Nuty, takty i tantiemy. Ze Sławomirem Wierzcholskim rozmawiamy o prawie, pieniądzach i o tym, z czego żyją artyści

Region Raport
Biznes Opinie
Sławomir Wierzcholski
Fot. Archiwum S. Wierzcholskiego

Ze Sławomirem Wierzcholskim, znanym muzykiem, liderem Nocnej  Zmiany  Bluesa, wiceprzewodniczącym zarządu Stowarzyszenia Artystów Wykonawców SAWP oraz laureatem tegorocznej Nagrody Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego – nie tylko o pieniądzach - rozmawia Ryszard Warta.    

W Sejmie rozpoczęły się niedawno prace nad zmianami w Ustawie o prawach autorskich, wprowadzającymi zasady unijnej dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym. Dla artystów rzecz ma kapitalne znaczenie, bo ma to zmusić platformy streamingowe do dzielenia się swymi zyskami z twórcami utworów, dzięki którym zarabiają. Jesteśmy zresztą pod tym względem mocno spóźnieni, Polska jest ostatnim krajem w UE, który tej implementacji jeszcze nie dokonał. Z czego ten poślizg wynika? To efekt stosunku poprzedniej władzy to unijnego prawodawstwa, czy może słabości twojego środowiska: twórców i wykonawców, które nie było w stanie wywalczyć szybszego dokonania tych zmian. 


Środowiska twórcze nie są takie słabe. Moim zdaniem to opóźnienie wynika z lobbingu tych, którym ta nowa regulacja jest nie w smak. Którzy na tym stracą… 


…albo mniej zarobią


- Wynagrodzenie za streaming dla artystów, autorów, wykonawców należy się nam i to jest sprawa zupełnie naturalna. Podobnie jest z opłatami za czyste nośniki, regulacje w tym zakresie obowiązują w całej Europie.  Za to, co może być potencjalne kopiowane, należy się wynagrodzenie. 


Za to, że  mogę sobie kupić czystą płytę CD-R i np. skopiować którąś z twoich płyt.


Na przykład. Polskie prawo, owszem, przewiduje takie wynagrodzenie, ale niestety przepisy są tu zupełnie anachroniczne. Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych powstała jeszcze w latach 90-tych i ustawodawca nie ujął w niej, że należy się opłata reprograficzna także za możliwość kopiowania na innych nośnikach. Tymczasem zostały tam enumeratywnie wymienione  nośniki: kasety magnetofonowe, kasety VHS, ani słowa nie ma o twardych dyskach czy smartfonach.


O których nikt w latach 90-tych nie słyszał.  


Właśnie. Należałoby więc te przepisy dostosować do współczesnych technologii, natomiast stowarzyszenie importerów i producentów sprzętu  audio-video musiałoby trochę swych zysków oddać. Oni straszą, że wtedy ceny nośników pójdą w górę,  a – jak uczą przykłady innych krajów - nie pójdą, bo nie pozwoli na to panująca na tym rynku konkurencja. Natomiast  zyski, rzeczywiście, mogą być pomniejszone, choć raptem tylko o  2, może 3 procenty. To nie jest więc tak, że ktoś tu chce im zabrać połowę zysków.


- Po ten argument o podwyżkach sięga także chętnie branża streamingowa.  Mniej  lub bardziej otwarcie straszy się, że za uregulowanie roszczeń twórców zapłacą użytkownicy platform poprzez podwyżki opłat.


