Dzieci jeżdżą, a rodziny płacą. Coraz więcej i więcej NASZ KOMENTARZ

Biznes Opinie
Styl Życia
Żużlowcy na torze
Fot. Apator Toruń/Marcin Karczewski

Sezon żużlowy trwa w najlepsze, a przynajmniej trwać próbuje - w niedzielę żadna z naszych drużyn nie pojechała, gdyż mecze odwołano z powodu deszczu. Oprócz ligowych gwiazd w swoich osobnych rozgrywkach biorą udział także adepci ścigający się na mini torach. Zawody w kategorii do 140 cc interesują raczej tylko największych fanatyków żużla, więc nie wszyscy wiedzą, jak bardzo w ostatnich latach one się zmieniły. Niestety, mam wątpliwości, czy na korzyść. Zmagania najmłodszych to już nie jest po prostu zabawa w sport i nauka ścigania.

 

Był taki turniej na mini torze w Toruniu, gdzieś z dekadę temu, po którym tu i ówdzie w teamach zespołów z innych miast szeptano, że gospodarze psują rywalizację. Przyjezdni adepci korzystali z rozmaitych silników, często o różnej pojemności i mocy, a tymczasem miejscowi wyglądali przy nich jak wzięci z innej bajki. Sprzętowo torunianie górowali nad wszystkimi i gładko wygrywali wyścig za wyścigiem. Minęło dziesięć lat z okładem i dziś na mini torach już wszyscy ścigają się „na poważnie” i mają coraz to lepsze motocykle. 


Profesjonalizacja sama w sobie zła oczywiście nie jest, nawet wprost przeciwnie. W ślad za rozwojem mini żużla poszedł jednak galopujący wzrost kosztów. Wokół toru na zawodach adeptów stoją okazałe busy oklejone imionami i nazwiskami chłopców, do tego z obowiązkowymi efektownymi napisami „racing team”. Przy motocyklach krzątają się rodziny, ojcowie dokręcają każdą śrubkę w maszynie, bywa, że niejednej w dorobku kandydata na żużlowca. Wszystko wygląda tak, jak na profesjonalnych dorosłych meczach czy turniejach. Bańka pęka jednak, gdy mały zawodnik zdejmuje kask, spod którego wyłania się twarz jedenasto- lub dwunastolatka, już na tym etapie wrzuconego w świat sportu nie będącego zabawą i po prostu nauką, a wyścigiem za coraz wcześniejszą drogą do zawodowstwa.


Żeby w ogóle zacząć przygodę z żużlem, właśnie w tym dziecięcym wydaniu, najczęściej już na start trzeba wyłożyć grube pieniądze. Niby na adeptów powinien czekać sprzęt klubowy, ale praktyka pokazuje, że dostępny jest nie wszędzie, a nawet jeśli, to nie jest zwykle aż tak wysokiej klasy. Ojciec jednego z czołowych polskich adeptów w najmłodszej kategorii wiekowej wystawił ostatnio na sprzedaż używany motocykl, którego jego syn już nie potrzebuje. Cena? 9000 złotych. Rodzina innego adepta, nie mającego jeszcze nawet dziecięcej licencji i nie startującego w żadnych oficjalnych zawodach, od dawna apeluje w sieci o wsparcie dziecka poprzez sponsoring lub poprzez przekazywanie 1,5% podatku, dzięki czemu możliwe będzie nabycie sprzętu pozwalającego na jazdę. Chłopiec nie ma tymczasem ukończonych jeszcze nawet dziesięciu lat.
I tak kręci się ten mini żużlowy świat. Rodziny adeptów pompują w sportową przygodę dzieci kolejne tysiące złotych nie mając najmniejszej pewności, czy one w ogóle zostaną kiedyś żużlowcami. O ile w dorosłym speedwayu wydatki również są ogromne, to jednak zawodnicy przy odpowiednim poziomie mogą liczyć na jeszcze bardziej sute zarobki. W przypadku dzieci pozostaje tylko płacić, płacić i jeszcze raz płacić - za sprzęt, za busa, za iluzję przyszłej sławy.


Oczywiście żużel nie jest pod tym względem jedyny - raczej po prostu dogonił pod tym względem liczne inne sporty. Ogromne koszty rodziny adeptów ponoszą w wielu dyscyplinach, w tym choćby w tenisie, gdzie doprowadzenie chłopca lub dziewczynki do profesjonalnego poziomu przez lata  ma kosztować łącznie - według różnych szacunków - około 1,5-2 miliona złotych. Szansa na stuprocentowy zwrot? Bardzo, bardzo niewielka.


W tenisie dochodzą jednak wydatki na wyjazdy na turnieje, czy honoraria dla trenerów za indywidualne lekcje. W dziecięcym żużlu lwia część pieniędzy idzie po prostu w sprzęt i wszelkie akcesoria, czasem faktycznie potrzebne, czasem już niekoniecznie, za to budujące wizerunek w pełni profesjonalnego teamu.  
W tym wszystkim praktycznie znika jednak szansa na rozwój dla tych, którzy nie mają takich możliwości finansowania swoich karier przez rodziny. Jeszcze dekadę temu mini żużel był głównie zabawą i nawet jeśli wyłaniano w nim mistrzów Polski, to jednak chodziło przede wszystkim o zwykłe szkolenie, obycie z motocyklem i frajdę z jazdy, a także wyławianie autentycznych talentów. Dziś bez doskonałego sprzętu o poważniejszej jeździe nie ma mowy. Żużel dzieci z zabawą w sport nie ma już wiele wspólnego.
 

Czytaj także: