- My jeszcze możemy się śmiać z seriali Bareji i dowcipów Papcia Chmiela. Dla młodszego widza one są nieczytelne. Im ten PRL po prostu zatarł się już - mówi Marcin Lisiecki, organizator konferencji o popkulturze PRL. NASZA ROZMOWA

Puls Dnia
Biznes Opinie
Styl Życia
książki komiksy filmy z PRL
Fot. Paweł Jankowski

Dla jednych ulubieni bohaterowie dzieciństwa, a dla innych peerelowska przeszłość. Znakomite książki dla młodzieży o Panu Samochodziku czy może socjalistyczna ideologia podana w atrakcyjny sposób? Kapitan Kloss - polski James Bond? Czy "Czterech pancernych" można nazwać eposem? Między innymi na takie pytania starają się odpowiedzieć naukowcy, biorący udział w konferencjach naukowych, których tematem jest popkultura PRL. Dyskutowali już m.in. o Tytusach, Czterech Pancernych, Kapitanie Klossie, Kajku i Kokoszu i poruczniku Borewiczu. Wydawać by się mogło, że są to postacie mało poważne. Jednaki wszyscy bohaterowie mieli ogromny wpływ na kształtowanie postaw peerelowskiej młodzieży. Nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, że używamy do tej pory w mowie potocznej zwrotów i powiedzonek z tych filmów i książek. Konferencje organizowane przez UMK mają charakter interdyscyplinarny i są organizowane przez Wydział Humanistyczny i Wydział Nauk Historycznych UMK. Naszym rozmówcą jest ich organizator dr hab., prof. UMK Marcin Lisiecki z Katedry Etnologii i Antropologii Kulturowej.

Marcin Lisiecki

Na początek nieco prowokacyjne pytanie. Dlaczego poważni naukowcy z wielu dziedzin, zajmują się tak niepoważnymi tematami jak komiksy czy Kapitan Kloss?

Sprawa jest może niezbyt skomplikowana, ale ma kilka płaszczyzn. Stwierdziliśmy z kolegami, że chcielibyśmy porozmawiać o tym, na czym się wychowywaliśmy, co na nas wpłynęło i kształtowało w czasach dzieciństwa. To był pierwszy powód. Zaczęliśmy się dokładniej przyglądać polskiej popkulturze i jej twórcom. Wtedy dostrzegliśmy, że jest wiele obszarów, które są niezwykle poważne i podejmują tematy, które dotyczą treści istotnych też dla nas dziś. Dowodem na to, że nie jest to temat niepoważny, jak to Pan powiedział, jest udział w dyskusji naukowców z bardzo wielu dziedzin. Udaje nam się zaprosić przedstawicieli różnych dyscyplin naukowych, od nauk humanistycznych po społeczne - filozofów, socjologów, archeologów, historyków. Na przykład językoznawcy przyglądali się różnym obszarom - komizmowi w komiksach Janusza Christy albo pojazdom u Papcia Chmiela, którymi chłopcy się poruszali. Przy zastosowaniu kategorii antropologiczno-strukturalistycznych można było wydobyć różnego rodzaju treści, które się tam kryły. Kwestię wychowania podjęci pedagodzy. Cykl konferencji rozpoczął się omawianiem "Czterech pancernych i psa" w 2016 roku, później był "Tytus, Romek i A'Tomek". Potem dyskutowaliśmy o komiksach Janusza Christy, "Stawce większej niż życie", Panu Samochodziku, "07 zgłoś się", ogólnie pojętych Ziemiach Odzyskanych. W październiku konferencja będzie poświęcona twórczości Alfreda Szklarskiego.


Bez umiejscowienia w przeszłości trudno teraz zrozumieć ówczesną popkukturę.

Dokładnie. Historycy pomogli umocować te teksty czy filmy w kontekście, w którym one powstawały. To pozwoliło z kolei na przyjrzenie się, jaką rolę one pełnią współcześnie dla nas. Przykładem mogą być "Czterej pancerni". Coś, co w PRL-u było wpisane w reprodukowanie systemu politycznego, współcześnie nie posiada takiego sensu. Teraz natomiast wygląda to jako jeden ze sprawniej sporządzonych eposów. Bardzo zbliżony na przykład do "Gwiezdnych wojen". Tam są wręcz te same schematy, które później się pojawiały u Lucasa. W przypadku Pana Samochodzika oprócz kwestii pedagogicznych, porównywaliśmy tekst literacki z adaptacją filmową. Omawiana była też kwestia tłumaczeń na różne języki, bo się okazuje, że podczas tłumaczenia powieści Nienackiego na czeski czy rosyjski zmieniono tak tekst, że tam ma zupełnie inne znaczenia. To też jest dosyć istotne. Komiksy Janusza Christy są tłumaczone na różne odmiany polszczyzny, nie wnikam, czy to są języki narodowe, czy nie - na śląski, kaszubski czy gwarę podhalańską. Są też ciekawe teksty o tłumaczeniach na ukraiński czy esperanto, jak tłumaczyć zwroty, pewne konteksty, które funkcjonują w języku polskim, a w innych językach mogą mieć zupełnie inne znaczenia.


Filmy kręcone były w różnych plenerach. Na przykład Pancerni w Bydgoszczy czy Sztutowie, Samochodzik w Radzyniu Chełmińskim. Książki Nienackiego odnoszą się do konkretnych miejsc. Powstała taka "samochodzikowa" turystyka. Czy o tym także rozmawialiście?

Może nie w przypadku Samochodzika. W przypadku "Stawki większej niż życie" pojawiła się grupa ludzi, którzy są związani z przewodnictwem. Robią szlaki turystyczne śladami Hansa Klossa. To pokazuje, że te PRL-owskie historie nadal żyją.
 

Dowodem na to "życie" jest wznawianie tych książek, komiksów czy filmów.

Mamy taką świadomość, że te teksty są przestarzałe, natomiast w jakiś sposób funkcjonują współcześnie. Książki są wznawiane. Kloss i Pancerni pojawiają się w różnych wydaniach płytowych. Ciekawe są wydawnictwa książkowe o Klossie. Obok Teatru Telewizji i filmu wydawane były zeszyty i książki. One są czasami lepsze niż film. Naprawdę są to bardzo sprawnie napisane teksty. Kolejny raz wydawana jest seria komiksowa "Kapitan Kloss".


Najczęściej wznawiany jest Nienacki.

Tak, w przypadku Pana Samochodzika co chwilę są nowe wydania. Poza tym cały czas ten cykl jest kontynuowany. Jest już chyba ponad 150 części napisanych. To samo się dzieje z książkami Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego. Seria jest ciągle wydawana i są bodajże trzy kolejne części napisane na podstawie notatek, które Szklarski zostawił.


Też komiksy mają swoje "drugie życie".

Jest jakaś kontynuacja komiksów Papcia Chmiela, był film animowany. Też pojawił się jakiś komiks nawiązujący do Janusza Christy. W przypadku Kajka i Kokosza mamy na rynku gry, no i pojawił się serial animowany. W jakiś sposób to funkcjonuje.


Czy cytaty z tych PRL-owskich książek, komiksów czy filmów funkcjonują w języku potocznym? Jak choćby słynne "Brunner, ty świnio!"

To jest dobre pytanie. W moim pokoleniu urodzonych w latach 70. takie cytaty jeszcze funkcjonują. Jest pan starszy, więc w pańskim pewnie w jeszcze większym stopniu, ale w następnych w coraz mniejszym. Jeżeli rozszerzymy kontekst kulturowy na dodatki typu filmy, seriale, gry komputerowe i planszowe, figurki różnego rodzaju, to świetnie funkcjonuje współcześnie Christa. Wystarczy wejść chociażby do Empiku. Tam są figurki Kajka i Kokosza, koszulki, skarpetki. Myślę, że gdyby zapytać współczesne dzieci, to nie miałyby problemu z ich rozpoznaniem. Warto wspomnieć innego rysownika - Tadeusza Baranowskiego. Jego komiksy są nadal wznawiane, a ostatnio pojawił się film "Smok Diplodok". Poziom absurdalnego dowcipu jest u niego raczej dla starszego czytelnika, ale dzięki filmowi może szerzej zaistnieć w świadomości.


Seriale w PRL były bardzo popularne, szczególnie te dla młodzieży. Teraz już nie mają takiego o ddziaływania.

