Moje życie, moja Europa. Komentuje Mariusz Załuski

Region Raport
Biznes Opinie
m
Fot. 123rf

Napisał do nas czytelnik. Dodajmy, że czytelnik mocno oburzony. A czym? Ano tym, że jeden kandydat w wyborach jeszcze nie posprzątał swoich banerów. Tyle, że jak się okazało, pan kandydat nie tyle nie posprzątał, co wywiesił nowe banery, bo to tak zwany kandydat permanentny, więc kandyduje w kolejnych wyborach, tym razem europejskich. A te jakoś naszemu czytelnikowi umknęły, za co zresztą przeprosił uprzejmie. I tylko ja zacząłem się trochę bać, czy aby te wybory nie umkną też całej masie innych czytelników.

A wybory to ważne jak rzadko, bo czas taki, że nasza Europa redefiniuje się na nowo. I tak jak w polskich wyborach z 15 października wybieraliśmy na twardo między dwiema Polskami, tak teraz decydowali będziemy o tym, która z dwóch Europ będzie górą. Tymczasem kampania jest niemrawa i nieprzesadnie widoczna – choć dziwić się nie ma czemu, bo to w końcu trzecie wybory pod rząd, więc zmęczeni są i wyborcy, i  kandydaci. A ci ostatni są też mocno zmęczeni finansowo. Do tego wybory europejskie nigdy nie cieszyły się u nas popularnością. Jasne, jesteśmy od dekady jedną z najbardziej spolaryzowanych nacji – co oczywiście frekwencji sprzyja - więc ostatnio w wyborach europejskich było to prawie 46 procent, ale wcześniej głosowało nas lichutkie ponad 20 procent.

Cóż, według badaczy tylko 23 proc. z nas uważa, że decyzje Parlamentu Europejskiego mają osobiście wpływ na ich życie. Zaskakująco umyka nam to, że uchwalamy tam prawa – my, Europejczycy – które mają ten osobisty wpływ wręcz gigantyczny. Na środowisko, na gospodarkę – od koncernów po start upy - na migrację, na prawa konsumenckie i jakość życia. W Polsce, i jeśli chodzi o tę małą, samorządową ojczyznę, i tę ojczyznę wielką i bezprzymiotnikową, ranga wyborów już do nas dotarła. Oby z naszą Europą kochaną też tak w końcu było.