Nikt nie lubi pamiętać o sprawach, których nie lubi. Pewnie więc i dlatego pamięć o pandemii koronawirusa jakoś tak ulatuje nam z głów szybciutko - choć swoją rolę odgrywa tu też to, że przez ostatnie lata i na świecie, i w kraju naszym kochanym dzieje się wyjątkowo dużo. Wystarczy zresztą wspomnieć, jak agresja Rosjan na Ukrainę z dnia na dzień zmiotła pandemię z czołówek mediów i tych wszechświatowych, i tych naszych, kujawsko-pomorskich.
W biznesie może pandemię też wspomina się z rzadka, ale ślady pozostawiła ona solidne i to na wieki wieków. Bo zdecydowanie nie jest tak, że wszystko wróciło do przedcovidowej normy. Najczęściej wyciągane są tu oczywiście takie przykłady, jak transformacja rynku pracy - związana z rozkwitem pracy zdalnej, co to pociągnął za sobą i rozwój dedykowanej tej pracy technologii i choćby zmiany na rynku powierzchni biurowych - czy też chociażby rozwój e-commerce, który z kolei pociągnął za sobą zmiany choćby w handlowej budowlance. Niestety popandemiczne czasy to też wzrost liczby zwolnień lekarskich w wielu segmentach, na które gospodarka choruje, bo przecież zwolnienia to gigantyczne obciążenie. I chodzi nie tylko o powikłania pocovidowe czy też prawdziwą epidemię depresji i zaburzeń psychicznych. Bo weźmy dziś na tapet to, co zgotowali nam antyszczepionkowcy.
Tak się bowiem stało, że po całej tej antyszczepionkowej krucjacie wyraźnie wzrósł odsetek rodziców, którzy nie szczepią dzieci. A co z tego wynika? A to, że według świeżutkich danych tylko w stosunku do 2023 roku 16 razy wzrosła liczba zachorować na krztusiec, a 10 razy na odrę. W liczbach bezwzględnych sam krztusiec to ponad 8 tysięcy zachorowań, a więc szacunkowo też podobna liczba zwolnień lekarskich lub zwolnień z tytułu opieki nad dziećmi. Zwolnień, których mogłoby nie być. I tu pojawia się tradycyjne pytanie, kto ma za takie zwolnienia płacić? I dlaczego mamy to być my? Zważywszy, że jeszcze dochodzi nam – z innych powodów - mocno niepokojący trend wzrostu zwolnień krótkoterminowych, a gwałtowny – jednodniowych.
Cóż, jak powiedział pewien ekonomiczny mędrzec, nie ma darmowych obiadów. Ktoś zawsze za nie płaci – w przypadku zwolnień płaci albo biznes, albo ZUS. Biznes konieczność obsadzenia wakatu musi sobie wrzucić w koszty, ZUS pokryje to z pieniędzy podatników. Tak więc czy inaczej, na końcu zawsze zapłacisz ty, Polaku-szaraku, a nie jakieś mityczne „państwo”. Bo „państwo”, jak wiadomo, nie ma swoich pieniędzy.