Proszę zwrócić uwagę, jak były pokazywane dzieci w latach 70. i 80. To były zwykłe dzieci, które miały przygody czasem głupie, czasami niebezpieczne, ale zwyczajne. Takie, które mogły się wydarzyć choćby na podwórku. Przychodzą lata 90. i dzieciarnia zaczyna zastępować, czy raczej wchodzić w role dorosłych. Później to bardziej jeszcze się rozwija i współcześnie dzieci są superbohaterami. Generalnie dorośli są idiotami, a dziecko jest superbohaterem. Dla nas jest to dosyć dziwne, natomiast współczesne dzieciaki to konsumują. Być może z tego powodu współczesny widz lub czytelnik nie sięgnie po te "nasze" książki czy filmy, bo dla nich one są za nudne. "Nasz" dzieciak jest taki nijaki, nie jest superbohaterem, nie ma w nim nic wyjątkowego, a do tego są przyzwyczajani.


PRL-owska kultura tworzona była w specyficznych warunkach. Uwarunkowania polityczne odcisnęły się na praktycznie na wszystkim. Zmieniły się czasy, a w tych wydawnictwach, filmach to jednak pozostało. Traktujemy to jako skansen? Oburzamy się?

Wydaje mi się, że pewne rzeczy już są nieczytelne dla młodszych pokoleń. Oni po prostu nie rozumieją kontekstów, w jakich to powstawało. My jeszcze możemy się śmiać z seriali Bareji, dowcipów Papcia Chmiela, czy komedii z lat 70-80. Dla współczesnego, młodszego widza one są nieczytelne i nie wie z czego się tu śmiać. My jeszcze mamy jakieś porównanie do ówczesnej sytuacji, wiemy o co chodziło o tym "mrugnięciem okiem". Im ten PRL po prostu zatarł się już. My też nie sięgamy po teksty, komedie, które pojawiały się przed wojną, bo dla nas nie są śmieszne. Są sztuczne, pretensjonalne, nas to już to nie bawi.


Po zmianie ustroju w Polsce w plebiscycie Telewizji Polskiej "Stawka większa niż życie" została serialem wszechczasów. Gdy ją wtedy emitowano, to spiker tłumaczył widzom, że to nie jest historia autentyczna i nie było takiego polsko-radzieckiego szpiega. Może teraz też takie wprowadzenie by się przydało?

Z Klossem jest chyba inny problem. Z jednej strony był to taki świeży serial, który przyciągał wtedy ludzi. Pokazywał nowego superbohatera, z który można było się identyfikować, czekać na jego przygody i śledzić. Na zachodzie był Superman, Spiderman i James Bond. U nas mieliśmy Hansa Klossa, później Borewicza czy Pana Samochodzika. To była sprawnie wymyślona postać, chwytliwy bohater. Jednak jak się ten serial teraz ogląda, to on naprawdę trąci myszką. Już w swoich czasach trącał. Widać, że jest sztuczny, że dialogi są sztuczne. Jest taki teatralny. Zresztą serial filmowy najpierw był teatrem telewizji i to widać. W czasie jednej z konferencji mieliśmy pokaz oczyszczonego cyfrowo pierwszego odcinka "Stawki". To się zupełnie inaczej ogląda. Naprawdę tam widać wszystkie błędy. W tym starym filmie, takim źle nakręconym, to się wszystko rozmywało. Gdy jest wszystko wyraźne, naprawdę to widać. To przeszkadza.

 

Nie wszystkie seriale z tamtych czasów były tak źle kręcone.

Oczywiście. Wspomniani już "Czterej pancerni" są lepiej nakręceni. I to pomimo tego, że pokolorowane rosyjskie czołgi T-34 grały niemieckie. Tam była naprawdę duża doza umowności. Lepiej nakręcone były "07 zgłoś się" albo "Samochodzik i Templariusze".


Skoro już mowa o Panu Samochodziku, to Netflix poległ na uwspółcześnieniu bohatera.

Moim zdaniem ten film był przesadzony. W Panu Samochodziku, poza jedną książką Człowiek z UFO, nie pojawiają się żadne cudowności. Natomiast w tym filmie było tego dużo. Jakieś dziwne moce, prorocy nie wiadomo skąd, duchy, zjawy, płaskoziemcy. Gdybym miał znaleźć jakiś symbol tej chały, to jest ten samochód na bazie dużego fiata z klapą od ursusa. Postać Pana Samochodzika była pretensjonalna, te dzieci też były pretensjonalne. Może poza grą Anny Dymnej, to wszystko w tym filmie jest nie tak.


Dziękuję za rozmowę!