Komisarze, zastępcy i wołanie na puszczy. Komentarz

Puls Dnia
Biznes Opinie
Komisarzy mianuje premier na wniosek wojewody
Fot. Marek Borawski/KPRP

Żadna polska gmina – od najmniejszej gminy wiejskiej, po największe miasto – nie może funkcjonować bez egzekutywy: wójta, burmistrza czy prezydenta. To kluczowa postać dla podstawowych sfer działania – z gospodarką włącznie, bo to przecież szef gminy ma wpływ na gminną politykę inwestycyjną, od której w dużym stopniu zależy masa lokalnych firm. Taki jest ustrój polskiego samorządu, tak ten system działa i dlatego też urzędnicy ci mają bardzo silny demokratyczny mandat dzięki bezpośrednim wyborom. 


Dziwić więc może, nawet bardzo, dlaczego tak długo trwało wyznaczanie zastępujących ich komisarzy. Jako ostatnich w Polsce premier Mateusz Morawiecki, na wniosek wojewody Mikołaja Bogdanowicza, mianował komisarzy w Inowrocławiu i Płużnicy – prawie  półtora  miesiąca od wyborów. 


Nie dziwi mnie za to wcale, że na nic zdały się  apele inowrocławskich samorządowców do wojewody  i premiera, by sprawę rozwiązać najprościej i na komisarza powołać zastępcę odchodzącego prezydenta miasta. O to samo zresztą apelowali też radni Sopotu, czy Piły, ale tam także był to głos wołającego na puszczy. 


To nie jest tak, że wojewodowie, czyli podwładni premiera Morawieckiego, nigdzie nie wnioskowali o mianowanie na komisarzy dotychczasowych zastępców wójta czy prezydenta. Co to, to nie. W podlaskiej gminie Czyżew komisarzem został  Andrzej Molenda, dotychczasowy zastępca wójt Anny Boguckiej, wybranej do Senatu. W małopolskiej gminie  Spytkowice komisarzem jest Krzysztof Byrski, dotychczasowy „wice” u wójta Mariusza Krystiana – obecnie posła. Tyle tylko, że oboje startowali z list PiS. Tam z powołaniem zastępów na komisarzy jakoś nie było problemów.

  
Tam natomiast, gdzie w związku z wyborem wygaszone zostały mandaty samorządowców związanych z opozycją, tam z reguły komisarzami zostali ludzie związani ze środowiskiem PiS. W Sopocie: Lucjan Brudzyński - który raz nawet startował do sopockiej rady miasta, ale dostał tylko trzydzieści kilka głosów, w Pile: Mateusz Daszkiewicz - dotychczasowy rzecznik wojewody, w Ustrzykach Dolnych:  Paweł Germański, który w roku 2018 nie dostał się do rady miasta, a w Inowrocławiu Marek Słabiński, który w tych samych wyborach też startował z listy PiS, ale także mandatu nie zdobył.  


Napisałem z reguły -  bo na 14 mianowanych po tegorocznych wyborach komisarzy są dwa wyjątki:  w dolnośląskiej gminie Kotla komisarzem została Kamila Suchocka-Szperlik, która wcześniej była zastępczynią wójta Łukasza Horbatowskiego, dziś posła KO. Drugi wyjątek mamy w naszym regionie – w Płużnicy, po wyborze Marcina Skonieczki do Sejmu, jako komisarz gminą pokieruje doświadczony samorządowiec Marek Błaszkiewicz, związany z PO. OK, dołóżmy do tego jeszcze gminę Pruszcz Gdański, gdzie komisarzem jest Weronika Chmielowiec podkreślająca, że jest apartyjnym samorządowcem. Dwa – trzy  wyjątki. Trochę mało, by zatrzeć wrażenie, że odchodząca z oporami władza - także do sprawy komisarzy podeszła w czysto partyjniacki sposób.