Siłownie i kluby fitness: jak prosperują w regionie po pandemii? Rozmawiamy z właścicielem jednej z nich w ramach naszego cyklu o sektorze MŚP

Biznes Opinie
Styl Życia
Autor
Anonim
#
Fot. redakcja

Siłownie i kluby fitness to jedna z tych branż, które najmocniej dotknęła pandemia koronawirusa. Czy dzisiaj kluby stanęły na nogi, kto im pomógł, ale też jak trenować, by osiągnąć postawione przed sobą cele? W naszym cyklu opisującym regionalne small biznesy rozmawiamy o tym z Łukaszem Gumańskim, właścicielem klubu Fithouse w podbydgoskim Osielsku. Jego siłownia obchodzi w tym roku jubileusz 10-lecia istnienia na rynku. Co tydzień z jej usług korzysta kilkuset klientów, zarówno tych, którzy prywatnie wykupują karnety, jak i tych, którzy ćwiczą w ramach tak zwanych benefitów pracowniczych.

 

Jak zaczął się Twój biznes?


Pomysł na prowadzenie klubu wziął się głównie z marzenia mojej mamy, która będąc młodą kobietą chodziła na zajęcia fitness, kiedy tego typu działalność w Bydgoszczy dopiero raczkowała. Wraz z tatą stwierdzili, że chętnie stworzą klub, ale na chęciach się skończyło, bo wycofali się wspólnicy i po prostu zabrakło kapitału. 25 lat później pomysł powrócił, gdy okazało się, że w naszej gminie nikt nie prowadzi profesjonalnej siłowni. Właśnie dlatego kupiliśmy tu ziemię i zbudowaliśmy klub. I tak w 2013 roku powstał Fithouse.


Znaczenie miało pewnie i to, że sam jesteś sportowcem, który w dodatku odnosił sukcesy w sportach siłowych.


Tak, ale wpływ na powstanie klubu miało również to, że dwa lata wcześniej uległem wypadkowi. Potrącił mnie samochód, doznałem złamania obojczyka i pojawiała się konieczność rehabilitacji. Tak trafiłem na siłownię. Poznałem wtedy ludzi, którzy mieli już doświadczenie w bodybuildingu i to od nich czerpałem wiedzę na temat treningów, budowania sylwetki, diety i pozostałych kwestii, które decydują o sukcesie w tym sporcie. Wciągnąłem się w to. Zacząłem jeździć na kursy, szkolenia, dużo czytałem i słuchałem dobrych rad. Pewnego dnia stwierdziłem, że to jest to, czym chciałbym zajmować się na co dzień.


Dla Ciebie działalność klubu to praca, czy raczej filozofia życiowa?


Jedno i drugie. Można powiedzieć, że to właściwie praca ze sobą. Jeżeli dążysz do wymarzonej sylwetki, musisz poświecić bardzo wiele. Odpadają imprezy, wyjścia ze znajomymi na przysłowiowe piwo, jedzenie w fast-foodach, zarywanie nocy itd. To jakby zamknięcie w pewnej przestrzeni. Codziennie masz określoną liczbę posiłków, zwracasz uwagę na kaloryczność, godziny snu, odpowiednio dobrany trening. I jeśli któryś z tych elementów wypadnie, bo zabalowałeś, nie chciało ci się, albo nie miałeś czasu, to twój wysiłek spełznie na niczym. Niestety, w tym sporcie trzeba rygorystycznie przestrzegać zasad.


Czyli to jest świat dla ludzi mających bardzo silną wolę i determinację w dążeniu do celu?


Owszem. Dodam jeszcze, że świat dla wszystkich ludzi, którzy chcą udowodnić przede wszystkim sobie, że coś potrafią. Jeżeli ktoś rzuca palenie, ale po kilku tygodniach sięgnie po papierosa, to zaczyna od początku. W tym sporcie jest podobnie. Zaniedbasz coś i wracasz na start. Oczywiście jesteśmy tylko ludźmi, każdy może się potknąć, ale warto wytrwać w swoim postanowieniu poprawy sylwetki, zdrowia, kondycji czy wydolności. Jeżeli odmówisz sobie niektórych przyjemności i będziesz zmotywowany, by osiągnąć cel, który nie musi być przecież ekstremalnie ambitny, to poczujesz jak to smakuje. Będziesz wiedział co znaczy satysfakcja, lepsze samopoczucie i dobrze rozumiana pewność siebie.


Kiedyś siłownie kojarzyły się z tak zwanymi karkami, czyli napakowanymi facetami. Dzisiaj to już przeszłość. Ćwiczą ojcowie z synami, kobiety, starsi i młodsi oraz ludzie z niepełnosprawnościami.


Rzeczywiście ćwiczą wszyscy. Są i potężnie zbudowani mężczyźni i drobne kobiety. Naszymi klientami są głównie ludzie, którzy chcą poprawić wydolność, lepiej się czuć. I robią to w sposób kulturalny. Przychodzą też osoby, które chcą zadbać o swój kręgosłup, bo mają tak zwany siedzący tryb pracy albo dużo czasu spędzają za kierownicą. Dla tych ostatnich zresztą prowadzone są specjalnie do ich potrzeb dedykowane zajęcia. Mamy wykwalifikowaną kadrę instruktorów, którzy wiedzą jak dobrać ćwiczenia, by nikomu nie zaszkodzić, a jednocześnie wzmocnić te partie mięśni czy stawy, które są osłabione. Żyjemy w czasach, gdy ludzie zaczęli doceniać swoje ciało i nauczyli się o nie dbać. Panuje moda na sylwetkę estetyczną, a nie sztucznie nadmuchaną, czy – jak powiedziałeś – napakowaną.


Na ile problemem tej branży są suplementy diety, zwane też suplami oraz doping, czyli wspieranie się farmakologią?


Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, bo w moim klubie nie mam takich klientów. Oczywiście – jak w każdym sporcie – zawsze byli, są i pewnie będą ludzie wybierający drogę na skróty. Mam świadomość, że istnieje rynek środków dopingujących, a skoro jest rynek to są dystrybutorzy i odbiorcy. Zresztą te środki kojarzą mi się bardziej z osobami przygotowującymi się do zawodów, a moi klienci robią to tylko dla siebie.


Czy w sportach siłowych istnieją jakieś ograniczenia, na przykład wiekowe?


Jedynym poważnym ograniczeniem jest faktycznie zbyt młody wiek. Jeśli zaczniemy dźwigać za wcześnie, to nasz szkielet nie rozwinie się prawidłowo. Natomiast można tak dobrać ćwiczenia, wprowadzić elementy gimnastyki ogólnorozwojowej, że nawet dzieci będą mogły regularnie trenować.


Jak Twoja branża zniosła pandemię? Stanęliście już na nogi?


Żartujesz… Zamknięto nas na 10 miesięcy. Nie mieliśmy przychodów, a koszty zostały. Wszystkie te tarcze pomocowe niewiele zmieniały, więc przetrwali ci, którzy mogli czerpać z oszczędności. Rząd nie pomógł, musieliśmy sobie radzić sami. Wprowadziliśmy na przykład zajęcia online, konsultacje internetowe. Pomogli też sami klienci, którym zależało na przetrwaniu klubu. Miejmy nadzieję, że taka sytuacja już się nie powtórzy.

Dziękuję za rozmowę.