Bieganie ma to do siebie, że nie tylko korzystnie wpływa na poprawę naszej kondycji, ale jest po prostu aktywnością bardzo prostą i dostępną dla każdego. A o tym, jak niezmiennie pozostaje wyjątkowo popularne, niech świadczy toruński maraton, który w weekend odbył się już po raz czterdziesty pierwszy.
O rozmaitych biegach, jakie odbywają się u nas w regionie, już kiedyś w tym miejscu pisałem, ale zdaje się, że dzień po największym i najstarszym maratonie w województwie kujawsko-pomorskim do tematu wrócić wręcz należy. Imprezę śledziłem w tym roku nie tylko w roli widza, ale także jako uczestnik, choć jeszcze nie na głównym dystansie, a w półmaratonie. I niezmiennie wydaje mi się, że co jak co, ale akurat zawody biegowe to wydarzenia po prostu wyjątkowo pozytywnie nastrajające do życia. Można uprawiać różne sporty, można zgłaszać się na rozmaite mecze czy turnieje, ale akurat na masowych biegach ma się zwykle nieodparte wrażenie, że atmosfera jest tu jakby bardziej przyjazna niż gdzie indziej, a biegacze są niczym wielka sportowa rodzina.
W naszym regionie zwykły amator mieć może naprawdę dużo okazji do startów, bo trudno o weekend bez choćby jednego biegu. Jeśli czegoś mi brakuje - a jest to odczucie aktualne, po toruńskim maratonie może nawet jeszcze bardziej niż dotąd - to biegu, który zgromadziłby kilka tysięcy osób i miał zarówno start, jak i metę w ścisłym centrum któregoś z wojewódzkich miast. Bo niby imprez jest bardzo wiele, ale albo są dość kameralne i na krótkich dystansach, albo odbywają się gdzieś na obrzeżach. W wielu metropoliach maratony odbywają się tymczasem przy największych atrakcjach turystycznych, co jest dodatkowym magnesem dla uczestników i wpływa na niepowtarzalną atmosferę. U nas, mimo wielkiego potencjału Torunia, trasa powiodła w niedzielę wiele kilometrów od centrum, momentami wręcz poza miastem, a o obecności kibiców i wsparciu z ich strony maratończycy mogli raczej zapomnieć. I to jest taka mała łyżeczka dziegciu.
Duże imprezy biegowe to jednak od dawna coś więcej niż tylko sam start. Regułą są rozmaite wydarzenia poboczne, nierzadko wykłady (tak samo było w Toruniu), jest też zwykle okazja do kupna okolicznościowych koszulek. No i właśnie - bieganie to także bardzo szeroko zakrojony biznes. Na pierwszy rzut oka trzeba tak niewiele - zakładamy wygodne sportowe buty, wyciągamy z szafy koszulkę oraz spodenki i… dalej, w drogę! I teoretycznie powinno to wystarczyć, ale jak już się połknie bakcyla, to nagle okazuje się, że bez sportowego zegarka ani rusz, wszak, jak to mówią biegacze, trening, którego nie ma w aplikacji, to trening, którego nie było. Zwykła koszulka też szybko przestaje wystarczać, więc biegacz udaje się do sportowego sklepu, a tu oferta jest wyjątkowo szeroka, bo odzież czeka najrozmaitsza, a to bardziej termoaktywna, a to odpowiednio przewiewna i oddychająca. To może buty? Niby same nie pobiegną, ale… im lepsze, tym zarówno bezpieczniejsze dla naszych kolan czy stawów, jak i pozwalające uszczknąć coś ze swojego czasu i poprawić dotychczasowy rekord życiowy. Biegowych sklepów, tych stacjonarnych, jak i internetowych, jest więc dużo, nawet bardzo dużo, a wybór w nich naprawdę ogromny i coś dla siebie znajdzie w nich na pewno zarówno początkujący, jak i wytrawny zawodnik mający na koncie szereg startów.
A tak w ogóle akurat nasz region jest miejscem, gdzie tradycje maratońskie są wyjątkowo długie. Bieg w Toruniu miał formalnie numer 41., ale pewien maraton odbył się tu już w 1924 roku. Nie każdy kibic o tym wie, a to właśnie na naszych ziemiach maratończycy biegli w Polsce po raz pierwszy. Trasa była ciut krótsza niż dziś, bo wyniosła 37,5 km, ale wiodła za to z północy na południe, zaczynając się nieopodal Chełmna, a kończąc w Toruniu. Uczestników było wówczas ledwie dziesięciu, a w tym roku na królewskim dystansie pojawiło się ich pół tysiąca. I już choćby dlatego nasze biegi zasługują na uwagę bo kontynuują coś, co właśnie w naszym regionie zaczęło się dokładnie sto lat temu w skali całej Polski. To co, za rok też biegniemy?