Nowy rok, nowe problemy? Komentuje Mariusz Załuski

Biznes Ludzie
Biznes Opinie
m
Fot. 123RF

Bardzo bym nie chciał szanownych państwa pedagogów denerwować. Bo początek roku szkolnego to w końcu święto, więc powinno być świętowanie, a nie nerwy i zgrzytanie zębów. Tyle, że przed wami trudny rok. I nerwowo się zrobi na bank.


Bo cóż, przed wami rok protestów – które już się wystartowały 1 września - rok wciąż przeładowanej podstawy programowej, co to ma przestać być przeładowana, ale jakoś przestać być nie może, rok irytacji miesiąc w miesiąc przy oglądaniu chudego kwitka z pensją i rok drżenia w oczekiwaniu na to, cóż tam nowego przyjdzie do głowy ministrowi Czarnkowi. A jak wiadomo przychodzą mu do głowy pomysły wagi ciężkiej, tak ciężkiej, że – jak ostatnio plotkowano – nawet premierem na ciężkie czasy może zostać.


To też rok nowego przedmiotu o nazwie „biznes i zarządzanie” (polecam nasz smaczny dwugłos na ten temat) i kolejny rok mierzenia się z hitem „Historia i teraźniejszość”. I jeszcze pewnie rok jakiegoś tam wikłania szkół i nauczycieli w kampanię wyborczą, bo zawsze są jakoś wikłani, choć być nie powinni. Czyli można się zdenerwować? Można. Dla złapania oddechu więc coś ogólniejszej natury.


Otóż zastanawiałem się ostatnio z paroma nauczycielami szkół rożnych, co też zostało w edukacji po rewolucji związanej z pandemią – szczególnie, że nasi nauczyciele okazali się mistrzami świata i wbrew wszystkiemu właściwie sami ogarnęli temat zdalnego nauczania szybciej i lepiej niż oczekiwano. Bo dajmy na to w biznesie po czasach pandemii zostało sporo – chociażby hybrydowość pracy czy używanie do nasiadówek komunikatorów, zamiast posiedzeń stacjonarnych.


I z rozmów mi wyszło, że w szkołach akurat zostało niewiele. Właściwie nic. Cały proces dydaktyczny wrócił do starych kolein – co zresztą w tym przypadku jest rozwiązaniem nienajgorszym, bo z nauczycielem jest trochę jak z pilotem samolotu: praca zdalna może się niestety skończyć katastrofą. Przy okazji wycofano się jednak z tego, co zdalne mogło zostać, jak na przykład posiedzenia rad pedagogicznych. Bo tak przypomnę tylko, że z reguły są one po południu, nauczyciele muszą na nie specjalnie jechać drugi raz do pracy, trwają w nieskończoność, a nikt nauczycielom za to nie daje ani złotówki, bo jak to w szkole, nigdy nie wiadomo, kiedy to już jest praca po godzinach.


Została nam za to po czasach pandemii pewna ciekawostka socjologiczna. Otóż paru nauczycieli zwróciło mi uwagę na to, że kiedyś koniec i początek roku szkolnego były taką wyraźną cezurą, kiedy zaczyna się i kończy wolne, a kiedy rusza praca. Dziś, po czasach zdalności, takie ostre to już zdecydowanie nie jest - rodzice przywykli do wyjątkowo elastycznej elastyczności. I tak jak w czerwcu, tak i we wrześniu szkoły czekają długie listy nieobecności dzieci, które np. pojechały na wczasy zamorskie. A co odpowiada rodzic pytany, czemu dziecię zniknęło na dwa tygodnie na letnisku, zamiast siedzieć w ławce? „Bo we wrześniu jest taniej”. A to, jak wiadomo, wszystko tłumaczy.


https://kujawy-pomorze.info/artykuly/mniej-teorii-wiecej-praktyki-tak-s…;