- W Polsce założenie biznesu to ogrom papierologii. Z tym miałem największy problem - przyznaje właściciel restauracji "Ricky Ricky z Ameryki". Wywiad w ramach cyklu "Różne oblicza MŚP"

Puls Dnia
Region Raport
Styl Życia
#
Fot. Tomasz Wersocki

W ramach cyklu wywiadów o MŚP, tym razem udaliśmy się do nowej restauracji, która otworzyła się zaledwie ponad tydzień temu na toruńskim lewobrzeżu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż jej właściciel to rodowity Amerykanin, który swoją przygodę z kuchnią zaczął już w wieku 13 lat w firmie swojego ojca, w podbostońskiej miejscowości. Na dodatek Richard "Ricky" Sampson zaraża nie tylko dobrym uśmiechem - rodem z USA, ale przede wszystkim amerykańskim jedzeniem. Rozmawiamy o jego przygodzie z gastronomią oraz różnicach, jakie wynikają z procesu zakładania działalności - w Polsce oraz w Stanach Zjednoczonych.

 

Jak zaczęła się twoja przygoda z kuchnią amerykańską? 

Tak naprawdę wyrosłem w tym biznesie jeszcze w Stanach Zjednoczonych. Mój ojciec był piekarzem i kupił w Ameryce rodzinny biznes typu Breakfest and Lunch. Przez 39 lat prowadziliśmy w miejscowości Canton obok Bostonu rodzinny biznes. Pracować u mojego taty zacząłem bardzo wcześnie, ponieważ już w wieku 13 lat. W naszej restauracji specjalizowaliśmy się w amerykańskich śniadaniach, lunchach oraz cateringach. Jedzenie przygotowywaliśmy m.in. na przyjęcia typu barbeque, imprezy dla korporacji oraz na wesela. Po 44 latach prowadzenia restauracji mój ojciec odszedł na emeryturę, a ja wraz z moją żoną przejęliśmy interes. 5 lat później postanowiliśmy przeprowadzić się do Polski. 

Można powiedzieć więc, że gastronomia stała się twoją pasją?

Kocham gotować dla ludzi. Kocham nie tylko amerykańską kuchnię, lecz także polską czy włoską. Zresztą w tym roku pierwszy raz odwiedziliśmy Włochy i jedzenie było absolutnie niesamowite. Po przyjeździe do Polski, nauczyłem się gotować nawet chińskie dania. Jednak dużo trudniejszym wyzwaniem okazało się odtworzenie smaku moich amerykańskich potraw i znalezienie właściwych, pod względem smaku, przypraw. 

I to się ostatecznie udało?

Tak, nadal przyrządzam tu swoje chilli mac, ale jest troszeczkę inny niż ten w Stanach Zjednoczonych. To pewnego rodzaju wyzwanie, ale jedzenie jest bardzo podobne do tego, które przyrządzałem w USA. Podobnie było z przygotowaniem pierwszego burgera Mac&Chees w Polsce, ponieważ tutejszy ser nie posiadał wystarczająco kremowej konsystencji. Zresztą, tak nawiasem mówiąc, jedzenie sprzed 15 lat w Polsce to nie to samo, co obecnie. Wówczas wszystko było doskonałej jakości. Współcześnie, po dołączeniu Polski do Unii Europejskiej, żywność nie ma już tego samego smaku co dawniej. 

Jesteś rodowitym Amerykaninem. Co sprawiło, że wybrałeś Polskę i Toruń na swoje miejsce zamieszkania?

Moja żona jest Polką, ale pierwszy raz przyjechałem do tego kraju 15 lat temu na wakacje. Spotkałem się tu z rodziną mojej żony i przy okazji zakochałem się w Polsce. Pokochałem tą atmosferę i piękno tego kraju. Mam w Toruniu zresztą wielu przyjaciół, m.in. z Teksasu. Jeden z nich pomagał mi zbudować restaurację „Ricky, Ricky z Ameryki”, w której obecnie jesteśmy. Poza tym mamy też wielu polskich przyjaciół, ponieważ moja żona dorastała w tym mieście. Przez te wszystkie lata zawsze podtrzymywała kontakt ze swoimi znajomymi ze szkoły. 

