Co mają tężnie do biznesu? Więcej niż sporo, przynajmniej w naszym fyrtlu. I nie chodzi mi tu rzecz jasna o warzenie soli, choć akurat w słonym biznesie Polacy trzymają się mocno. Start batalii o wpisanie zespołu ciechocińskich perełek na listę UNESCO to przede wszystkim kolejny krok w budowaniu siły całkiem innej biznesowej działki, "turystyki zdrowotnej” - w której już jesteśmy w skali Polski mocarzem, a ambicje mamy jeszcze bardziej mocarne. Ale jak dla mnie, to nie tylko.
Byłem kiedyś na spotkaniu z panem prezesem wielkiej strefy ekonomicznej w wielkim mieście, któremu z wielkimi inwestorami zdarza się rozmawiać regularnie. Prezes opowiadał, o co pyta ten wielki biznes, kiedy zastanawia się, gdzie zainwestować – w jakim mieście, kraju, albo na jakim kontynencie. Otóż najpierw pyta o kwestie twarde: tereny, logistykę i lud pracujący. A zaraz potem pyta o to, jak wygląda życie w miastach okolicznych, bo bardzo by nie chciał, żeby jego pracownicy usychali z nudów i kombinowali jak odejść. Pyta więc o imprezy sportowe, kulturę, o to generalnie, czy miejsce, gdzie chce zainwestować, jest ciekawe. I czy dwa okazy z listy UNESCO, leżące rzut beretem od siebie, mogą być tu magnesem nie tylko dla turystów, ale i dla inwestorów? Mogą.
Tak jak i Festiwal Wisły, bo to kolejne gorące wydarzenie tego lata. Z podziwem patrzę, jak impreza się rozwija, bo pamiętam ją jeszcze jako całkiem malutką, a przede wszystkim podziwiam potencjał. Bo przecież do naszej Wisły można dokleić wszystko - i tradycje kulturowe, i gospodarcze, i sportowe, i motywy eko, i sztukę wszelaką… Do tego taki wędrujący festiwal może trwać długo i realnie integrować region, bo w końcu nasze cztery największe ośrodki leżą, mniej lub bardziej, nad Wisłą. A na dokładkę może też przyciągać turystów i inwestorów.
Trzymamy więc kciuki i za Wisłę, i za Ciechocinek. Bo w końcu wszyscy mamy pewnie nadzieję, że ze słonej soli wyjdą nam całkiem słodkie biznesowe konfitury.