Pierwsze tygodnie nowego roku to czas, gdy nasze kluby sportowe z napięciem wyczekują wyników konkursów na „realizację zadania publicznego w zakresie wspierania i upowszechniania kultury fizycznej”. Brzmi skomplikowanie, a w praktyce chodzi po prostu o miejskie dotacje. Rok mamy wyborczy, o głosy kibiców zabiegać warto, więc i strumień pieniędzy z magistratów tym razem jakby bardziej wartki.
A sam temat to nawet nie strumień, lecz rzeka. Zawodowy sport wymaga coraz to większych środków - w samym tylko żużlu budżety, które kilka lat temu pozwalały walczyć o mistrzostwo Polski, dziś nie wystarczyłyby nawet na utrzymanie w krajowej elicie. Dotacje z urzędu zawsze wzbudzają jednak pewne kontrowersje. Bo co innego, gdy miejska kasa zasila sekcje pracujące z dziećmi - w ten sposób wspiera się i rozwój wychowanków, i promuje zarazem zdrowy tryb życia. Gorzej nieco, gdy ma się świadomość, że są też publiczne środki, które przelane do zawodowych klubów zmieniają się po prostu w hojne pensje dla zagranicznych sportowców, dziś będących u nas, a jutro już gdzie indziej. No, ale tak to już w Polsce działa i ze świecą szukać miasta, które w ogóle nie chciałoby dotować klubów - bo przecież sukcesy sportowe to dla nich promocja wyborna, a dochodzi jeszcze nieprzeliczalna na nic radość kibiców.
A jak to wygląda u nas? Rok temu w Bydgoszczy na dotacje dla klubów, organizację zawodów, stypendia dla poszczególnych sportowców, a także nagrody za szczególne wartościowe wyniki, przeznaczono niespełna 14,5 miliona złotych. Ile dokładnie będzie w tym roku, jeszcze nie wiadomo, bo konkursów jest kilka i w niektórych wciąż jeszcze można składać oferty. Część z nich jest już jednak rozstrzygnięta, więc wiadomo, kto może się cieszyć bardziej, a kto mniej. Dwa miliony dostaną w tym roku żużlowcy, którzy mogą spać spokojnie, bo miejski konkurs z ich udziałem dotyczył od razu trzech sezonów i identyczna kwota będzie wpływała na ich konto także przez dwa następne lata. Dwu- i trzyletnie dotacje to zresztą bydgoska specjalność.
Ponad trzy miliony przeznaczy Bydgoszcz dla klubów prowadzących szkolenie w indywidualnych dyscyplinach olimpijskich. Zwracają uwagę dotacje dla sportów wodnych, wyjątkowo medalodajnych i będących chlubą miasta. Wioślarska Bydgostia dostanie pół miliona, a CWKS Zawisza Stowarzyszenie Kajakowe blisko 730 tysięcy. Narzekać nie mogą także zawodnicy CWKS Zawisza Klub Strzelecki, bo dostaną prawie 420 tysięcy.
Jak to się ma do Torunia? Po pandemii dotacje z miasta były znacznie skromniejsze, a gdy ogłaszano wyniki kolejnych konkursów, oczekiwania klubów nieraz dość brutalnie zderzały się z rzeczywistością. Tymczasem tym razem Toruń znowu sypnął kasą nieco hojniej. W 2023 roku miejskie drużyny dostały łącznie niespełna 6 milionów złotych, a teraz milionów jest ponad 8, co oznacza, że już nawet procentowo różnica jest dość zauważalna. Najwięcej trafi do koszykarzy Twardych Pierników (1 milion 800 tysięcy), nieco mniej do hokeistów KH Energi (1 milion 720 tysięcy) i żużlowców KS Toruń (1,5 miliona).
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie dość kuriozalny system, który w Toruniu obowiązuje. Próbowałem kiedyś wyjaśniać znajomym, o co tu chodzi, a ci zrozumieć chcieli, ale mimo szczerych chęci nie mogli. Rzecz w tym, że toruńskie drużyny grają najczęściej w obiektach, które należą do miasta. Wynajem tymczasem kosztuje - żeby w ogóle odbyć trening lub rozegrać ligowy mecz, kluby muszą słono płacić. Fachowy hokej.net pisał w ubiegłym roku, że jedna godzina na Tor-Torze kosztuje KH Energę 470 złotych. Godzin jest tymczasem naprawdę dużo, bo i meczów sporo (i to nie tak, że lodowisko wynajmie się tylko na dwie godziny gry), i treningów jeszcze więcej. I tego właśnie nie mogli zrozumieć moi znajomi - że pieniądze najpierw wpływają z miasta do klubu, a zaraz potem wypływają z klubu do miasta. Jasne, w innych ośrodkach drużyny też płacą za wynajem obiektów, ale często są to kwoty tak preferencyjne, że wręcz symboliczne. W Toruniu symbolicznie z opłatami na pewno nie jest, ale za to 8 milionów na sport jak ładnie brzmi.