Ile osób zatrudniacie?
Przed pandemią to był osiem osób na umowach o pracę i dwanaście na umowy cywilno-prawne. Teraz tylko dwie osoby na umowę o pracę i jak mamy jakiś projekt, to kogoś zatrudniamy na umowę zlecenie.
W pandemii apelowaliście o pomoc, żeby przetrwać.
Było bardzo ciężko, bo nie było dofinansowania. Obozy się nie odbywały. Lekką ręką wszystko przekreślono. Przed mieliśmy nawet do 24 obozów rocznie dzięki wsparciu PFRON. Zerwano umowy i mamy teraz tylko 6 do 8 obozów od czerwca do września. Robimy jeszcze szkolenia weekendowe dzięki wsparciu urzędu marszałkowskiego i realizowaliśmy opiekę wytchnieniową finansowaną przez ministerstwo. Ogólnie jest to działalność kilkumiesięczna, a już nie przez caly rok.
Dlaczego nie wróciliście po pandemii do takiej szerokiej działalności?
Już nie wrócimy do tego, bo ludzie, którzy byli z nami związani, z którymi zżyliśmy się jak w jednej rodzinie, znaleźli pracę gdzie indziej. Byliśmy pod ścianą i powiedzieliśmy, że muszą poszukać sobie innej roboty, bo w Sajgonie nie byliśmy w stanie ich utrzymać. Mamy z nimi kontakt, ale pracują w innych placówkach.
Czy przez te lata zmieniało się zapotrzebowanie na opiekę?
Kiedyś nastawialiśmy się, z racji własnego doświadczenia, głównie na osoby po urazach rdzenia kręgowego. Potem rozszerzyliśmy tę grupę o generalnie osoby na wózkach, czyli po chorobach neurologicznych, przepuklinach oponowo-rdzeniowych, dziecięcych porażeniach mózgowych czy amputacjach. Od jakiegoś czasu jest zapotrzebowanie na pomoc osobom z dysfunkcjami intelektualnymi. To pozwala nam więcej pracować. To nie jest tak, że się ludzie mniej łamią teraz. Prawdopodobnie jest ich jeszcze więcej. Kiedyś były to głównie skoki do wody. Nie było tyle samochodów i motocykli. Teraz wypadki komunikacje przede wszystkim i sporty ekstremalne.
A czy zmieniło się podejście do własnej niepełnosprawności?
Kiedyś młodzi ludzie mieli więcej inicjatywy, żeby z tego marazmu wyjść i dlatego było ich tutaj więcej. Nie było problemu z pozyskaniem ich na turnusy. Teraz lepiej siedzieć przed komputerem i nic nie robić, bo i tak kasę i wsparcie dostaną. Nie ma tej woli robienia czegokolwiek więcej. My musieliśmy nauczyć się czegoś od kogoś, żeby przekazać to dalej. Teraz osoby niepełnosprawne są wymagające w tym sensie, że im się należy. My musieliśmy do tego, co mamy, dochodzić długi czas. Bardzo ważne jest to, że obecnie każdy ma "okno na świat", czyli komputer i nie siedzi samotnie w czterech ścianach. Więc skoro dostanie pieniądze, ma sprzęt i internet, to po co się jeszcze w coś angażować emocjonalnie? Teraz jest na pewno inaczej niż 30 lat temu. Łatwiej na przykład kontynuować naukę, studia, znaleźć pracę. Jednak trzeba chcieć. Wiele osób z niepełnosprawnością z racji wieku nie chce się już w nic angażować. Nasz kolega Grzesiu Surma jest koło sześćdziesiątki i bierze udział w maratonach. Powiedział, że gdyby nie jeździł, to by zdziadział. To jest to, co staramy się przekazać. Masz się ruszać i żyć aktywnie, bo jak usiądziesz i się zamkniesz w czterech ścianach, to będziesz dziadem.
Na czym polega rehabilitacja u was?
Przez dwa tygodnia nie da się wiele zrobić z ciałem. My pracujemy przede wszystkim nad głową. Ciało jest ważne, ale wszystko jest głowie. Wypadki się zdarzają głównie od czerwca do września, bo to czas wakacyjny. Wtedy są skoki do wody czy jazdy motocyklem. Jeżeli taki „skołowany” człowiek trafi do nas szybko, jeszcze niezepsuty przez lekarzy, rodzinę, rehabilitantów, którzy nie wiedzą, jak z nim pracować, to jest duża szansa, że się go szybko wyprowadzi. Po pierwsze nie posadzą go na zły wózek.