Jest lekarzem stomatologiem. W wolnych chwilach pisze bajki. Z przesłaniem. Opowiada w nich historie, których bohaterką jest Myszka Molly. Doktor Marek Gatz odwołuje się w nich do wartości ważnych także dla niego. Skąd pomysł na pisanie bajek? Jak to się zaczęło i jak to się stało, że bydgoski dentysta nie został polskim Robertem Ludlumem?
Jest Pan ewenementem na skalę ogólnopolską. Dentysta bajkopisarz. To rzadkie połączenie. Skąd się ono wzięło?
Moje doświadczenia z pisaniem są długoletnie. Zaczynałem od próby stworzenia powieści sensacyjnej. Fascynowałem się wtedy literaturą szpiegowską. Czytałem Roberta Ludluma, Harlana Cobena, Lee Childla. Ale na pisanie powieści trzeba mieć dużo czasu, a ja go nie miałem. Przy kilkutygodniowych przerwach w pisaniu, stworzenie dobrej książki sensacyjnej jest trudne. Trzeba stale wracać do już napisanych dialogów, przypominać sobie poszczególne wątki, jednym słowem czytać to, co zostało napisane. Po tym jak napisałem 60 stron, odpuściłem.
Czyli niespełniony pisarz powieści sensacyjnych postawił na krótszą formę i innego odbiorcę.
Tak, ale bezpośrednim powodem była moja choroba nowotworowa. Rak jelita grubego przewartościował moje życie. Zacząłem myśleć co jeszcze mogę i zdążę zrobić. Wróciłem myślami do pisania, a zawsze lubiłem dzieci. Wprawdzie one rzadko lubią dentystów, ale w moim przypadku było inaczej. I tak się zaczęło. Opowiadania pisze się jeden, czasami dwa dni, później korekta, ale to nie zajmuje dużo czasu, więc jeśli nawet mam przerwy w pisaniu z powodu obowiązków zawodowych, to jest łatwiej.
Czy ktoś Pana uczył pisania? Korzystał Pan ze szkoleń, czytał podręczniki „Jak pisać opowiadania i bajki dla dzieci”?
Nie, moje pisanie wynikało zawsze z potrzeby serca i tego co głowa podpowiadała. Nikt mnie nie uczył jak pisać. Miałem jednak dobrą polonistkę w ogólniaku. Byłem uczniem V LO w Bydgoszczy, a języka polskiego uczyła mnie profesor Lucyna Gozdek. Jak się dowiedziała, że piszę opowiadania, przeczytała je i przekazała mojej koleżance z klasy, która jest polonistką i ma kontakt z Panią Gozdek, że bardzo jej się spodobały.
Bohaterką Pańskich opowiadań jest myszka Molly.
Wychowałem się na kreskówkach o myszce Miki. Pewnie dlatego myszka jako bohaterka moich opowiadań chodziła mi po głowie. A Molly chyba mi się przyśniła. Miało być międzynarodowo, bo może ktoś kiedyś poza Polską te opowiadania przeczyta. I tak już zostało. Choć, powiem szczerze, nie pamiętam jak to naprawdę było…
Pana opowiadania zawsze zawierają jakieś przesłanie.
Tak. I to przesłanie ma afirmować pozytywne myślenie oraz wartości. Przyjaźń. Pomoc innym. Dbanie o środowisko. Niewyrzucanie jedzenia. Zabawy na świeżym powietrzu.
Czyli jednak obok bajkopisarza lekarz daje o sobie znać.
No tak. Na pewno w moich opowiadaniach nie będzie gier komputerowych. Wracam do tych sytuacji, które w naszym dzieciństwie były ważne, co nas kształtowało, bo współczesny świat – w moim przekonaniu – pędzi w złym kierunku. Ludzie ze sobą nie rozmawiają, kontaktują się poprzez komputery. W mojej młodości ludzie się spotykali. Rozmawiali ze sobą, bawili się w różne gry. Robili to wspólnie. Dzięki temu funkcjonowały między dzieciakami relacje, których dzisiaj brakuje. Wtedy zawiązywały się przyjaźnie, dzisiaj ich brakuje.
Rozumiem, że nie mogło zbraknąć opowiadania "Myszka Molly z przedszkolakami u dentysty".
Tak, bo bajki adresowane są do dzieci w wieku od 3 do 7 lat. Pierwsze książeczki rozdawałem głównie wśród znajomych i w gabinecie dentystycznym. Zebrały dobre recenzje. To było dla mnie motywacją do dalszego pisania. We wrześniu pięć tysięcy egzemplarzy książeczek o przygodach Myszki Molly trafiło do przedszkoli w Bydgoszczy, Łodzi i Poznaniu.
Dotychczas Marek Gatz napisał już prawie 150 opowiadań dla dzieci. Do tej pory w druku ukazało się czternaście książeczek.