Kiedyś przyłapanie polityka pod wpływem alkoholu definitywnie kończyło jego karierę. Dziś lider jednej z partii organizuje wiece wyborcze pod hasłem wspólnego picia piwa.
- Fani Sławomira Mentzena powiedzieliby pewnie, że piwo to nie alkohol…
Tu się nie zgodzę, zwłaszcza jeśli tych piw wypija w ciągu spotkania 6 czy 7 i ledwo stoi na nogach. To są widoczne zmiany w społeczeństwie. Popatrzmy choćby na kwestie sportów walki. Kiedyś mieliśmy…
- …boks, czyli „szermierkę na pięści”.
Dokładnie, a dziś mamy walki freak fighterów. I tak jak zmieniło się społeczeństwo, tak zmieniły się też nasze oczekiwania dotyczące polityki. Ta mniejszość, która oczekuje wyższej jakości, jest zupełnie spychana na margines. A politycy stwierdzili, że zarządzanie emocjami – zwłaszcza negatywnymi, bo te jest najłatwiej wzbudzić - daje wyraźne korzyści.
- Mówi się, że generałowie mają często tę słabość, że przygotowują się do tej wojny, która już była, zamiast do tej, która będzie. Z fachowcami od kampanii pewnie też tak bywa. Kto tym razem przygotował się lepiej?
Zacznę od tego, że to, co wyróżnia tę kampanię – poza brutalnością – jest jej nierównorzędność. Kiedy konstytucjonaliści mówią, że te wybory nie są równe, nie spełniają standardów państwa prawa, to bezsprzecznie mają rację. Skala różnicy w zasobach, które mają komitety startujące w tych wyborach, jest ogromna.
Z jednej strony mamy partię rządzącą, która ma gigantyczne własne zasoby finansowe, olbrzymią mobilizację swojego zaplecza i finansowego, i organizacyjnego, media publiczne, które są mediami jednego komitetu, media, które są w rękach spółek skarbu państwa - to zupełnie inny poziom niż pozostałe partie.
Jeżeli chodzi o opozycję, to najlepiej wygląda sytuacja Koalicji Obywatelskiej. Jest to naturalne, bo przecież posiada największe struktury, choć nierównomiernie się angażujące. Zresztą ta kampania w różnych częściach Polski wygląda inaczej. Choćby w naszym regionie wygląda zupełnie inaczej, jeśli popatrzymy na oba okręgi wyborcze.
- Okręg 4, czyli bydgoski i okręg 5 – toruńsko-włocławski. Aż tak się różnią?
Kujawsko-pomorskie to region szalenie zróżnicowany, zarówno jeśli chodzi o dynamikę sporu, jak i dynamikę polityków w każdym okręgu.
Kampania jest więc diametralnie różna. Łączy ją jedna rzecz – w przypadku PiS w obu okręgach mamy do czynienia ze „spadochroniarzami” na „jedynkach”, wrzuconymi tutaj przez Jarosława Kaczyńskiego. W moim odczuciu to bardzo skuteczny zabieg władz partii.
- No to mnie pan zaskoczył. Spadochroniarz w każdym okręgu z ambicjami wydaje się raczej symbolicznym marginalizowaniem regionu przez władze partii.
Wiadomo, że PiS w tych wyborach otrzyma mniej głosów niż 4 lata temu. Szanse na to, że wszyscy obecni parlamentarzyści obronią swój mandat, nie są duże. To oznacza, że mobilizacja do obrony tych mandatów jest gigantyczna. A kiedy jeszcze z puli wypada jeden mandat – bo „jedynka” jest przesądzona – to pozostali muszą pracować trzy razy ciężej. I tak się dzieje. To widać w terenie. Szczególnie dobrze w 4. okręgu, gdzie konkurencja między kandydatami jest ogromna. Najsłabsza jest kampania samego lidera listy.
Do tego dochodzą kandydaci z partii satelickich, którzy też próbują zawalczyć o głosy, bo to dla nich jedyna szansa, żeby utrzymać często niezwykle intratne posady w spółkach skarbu państwa czy innych instytucjach państwowych.
Z kolei w okręgu toruńsko-włocławskim temperatura wydarzeń jest zdecydowanie obniżona, w stosunku do okręgu bydgoskiego.
- Z czego te różnice wynikają?
Najprościej rzecz ujmując z różnych charakterów, specyfik regionów i miast, o których mówimy, jak i z innej specyfiki polityków. Toruń był zawsze bardziej wyważonym miastem, jeżeli chodzi o politykę, z pewną ambicją akademickości sporów i debat. Przypomnę, że jeżeli kiedyś kandydaci w wyborach na prezydenta miasta w Bydgoszczy występowali z hasłami „więcej dla Bydgoszczy, mniej dla Torunia”, to w Toruniu takie hasła były uznawane za coś nietaktownego. Stwierdzano, że tak nie wypada, że nawet retoryka kampanii wyborczej nie powinna sięgać po tego typu chwyty. Bo nawet jeśli w kuluarach wbijało się szpilę przeciwnikowi zza miedzy, to nie wypadało tego powiedzieć głośno.
W tym okręgu nie mamy też do czynienia z żadnymi postaciami, które wyraźnie nadawałyby ton debacie publicznej w swoich środowiskach na poziomie krajowym, ponadlokalnym. Jest Joanna Scheuring-Wielgus, ale reprezentuje Lewicę, która nie przebija się tak mocno do powszechnej świadomości społecznej. Arkadiusz Myrcha ciągle jest traktowany jako dynamiczny polityk młodego pokolenia, taki, którego przyszłość wciąż jest przed nim, ale na pewno nie jest to typ politycznego zawadiaki. On sam stara się zresztą prezentować jako taki fajny chłopka z sąsiedztwa, ciepły ojciec rodziny, za którym stoi też wiedza – jest w końcu radcą prawnym i doktorem nauk prawnych.
W Bydgoszczy mamy zaś z jednej strony Bartosza Kownackiego, a z drugiej Krzysztofa Brejzę, który jest jednym z głównym bohaterów całej Platformy. Na obu listach mamy stosunkowo młodych polityków, którzy potrafią mocno walczyć i nie boją się prowadzić ostrej kampanii.
Na to, jak wygląda ta kampania w regionie, wpływ mają oczywiście też zmiany na rynku mediów, o czym już wspomniałem. Prasa lokalna nie odgrywa już takiej roli, czytelnictwo spadło, a tytuły, które ukazują się na rynku, są powiązane z jednym środowiskiem. Media publiczne - podobnie, nie spełniają już tej roli opiniotwórczej, jaką spełniały kiedyś. Kończy się to tym, że kandydaci z każdej partii muszą uciekać się do Internetu z jednej strony i kampanii outdoorowych z drugiej.
- Wróćmy może do generalnych pomysłów na kampanię. Najbardziej ekstremalną wersję zaproponowało PiS – wyjątkowo agresywnego ataku bez konfrontacji: zamknięte konwencje, jeśli debaty, to na ich warunkach i w ich mediach, konferencje prezesa Kaczyńskiego bez pytań… To skuteczny pomysł?
A mówimy o tym? Wszystkie media to transmitują? Wszystkie media powielają przekaz płynący z tamtej strony? Tak. Więc czy prezes Kaczyński musi się konfrontować z drugą stroną? Nie musi. Jego przekaz dociera wszędzie. Może nam się więc to nie podobać, ale jest skuteczne.
- A zabieg sprowadzania przeciwnika do „wroga narodu”, sługusa obcych, właściwie odmawianie mu prawa do istnienia, jest skuteczny? To nie jest przekroczenie granic nawet dla własnego elektoratu?
Te granice przekroczyliśmy już dawno. I nie jest tak, że ja to pochwalam, osobiście mi się to bardzo nie podoba. Tylko te działania ze strony Jarosława Kaczyńskiego nie zaczęły się teraz. Słowa o „mordach zdradzieckich” padły z mównicy sejmowej lata temu.
Zarzucanie przeciwnikom politycznym najbardziej zbrodniczych czynów zaczęło się po katastrofie smoleńskiej, a później te kolejne Rubikony były przekraczane. I nikt - ani my, obywatele, ani ówcześnie rządzący - nie znalazł mechanizmu obronnego przed takim gołosłownym rzucaniem nawet najmocniejszych i haniebnych oskarżeń. To posłużyło do zbudowania kultu smoleńskiego, a dzięki niemu najtwardszego jądra zwolenników, którzy wierzą w każdy przekaz, nawet jeśli potrafi się z dnia na dzień zmienić o 180 stopni.
- A to pozwala konsekwentnie docierać do konkretnych grup docelowych, czy może raczej grup interesu.
Jarosław Kaczyński doskonale zdaje sobie sprawę, że nigdy nie przekona do siebie liberalnych elit. Ale też - jeśli chodzi o liczbę głosów - to te liberalne elity: artyści, przedsiębiorcy, samorządowcy to ile to jest w skali Polski? Kilkaset tysięcy głosów?
PiS od lat zresztą konsekwentnie stara się wywrócić ten stolik i zbudować własne elity. Finansowe, kulturalne, społeczne – mówi do tych nowych elit, do swoich wyborców, że teraz jest czas na was. Tamci muszą odejść, ich czas minął.
- Przejdźmy do drugiej strony. Co ona ma do zaproponowania? Zaczęło się objazdami Donalda Tuska po kraju, był powiew świeżości, ale – mam wrażenie minął. Akcja z chodzeniem do mediów rządowych i „mówienia prawdy” też wychodzi tak sobie - opozycyjni politycy są zakrzykiwani, obrażani, jak to słynne już „pan jest chamem” z TVP.
Nie zgodzę się z tym, że objazdy Tuska po kraju nie przynoszą efektów. O ich skuteczności mogliśmy się przekonać już w czasie kampanii 2011 roku, kiedy ruszył Tuskobus, a za nim ruszyli wściekli kibice. Tusk się nie bał konfrontacji, ani z nimi, ani z trudnymi tematami. Niemal jednoosobowo dowiózł wtedy zwycięstwo swojej partii.
Wyjazdy Tuska w teren spotykają się z naprawdę ogromnym zainteresowaniem. Przychodzą na nie tysiące ludzi. Mają zupełnie inny charakter niż te reżyserowane spektakle z udziałem Jarosława Kaczyńskiego.
Oczywiście są tematy przygotowane przez sztaby, oczywiście są bon moty, które trzeba wrzucić, żeby trafiły na telewizyjne i internetowe „paski”. Jednak z perspektywy przeciętnego odbiorcy daje się tam zauważyć dwie rzeczy: Tusk jest w wielu miejscach, nie tylko w wielkich metropoliach, ale przyjeżdża też do miast powiatowych, a po drugie rzeczywiście można na te spotkania po prostu przyjść z ulicy.
Kończąc wątek Platformy, warto wspomnieć o dwóch kluczowych wydarzeniach. Marsz 4 czerwca, który na moment nawet wyniósł Platformę na prowadzenie w sondażach. I marsz 1 października, czyli nowy rozpęd. Czy to wystarczy? Cóż, PiS pokrył się efektywnym teflonem przez te wszystkie lata. Póki co, nawet najcięższy kaliber zarzutów nie jest w stanie go naruszyć.
- Nawet afera wizowa? To „prosta” afera, bardziej zrozumiała dla wyborców, niż afery stricte ekonomiczne czy problemy z praworządnością.
Myślę, że tak naprawdę pierwszą aferą, która nieco skruszyła wizerunek PiS-u, była raczej afera „Dwóch wież” – teraz nieco przypominana. Nagle sam on, Jarosław Kaczyński, zamieszany był w ordynarną prywatę. Zachwiał się wizerunek statecznego starszego pana, poświęcającego całe życie wyłącznie dla ojczyzny.
Afera wizowa spowodowała, że przepadła narracja PiS o trosce o bezpieczeństwo, ale przepadło coś jeszcze - referendum. Nie mamy kampanii referendalnej, nie mamy promocji tego instrumentu, nagle nawet PiS zdał sobie sprawę, że to jest kapiszon.
- Ale PiS ma dzięki temu pieniądze na kampanię ze spółek skarbu państwa.
Choć samej kampanii nie widać. Mam wrażenie, że tam ktoś zaciągnął jednak ręczny hamulec.
- A czy w Polsce możliwa jest jeszcze poważna dyskusja programowa w czasie kampanii wyborczej? Na przykład o podatkach?
Jest możliwa, więcej, jest oczekiwana przez część wyborców. W elektoracie każdej partii znajdziemy grupę ludzi, która się o to dopomina.
Jednym z elementów budowania swojego wizerunku przez Sławomira Mentzena było właśnie odnoszenie się gospodarki. On to oczywiście robił w innej formie, z wykorzystaniem nowych technologii, ale robił to też na swoich wiecach. Jego quasi pojedynki z Ryszardem Petru też dotyczyły przecież finansów i gospodarki.
Te dyskusje mają miejsce, ale w innej przestrzeni. Dziś debata dotycząca każdej sfery życia przeniosła się ze świata tradycyjnych mediów do internetu. I to w sposób, który jeszcze niedawno wydawał się nie do pomyślenia – komunikacji właściwie całodobowej. Kilkanaście lat temu wystarczyło pojawić się w prasie czy telewizji raz na jakiś czas. Dziś, jeśli polityk zniknie z mediów społecznościowych na dłużej niż 48 godzin, to znika z pola widzenia części swoich wyborców.
- A przy okazji internet – choćby dzięki możliwości anonimowości - zbrutalizował nam debatę.
Z jednej strony mamy to, co pada z ust polityków i urzędników państwowych – np. ministra Ziobry w sprawie Agnieszki Holland – a z drugiej całą tę ciemną stronę. Rzeczywiście, wydaje mi się, że najbardziej korzysta na niej dziś wiodąca partia, przy czym to, co mówi Jarosław Kaczyński na swoich konwencjach partyjnych, to są pieszczoty w porównaniu z uprawianiem przerażającego, czarnego PR, wykorzystywaniem farm trolli i innych narzędzi.
Skala, zakres, a przede wszystkim treść tego, co pojawia się w sieci pod adresem przeciwników politycznych jest niewyobrażalna. I to nie jest tak, że mityczna sztuczna inteligencja wygenerowała jakieś komunikaty. Ktoś je musiał wymyśleć, napisać, zatwierdzić, a potem co najwyżej oprogramowanie je multiplikuje jako kolejne komentarze wypuszczane z kolejnych kont (w większości absolutnie fałszywych). Ale przecież ktoś musiał na to wpaść. Z mojej perspektywy to jest najbardziej dramatyczne. Kampania polityczna stała się elementem zarobkowania dla ludzi, którzy nie mają jakichkolwiek moralnych granic, jeśli chodzi o metody, jakimi się posługują.
Jednocześnie mam pełną świadomość, że jest to taktyka skuteczna. Bowiem z jednej strony demobilizuje ludzi, którzy nie chcą być świadkami – choćby biernymi – często wulgarnej i zwyczajnie chamskiej słownej bijatyki na internetowych forach czy w mediach społecznościowych. Stopniowo więc ograniczają swoje kontakty z miejscami, w których mogą się stykać z takimi zjawiskami.
- I chcąc nie chcąc rezygnują z informacji.
Oznacza to, że rezygnują stopniowo z głównych kanałów komunikacji polityków z obywatelami. Stają się coraz bardziej bierni, a w efekcie – zniechęceni do udziału w wyborach. To długofalowe działanie, ale może okazać się bardzo skuteczne. Drugą stroną medalu jest sprowokowanie konkurenta lub jego zwolenników, do odpowiedzi podobnym językiem, w podobny sposób. Wtedy jest już gotowy materiał do tego, żeby relatywizować sytuację lub żeby napastnik mógł stroić się w piórka ofiary.
Wróćmy do początku naszej rozmowy – o brutalizacji kampanii – przecież kilka tygodni temu mieliśmy do czynienia z regularnym zakłócaniem konferencji prasowych jednej z partii. Nie robili tego – jak na wspomnianej przeze mnie trasie Tuskobusa z 2011 roku wściekli kibice – tylko parlamentarzyści, ba, przedstawiciele rządu w randze nawet sekretarza stanu! Przecież obiektywnie, tego typu zachowania nie licują w żadnej mierze z powagą funkcji, które takie osoby sprawują. To powinno być jednoznacznie dyskwalifikujące, a mimo to, w oczach swoich wyborców, tacy ludzie stają się politycznymi idolami.
- Mówimy głównie o PiS i KO, na zakończenie może o tym, jak się panu podoba kampania innych sił. Zacznijmy od Trzeciej Drogi.
Trzecia Droga, moim zdaniem, nie pokazała żadnego pomysłu na tę kampanię. Wybrali tę „trzecią drogę” i jakby na niej pobłądzili. Bardzo późno wystartowali z jakimikolwiek działaniami, uruchomili kilka rozwiązań sieciowych, które w idei były ciekawe, choć w wykonaniu i funkcjonalności już niezbyt się sprawdziły, ale ze wszystkich komitetów mają chyba najciekawszy layout.
- Kolorystyka rzeczywiście jest ożywcza.
Tak. Graficznie jest to bardzo dobre, pozytywne i przyciągające uwagę, choć – biorąc pod uwagę dysproporcję sił w stosunku do KO i PiS – nie wystarczy tylko dobry layout. Sądzę jednak, że siła aparatu partyjnego PSL po raz kolejny pozwoli tej formacji utrzymać się w parlamencie, a - niejako przy okazji – dostanie się do niego wąska grupa reprezentująca Polskę 2050, która zapewne w dość krótkim czasie podzieli los Nowoczesnej, czyli stanie się częścią KO.
Przechodząc dalej, moim zdaniem najsłabiej w tej kampanii wygląda Lewica.
- Ma za to dosyć stabilne wyniki w sondażach.
Stabilne 6 procent. To chyba nie jest coś, co może cieszyć jej działaczy. Postulaty Lewicy w dużej mierze „zjadła” Koalicja Obywatelska, a znacząca część lewicowego elektoratu ostatecznie doszła do wniosku, że lepiej jest przenieść poparcie na partię, która ma większe szanse zaspokoić jego oczekiwania.
Lewicy nie udało się przebić z postulatami stricte socjalnymi i przekonać ludzi, że mogą być gwarantem zmiany społecznej. Jednocześnie najbardziej wyraziste kwestie światopoglądowe są punktem odniesienie dla bardzo niewielkiej grupy ludzi, żyjących w największych miastach.
- Są zbyt radykalne, jak rozumiem.
Już z punktu widzenia Torunia, nie mówiąc o mniejszych miejscowościach, to jest kosmos, oderwane od rzeczywistości i potrzeb przeciętnego człowieka, a co za tym idzie - wyborcy. I to już na poziomie języka, weźmy choćby spory o formy językowe, związane z niebinarnością języka. Nie deprecjonuję wagi tej sprawy dla osób, które osobiście uwierają pewne normy. Tylko że nie można efektywnie z jednej strony chcieć odwoływać się do ludzi, którzy z różnych powodów są wykluczeni ekonomicznie, postulować budowę mieszkań komunalnych i walki z wykluczeniem komunikacyjnym wsi, a zarazem na sztandarach nieść poprawność językową i stosować kulturę unieważnienia dla tych, którzy nie są w forpoczcie zmian światopoglądowych i społecznych. Po prostu. Odbiorcy obu tych propozycji wzajemnie się wykluczają.
- To jeszcze Konfederacja. PiS ją zje?
Bardzo się stara zjeść. W ostatnich tygodniach skutecznie. Zresztą nie tylko PiS, ale i KO ze swoimi postulatami dla przedsiębiorców.
Konfederacja też się pogubiła. Młode pokolenie próbowało schować liderów starszego pokolenia – przede wszystkim Janusza Korwina-Mikke i Grzegorza Brauna, żeby nie wyskoczyli z jakimiś teoriami, które mogą ich kosztować próg wyborczy. Wiadomo było, że to się nie do końca uda.
Konfederacja, kiedy urosła w sondażach, stała się łakomym kąskiem dla dwóch głównych graczy. Każdy z nich stara się kąsać i wyszarpać swój kawałek. I powoli im się udaje.
Krzysztof Koman, Prezes Zarządu CentroPolis S.A., ekspert Związku Miast Polskich. Specjalista w zakresie komunikacji społecznej, marketingu, public relations i polityk rozwoju samorządu terytorialnego. Konsultant i doradca polityczny. Wieloletni współpracownik ogólnopolskich mediów, m.in. „Dziennika – Gazety Prawnej” i Grupy Eurozet. Mieszka w Inowrocławiu.