Sytuacja przypomina trochę to, co działo się ponad sto lat temu, na samym początku historii radiofonii w Stanach  Zjednoczonych. Było wtedy tak, że właściciele stacji radiowych kupowali płyty, odtwarzali je na antenie i słyszeć nie chcieli o płaceniu artystom. Odwrotnie, mówili, że emitując ich nagrania promują artystów i właściwie to oni powinni stacjom płacić. I wtedy amerykańscy muzycy odpowiedzieli: to dobrze, to nie grajcie nas wcale, będziemy mieli przynajmniej więcej pracy, (bo były to czasy, kiedy muzyka była przede wszystkim tam, gdzie był grający  na żywo muzyk). W końcu  ustalono, że będą płacone tantiemy od nadawania muzyki, czyli korzystania z czyjejś pracy, bo przecież muzykę trzeba nie tylko wymyśleć, ale też nagrać, opłacić muzyków, wynająć studio, a to wszystko są koszty. Teraz mamy wielkie platformy, takie jak Spotify, Tidal, Amazon, które nie kwapią się do płacenia  artystom, choć ktoś utwór nagrał, włożył w niego pracę  i zapłata za to się należy.  


Pojedynczy artysta zawsze będzie słabszą stroną w konfrontacji np. z wielką korporacją medialną, czy działającą globalnie platformą streamingową. I dlatego dość już dawno powstały OZZ: organizacje zbiorowego zarzadzania, które reprezentują artystów i zabiegają o ich prawa. Tyle, że tych organizacji jest w Polsce kilka, jeśli nie kilkanaście. Nawet na wycinku rynku związanym z muzyką – nazwijmy to – rozrywkową, jest ich kilka.


Sam jestem członkiem niektórych z nich. 


Ale czy to rozdrobnienie organizacji  nie osłabia pozycji artystów? Wydaje się, że jedna duża silna organizacja miałaby większą siłę przebicia. 


Tu chyba ustawodawca zrobił błąd, przynajmniej,  jeśli chodzi o prawa wykonawcze. Mamy SAWP - Stowarzyszenie Artystów Wykonawców Utworów Muzycznych i Słowno-Muzycznych oraz Związek Artystów Wykonawców STOART. Akurat ja jestem w zarządzie pierwszej z tych organizacji. STOART reprezentuje to samo pole eksploatacji – artystów wykonawców. Żeby nie było monopolu, dość dawno temu, ówczesny minister kultury Kazimierz Dejmek dał licencje na stworzenie dwóch stowarzyszeń. I chyba w tym wypadku rzeczywiście nie jest to  najlepsza sytuacja. Trzeba natomiast pamiętać, że mamy do czynienia z różnego typu prawami. Jeśli chodzi o prawa autorskie to najczęściej autorów reprezentuje ZAIKS.

Najbardziej znany z polskich OZZ


Niektórzy bałamutnie mówią, że artysta sam się może dogadywać a to kompletna bzdura.  Mamy w Polsce ponad 190 stacji radiowych, mam dzwonić powiedzmy do Ciechanowa, bo działa tam jakieś radio i pytać, czy czasem nie puścili mojego utworu? Przecież to niemożliwe. Jakieś dwa miesiące temu dostałem jakąś niewielką sumę, dosłownie kilkanaście złotych, bo w teatrze w Chorzowie wykorzystano jeden mój utwór. Przecież nie miałbym o tym  żadnego pojęcia, ale ZAiKS czuwa.
Chcę też od razu powiedzieć, że nie są to jakieś wielkie pieniądze. Jeśli coś ma realny wpływ na budżet artystów, to działanie na zasadzie grosz do grosza, tu ktoś zagra utwór, tam ktoś go wykorzysta do reklamy, czy w ścieżce dźwiękowej jakiegoś serialu.. Nie są to jednak wielkie sumy. To nie muzycy mają swoje odrzutowce, ale właściciele platform którzy korzystają z naszych praw.  Są oczywiście wykonawcy  jak Dawid Podsiadło, który może dać koncert na stadionie, ale ilu takich jest?

Właśnie, z czego więc utrzymują się dziś muzycy w twojej branży i segmencie rynku? Wiem z czego na pewno się już nie utrzymują: ze sprzedaży płyt, bo ten model biznesowy już dawno  się załamał.

