W listopadzie minęły cztery miesiące od momentu otwarcia restauracji Tuay Thai w Toruniu. Można zjeść tu tajskie przysmaki m.in. słynny pad-thai, ale także coś zarezerwowanego dla osób posiadających bardziej wyrafinowany gust – jak na przykład ostrzejsze pad-kapao. Rozmawiamy w ramach naszego cyklu wywiadów MŚP z właścicielem restauracji - Krzysztofem Markowiczem, który wraz ze swoją partnerką Arunee z Tajlandii prowadzi ten egzotyczny biznes kulinarny na toruńskiej starówce.
Polacy coraz częściej podróżują w odległe miejsca na świecie i chętnie próbują nowych smaków. Jak u Państwa zrodził się koncept tajskiej kuchni w mieście pierników?
Pomysł był bardzo prosty. Jestem torunianinem, ale dekadę życia mieszkałem i pracowałem w Tajlandii jako nauczyciel. Tam również poznałem Arunee, czyli moją partnerkę i szefa kuchni naszej restauracji. Arunee jest z krwi i kości Tajką, która uwielbia gotować i postanowiła swoją pasję zmienić w zawód. Skończyła 4-letnie wyższe studia gastronomiczno-hotelarskie. Jednym z etapów nauki była także kuchnia tajska. Poza tym uczęszczała na liczne warsztaty, pracując jednocześnie w kuchni aż do momentu wybuchu pandemii w 2019 roku. Wówczas pojawił się pomysł, aby przyjechać do Polski.
W każdej kuchni ważne są składniki. W jaki sposób zdobywacie Państwo te przeznaczone do tajskich dań?
Przede wszystkim poprzez naszego europejskiego dystrybutora sprowadzamy z Tajlandii tamtejsze warzywa. Oczywiście mleko kokosowe czy pastę curry można dostać w sklepach w Polsce, ale jeśli chodzi o warzywa to nie są one tak łatwo osiągalne. Dbamy głównie o to, aby mieć zawsze oryginalną tajską bazylię, którą w Polsce jest bardzo trudno dostać. Tajskie kaprao jest priorytetem w naszym restauracyjnym menu. Jest to coś specyficznego dla tajskiej kuchni. Poza tym sprowadzamy też świeżą papaję do sałatki som tam. Ta zakupiona w sklepach nie nadawałaby się do jej przygotowania, ponieważ chodzi o to, aby papaja była jeszcze niedojrzała, zielona i twarda.
Tajska kuchnia jest generalnie mówiąc ostra i pikantna?
Zdecydowanie, dlatego właśnie uwielbiam ten rodzaj kuchni. Generalnie mogę wymienić na palcach jednej ręki potrawy, które nie mają w sobie ani gramy pikantności. Warto wspomnieć o najpopularniejszej, czyli pad-thai. Jest to danie, które – może ku zaskoczeniu wielu - jest praktycznie nie jadane przez Tajów. Natomiast w Polsce tą potrawę bardzo sobie upodobaliśmy. W naszej restauracji sprzedajemy ostatnio bardzo dużo innego tajskiego dania, a mianowicie pad-kapao, które jest zdecydowanie ostrzejsze ze względu na zawartość chili oraz czosnku. Pomimo że tajskie potrawy są pikantne to u nas klient sam decyduje jak bardzo ostre maja być dania, które ostatecznie mu przygotujemy.
Torunianie są przekonani do kuchni tajskiej? Klienci do Państwa wracają?
Jest sporo osób, które były w Tajlandii i na miejscu testowały smak konkretnych potraw. Wiedzą też, co ostatnio jest tam na czasie. Są też tacy klienci, którzy próbują po raz pierwszy tajskich smaków. Generalnie rzecz biorąc wielu Polaków jeździ obecnie do Tajlandii. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy mieszkałem w tym kraju i to właśnie dzięki dwóm dużym liniom lotniczym - Qatar i Emirates - do Tajlandii zaczęły latać duże grupy Polaków z Warszawy. Ludzie obecnie wiedzą co w trawie piszczy. Mamy klientów, którzy bywają tam non stop, a później przychodzą do nas.
A jak ocenia Pan samą lokalizację na prowadzenie tego typu biznesu?
Początkowo nie braliśmy tej części Torunia w ogóle pod uwagę. Część osób przekonywała na, aby ulokować restaurację poza centrum, bo na starówce jest fajnie jedynie latem, a poza sezonem miejsce to przestaje „oddychać”. Pierwotnie chcieliśmy prowadzić lokal na Wrzosach, czy nawet na osiedlu Jar, ale okazało się, że tamtejsze budynki nie spełniały pewnych naszych wymagań jak np. brak gazu. Jest to ważny aspekt, ponieważ na gazie powstaje część naszych potraw. Poza tym na Jarze jest bardzo mały wybór lokali pod wynajem.
Ostatecznie wybór padł na starówkę?
Tak, działamy tu od czterech miesięcy i na szczęście jest to okres rewelacyjny dla naszego lokalu. Przez ten czas naprawdę udało się nam zyskać wielu nowych klientów.
Można ogłosić sukces?
Muszę się przyznać, że nawet nie marzyliśmy o nim w tak szybkim tempie. Przyjmuję to jednak z pewną rezerwą, ponieważ należy jeszcze zobaczyć, jak ten biznes będzie prosperował w przyszłości. Cały czas jest to ciężka praca, aby utrzymać w naszej restauracji określony standard. Specyficznym dniem jest u nas wtorek, ponieważ po weekendzie nie mamy zbyt dużych zapasów jedzenia. Trzeba realizować zamówienia, a dodatkowo nadrobić pewne rzeczy związane z obraniem i gotowaniem produktów służących do przygotowywania dań.
Za nami Festiwal Camerimage, a przed – świąteczny jarmark oraz Sylwester z Polsatem. Tego typu wydarzenia wpływają na znaczną ilość klientów?
Mamy już doświadczenie po Festiwalu Bella Skyway. Dla naszej restauracji nie było to jednak niczym nadzwyczajnym. Z naszych obserwacji wynikało bowiem, że więcej klientów pojawiło się przed samym festiwalem i dużo tuż po nim. Natomiast w trakcie trwania samej imprezy – ilości były znikome. Dla mnie oznaczało to, że odwiedza nas wielu klientów z samego Torunia, których Bella Skyway już po prostu znudziło. Jednak w trakcie na przykład tegorocznego Festiwalu Camerimage ruch jest zdecydowanie większy, ale są to głównie obcokrajowcy. Mamy dwóch Chińczyków, którzy przychodzą do nas trzy razy dziennie. Poza tym byli też goście z Japonii czy Hiszpanii. Jeżeli chodzi o sam koncert sylwestrowy to nie spodziewam się, aby to miało większy wpływ na nasz biznes.
Dziękuję za rozmowę.