Otwarcie własnego biznesu w Polsce z twojej perspektywy było trudne? Na czym polegały największe komplikacje?

Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że przez ostatnie lata w Toruniu zaszło wiele zmian na lepsze. Otworzyło się więcej biznesów, nastąpiła rozbudowa mieszkalnictwa, ale z drugiej strony miasto zachowało swój kompleksowy charakter. Co jest dobre, ponieważ można dostać się z jednego krańca Torunia na drugi w dość szybkim czasie. Otwarcie biznesu w Polsce dla mnie osobiście byłoby bardzo trudne. Przeprowadzając się do Polski pięć lat temu chcieliśmy od razu otworzyć restaurację, ale przez COVID to się nie udało. Musiałem wówczas zacząć pracować w innej restauracji ze wspaniałymi ludźmi, ale po czasie znów zapragnąłem stanąć na swoim. Na szczęście mam żonę, która mi pomogła z tymi najcięższymi dla mnie sprawami związanymi z założeniem firmy. Papierologia dla jednej osoby to bardzo trudne zadanie zwłaszcza przy zatrudnianiu dodatkowych ludzi do pracy.  

A jak biznes otwiera się w Ameryce? Są jakieś różnice?

Oczywiście należy wystąpić o specjalne zezwolenie na prowadzenie biznesu. Trzeba też mieć potwierdzenie z urzędu miasta na założenie firmy. Czasami jest to też trochę skomplikowane, ale nie ma przy tym tyle papierologii jak w Polsce. Na przykład  przy okazji zatrudniania dodatkowych pracowników należy w amerykańskim prawie, podać w elektronicznym systemie numer ich ubezpieczenia. I to tyle. Wszystko później odbywa się już poprzez system. W Polsce jest z tym duży problem. Na szczęście – jak mówiłem – ten ciężar przejęła moja żona. A mimo to spędziła nad wypełnianiem papierów dla nowych pracowników około siedmiu godzin.

W końcu biznes wystartował, chociaż niedaleko też na lewobrzeżu znajduje się spora konkurencja? Dlaczego nie postawiłeś na przykład na inny rejon Torunia?

Tak naprawdę jest tu wiele miejsca na biznes. Rozważaliśmy też inne lokalizacje, na drugim brzegu rzeki, ale lewobrzeże to nowa rozrastająca się część Torunia. To była najlepsza decyzja, bo tu powstają bardzo popularne punkty na mapie miasta m.in. budynki mieszkalne, domy, ale sam Toruń urósł również jako miasto. Z kolei w samym centrum miasta musiałbym nieustannie konkurować z setkami innych restauracji. 

Na ulicy Łódzkiej też jest ich coraz więcej. 

Wszędzie jest konkurencja. Wiem, że nie jestem jedynym restauratorem oferującym burgery w okolicy. Zresztą otworzą się zapewne kolejne podobne biznesy. Konkurencja jest dobrą rzeczą, ponieważ sprawia, że więcej ludzi pojawia się w okolicy. 

Restauracja jest czynna już od ponad tygodnia, ale pewnie planujecie też wielkie otwarcie?

Mniej więcej za trzy tygodnie. Poza tym chciałbym działać z lokalną społecznością, podobnie jak miało to miejsce w Stanach Zjednoczonych. Tam przygotowywaliśmy różnego rodzaju imprezy m.in. z departamentami policji i straży pożarnej. Mam nadzieję, że w Toruniu też to się uda, ponieważ ta przygoda dotyczy nie tylko mnie, ale również wszystkich dookoła: mojej drużyny w restauracji, moich sąsiadach, i klientów. Chcemy stworzyć tutaj miejsce jak w USA. Kiedy wchodzisz do mojej restauracji: na początku jesteś moim klientem, później przyjacielem, a na końcu rodziną. 

Typowy amerykański styl.

[śmiech – przyp. red.] Chciałbym pokazać ludziom po prostu, czym są amerykańskie relacje, ale też dobre jedzenie. Życzę sobie, aby naszym gościom po prostu tu się spodobało i aby wychodzili stąd z uśmiechem na ustach.
 

 

CZYTAJ WIĘCEJ: