Żużlowy kibic nigdy się nie nudzi. Latem chodzi na stadiony i emocjonuje się kolejnymi meczami, a zimą, w sezonie teoretycznie ogórkowym, śledzi rozmaite burze, których akurat w tej dyscyplinie zwykle nie brakuje.
Miało już nie być o żużlu na tych łamach, w dodatku nie na tydzień, nie na dwa, a aż do wiosny. Motory zamknięte w garażach i warsztatach, na stadionach pusto - pozostaje czekać na rozpoczęcie nowego sezonu. A tymczasem od paru dni mamy żużlowy cyrk, szczęśliwie bez udziału naszych klubów, choć pośrednio też mający na nie wpływ. Oto Stal Gorzów, od lat jeden z symboli polskiego żużla, klub, wydawałoby się, solidny i stojący na porządnych fundamentach, okazał się być zadłużony po uszy. Żeby to był „tylko” np. milion złotych
długu - aby w ogóle móc liczyć na licencję na starty w kolejnym sezonie gorzowianie muszą do końca miesiąca spłacić 4,5 miliona zobowiązań. Wizerunkowy i finansowy pożar zaczęto w Stali gasić benzyną, czyli ogłaszając publiczną zbiórkę wśród kibiców, a nowy prezes przeprosił „za to co się stało z naszym klubem”. Nie za to, że jego poprzednik zadłużył klub, nie za to, że zarząd nie sprostał swojej roli - za to, co „się stało”, a stało się najwidoczniej samo.
Polski żużel i pieniądze to połączenie najdziwniejsze na świecie. Dekadę temu budżet klubu ekstraligowego potrafił dobić do 10 milionów złotych i wydawało się, że przekraczana jest granica, która miała nie być przekroczona nigdy. Dziś budżety wynoszą dwa razy tyle, a z planów władz ligi, zakładających, że coraz większa część pieniędzy z telewizyjnych umów będzie szła na szkolenie młodzieży czy marketing, cały czas nie wychodzi za wiele - środki nadal trafiają głównie na konta zawodników będących prawdziwymi krezusami.
O tym, że nasz żużel potrafi przejeść każdy pieniądz, wiemy niby od lat, ale gorzowska historia pokazuje, że nawet obecnie kluby potrafią działać tak, jak działały w przeszłości, która zdawała się minąć bezpowrotnie. Zastaw się, a postaw się, obiecaj żużlowcom złote góry, a potem przecież jakoś to będzie - nie ma drugiej dyscypliny, w której takie reguły w dalszym ciągu potrafiłyby obowiązywać w tylu klubach i od tylu lat. Co z tego, że nierzadko ich prezesami są ludzie mający w CV działalność biznesową - gdy trafiają do żużla nagle przestają podejmować jakiekolwiek racjonalne decyzje i prowadzą swoje kluby ku finansowej katastrofie.
Upadały więc już kluby m.in. w Częstochowie, Rzeszowie, Lublinie, nierzadko wracając po rocznej przerwie pod minimalnie inną nazwą, formalnie jako osobne podmioty prawne odcinające się od starych długów. Teraz na tę samą ścieżkę wkroczył Gorzów, niby jeszcze walczący, ale będący w sytuacji trudnej - bo nawet wspomniana zbiórka wśród kibiców spotkała się raczej nie z chęcią pomocy, a z wściekłością tych ostatnich, rozżalonych, że za nieudolność działaczy mieliby płacić sami, choć wcześniej przez cały rok płacili już niemałe kwoty za bilety.
A jak to wygląda u nas? Finansowe klocki wyjątkowo stabilnie i pewnie układają w Toruniu, co doceniają także zawodnicy - nieprzypadkowo liderzy Apatora przedłużyli kontrakty do 2026 roku włącznie. Różne sprawy można w Toruniu krytykować - a to słaby marketing, a to niedziałający od miesięcy sklepik internetowy, ale jeśli chodzi o brak zadłużeń inni mogliby się od torunian uczyć. Złotych gór się tu nie obiecuje, ale i długów unika - o finansowym kryzysie z 2006 roku pamiętają już dziś nieliczni, bo od tamtej pory dorosło już nowe pokolenie kibiców.
Grudziądz? Tu kiepsko było rok temu, bo sezon 2023 przyniósł ponad czteromilionową stratę. Niby się działacze bronili - że dotacja z miasta duża, że strata zostanie z publicznych pieniędzy pokryta. I tak rzeczywiście było, ale sam fakt doprowadzenia do sytuacji, w której zawodowy klub ma stratę takiej wielkości, szczególnie pochlebnej laurki jego szefostwu nie wystawia, nawet jeśli ryzyko było podjęte świadomie, na zasadzie „miasto i tak pomoże”.
Bydgoszcz? W połowie poprzedniej dekady klub był zadłużony solidnie, ale dziś sytuację ma zdecydowanie lepszą, tak finansowo, jak i sportowo, więc nieprzypadkowo chce walczyć i walczy o awans do PGE Ekstraligi. W Bydgoszczy idzie więc ku dobremu, a długi to już przeszłość.
A wracając jeszcze na koniec do historii gorzowskiej - trzeba zaznaczyć, że gdyby licencji uzyskać się nie udało, wówczas na transferową giełdę trafią zawodnicy Stali. I tu swoje ugrać może Toruń, podobno mocno zainteresowany Oskarem Paluchem. Zaskórniaków w klubowym budżecie będzie trzeba oczywiście poszukać, ale taki transfer czołowego młodzieżowca może na koniec sezonu dać efekt bardzo, bardzo przyjemny. Może nawet w złotym kolorze.