań dla pracowników o określonych kompetencjach. Jeśli inwestor zwróci się do miasta, to ono może mu pomóc w ramach wynajmu mieszkań. Do tego dobra komunikacja miejska, gęsta sieć ścieżek rowerowych, trzy jeziora w okolicy, świetny zalew - to  wszystko się liczy.

  • A z czym inwestor może mieć problem?


Przede wszystkim z procedurami, które są w urzędzie, z długością załatwiania pewnych spraw. Po drugie koszty ewentualnego ściągnięcia specjalistycznej kadry, a rzecz numer trzy to wspomniana już dostępność terenów inwestycyjnych, bo te pozostające we władaniu miasta są znikome. A jeśli będzie chciał je znaleźć u prywatnych właścicieli, to będzie musiał się  działać bez większego wsparcia ze  strony urzędu. 

  • Dziękujemy za rozmowę.