To, co robię jest częścią muzyki rozrywkowej, ale właściwie już niszowej. Najlepszy okres blues miał w Polsce w latach 90-tych, później już zainteresowanie tym gatunkiem zaczęło spadać. Ubolewam nad tym, ale się nie skarżę. A głównym źródłem utrzymania są  przede wszystkim  koncerty.

Są  tu jakieś cykle sezonowe?

Tak,  dołek przypada na adwent i post. W pewnych regionach wciąż bywa też, że np. w piątki koncertów się nie organizuje. Nie przystoi.

- Czy ten polski rynek koncertowy w pełni się już sprofesjonalizował? Wróćmy znów na  chwile do lat 90-tych, wtedy nie tak rzadko słyszało się organizatorach, którzy znikali z walizką po sprzedaniu biletów, albo o skandalicznych warunkach, które serwowano artystom.

Jest na pewno dużo lepiej. Dziś nie ma takich sytuacji, że publiczność na festiwalu wchodzi już na widownię, a podpici akustycy rozkładają dopiero kable i krzyczą ze sceny, jakby nikogo wokół nie było. Tego już się nie widuje. Jest też znacznie lepiej pod względem technicznym, nie ma problemu z dostępem do dobrego, profesjonalnego sprzętu, ja swój pierwszy mikrofon musiałem kupić we Francji, bo w Polsce był niebotycznie drogi. Muzycy maja lepszy sprzęt ale też i wyższe umiejętności. Zresztą dziś jest wiele miejsc, gdzie można się uczyć muzyki, nawet jeśli ktoś wcale nie chce zostać zawodowym muzykiem, a  jedynie pograć  dla przyjemności.  

A do koncertów wracając: mamy dwa typy ich organizatorów: menedżerowie, czy prywatne firmy, dla których to jest po prostu biznes oraz sferę publiczna, też zresztą bardzo zróżnicowaną, bo z jednej strony to bogate instytucje państwowe, czy samorządowe, z drugiej domy kultury z bardzo skromnymi budżetami.  Która z tych dwóch sfer jest dla ciebie ważniejsza?

To będzie tak pół na pół. Marka Nocna Zmiana Bluesa jest na tyle dobrze rozpoznawalna, że możemy grać koncert za wpływy z biletów i nikt do tego nie dokłada.  Korzystamy z tego często i bywa to bardziej opłacalne niż tzw. granie za stawkę. Zawsze jest jednak pewne ryzyko, bo nigdy nie ma pewności, czy np. organizator dobrze przyłoży się do reklamy… Na szczęście, dziś my sami możemy o to zadbać w Internecie. 
Granie  jest źródłem moich dochodów, ale jestem też autorem tekstów i muzyki dla innych wykonawców, tworzę muzykę do przedstawień teatralnych: musical „Tajemnica Toma Sawyera” z moją muzyką (libretto: Jerzy A. Masłowski)  był grany w Teatrze Muzycznym w Toruniu, potem w Teatrze Miejskim w Lesznie a obecnie na „Scenie Relax” w Warszawie. Piszę też teksty piosenek i np. czekam właśnie na płytę Felicjana Andrzejczaka, na której sa tez moje teksty. Moja muzyka jest także w bibliotekach muzycznych  oferujących  gotową muzykę np. do programów telewizyjnych. Niedawno np. dowiedziałem się, że moja muzyka została wykorzystana przy realizacji serialu telewizyjnego w… Brazylii.   Ważne, że tych strumyczków ileś tam jest. Trzeba było się uelastycznić. Kiedyś byłem taki twardo-bluesowy, tylko blues -  najpiękniejsza muzyka świata. Po pierwsze, czegoś się nauczyłem, rozwinąłem, a po drugie zaczęło dawać mi satysfakcję to, że potrafię wcielić się w rolę twórcy, który potrafi tworzyć w różnych konwencjach. Niekiedy nawet zaskakujących dla mnie samego!    

Dziękuję za rozmowę         

 

CZYTAJ WIĘCEJ: