O tym, że w sporcie o młodzież trzeba dbać, wie raczej każdy kibic, wszak kariera mistrzów wszelkich, choćby tych największych, wiecznie trwać nie będzie. Następcy są potrzebni, ale rzecz jednak w tym, że szkolenie bywa trudne, a jego koszty… coraz większe.
Odbyły się w ubiegłym tygodniu na Motoarenie w Toruniu żużlowe zawody rangi Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów. Nazwa brzmi dumnie i dla młodzieży niewątpliwie ważna to impreza, acz dla kibiców, żądnych emocji dostarczanych przez światowe sławy, juniorski turniej magnesem wielkim nie jest. Widzów było więc niewielu, ale ci, co na stadion jednak się wybrali, zobaczyli przegląd juniorskich kadr naszych regionalnych klubów.
Tak to przez lata w polskim żużlu było, nie tylko tym w wydaniu z Kujaw i Pomorza, że do szkolenia działacze podejście mieli różne. Zmusiły więc ich ligowe władze do poważniejszego inwestowania w pracę z młodzieżą także za pomocą kija, nakazując wyszkolenie rok w rok określonej liczby chłopców z licencjami, licząc na to, że z tej ilości narodzi się też jakość. Efekty były, są i pewnie będą różne, zdarza się i tak, że niektóre miasta nadal szkolą raczej pod przepisy, ale wyjątków chlubnych i przykładów tych, co szkolą na serio, też nie brakuje.
I trzeba tu przyznać, że kolejność wspomnianych toruńskich zawodów, w której na miejscu pierwszym znalazł się Grudziądz, na drugim Bydgoszcz, a na trzecim Toruń, kolejnością przypadkową nie jest. Parę lat temu dali grudziądzanie trenerowi Robertowi Kościesze, niegdyś zawodnikowi wszystkich trzech naszych klubów, to, co dać mogli najcenniejszego, czyli czas. Jak już trener zaczął pracę w szkółce, to dostał też komfort, że na poważniejsze rozliczenie przyjdzie pora nie za pół roku i nie za rok. Prowadzi więc Kościecha zdolnych juniorów już od lat kilku, przeszli oni pod jego okiem cały proces szkolenia, i efekt jest taki, że dziś w ligowej skali młodzieżowa kadra GKM-u wygląda całkiem dobrze, a klub zapowiada, że juniorskich transferów z zewnątrz żadnych nie planuje, bo w kolejce czekają już następni wychowankowie.
Dalej Bydgoszcz, której trenera Jacka Woźniaka zazdrości cała Polska. Ćwiczyły kolejne bydgoskie perełki pod okiem Woźniaka na mini torze, ćwiczyły też na torze dużym, i tak jak niegdyś były lata, gdy szkolenie nad Brdą kulało, tak obecnie święci triumfy. Ledwie do dorosłego żużla wszedł Wiktor Przyjemski, niestety dziś ścigający się nie dla Polonii, a dla lubelskiego Motoru, to już wchodzi do niego kolejny potencjalny przyszły as nad asy, Maksymilian Pawełczak. A jest też kilku innych, tych z licencjami i tych jeszcze bez. I na to czekali fani z Bydgoszczy - sam znam wierną fankę Polonii, którą szczególnie cieszą właśnie punkty swoich. Bo choć w żużlowym programie trzy punkty wychowanka warte są dokładnie tyle samo, co trzy punkty najemnika zmieniającego klub co zimę, to dochodzą tu wartości inne, zupełnie nie do zmierzenia, czyli emocje i radość z sukcesu tego, który od małego wychował się właśnie na naszym stadionie.
I wreszcie Toruń, który szuka, próbuje, ale przełamać szkoleniowego marazmu od lat nie może. Był czas, gdy klubowe władze zmieniały trenerów młodzieży jak rękawiczki, co efekt dawało znacznie gorszy od zamierzonego, było i tak, gdy dwóch rąk nie starczyłoby na policzenie wszystkich toruńskich juniorów z licencjami. I nic. Od powstania Motoareny, przez 16 lat, klub wychował jednego żużlowca, który kontynuuje karierę jako senior - to Paweł Przedpełski.
Tymczasem żużlowe szkolenie to koszty, koszty i jeszcze raz koszty. Niby są miejskie dotacje na młodzież, niby jest określona pula z kontraktu telewizyjnego, która na ten właśnie cel jest przeznaczona, ale z budżetu rocznego na szkółkę trzeba wykładać dużo i nawet ciągle jeszcze więcej. Oceniać się zwykło, że rocznie na adeptów, ich sprzęt, trenerskie pensje, korzystanie ze stadionu itp. itd. kluby wydają setki tysięcy złotych, ale jeden z prezesów rzekł w roku ubiegłym, że u niego roczna kwota na szkółkę przekracza już dwa miliony. I jeśli efektu nie ma, bo albo roczniki trafią się bezbarwne, albo ten czy i inny trener nie ma ręki do swojego fachu, przez lata utopić można w szkółkach grubą kasę. Jeśli jeszcze wychowanka odsprzeda się gdzie indziej, odzyska się chociaż ekwiwalent za wyszkolenie, ale jeśli po prostu skończy on karierę, pieniądze przepadną. Takie to ryzyko sportowo-biznesowe związane ze szkoleniem. Cóż, akurat żużel sportem jest wyjątkowo drogim. Również jeśli chodzi o pracę z młodzieżą.
Na zdjęciu: jeden z meczów żużlowych na toruńskiej Motoarenie.