- Jeżeli taki "skołowany" człowiek trafi do nas szybko, jeszcze niezepsuty przez lekarzy, rodzinę i rehabilitantów, to jest duża szansa, że się go szybko wyprowadzi - rozmawiamy z założycielami Centrum Niezależnego Życia Sajgon w Ciechocinku NASZ WYWIAD

Puls Dnia
Region Raport
Biznes Ludzie
Skołowani
Fot. materiały prasowe Sajgon

Ciechocinek to spokojne miasteczko w centrum województwa kujawsko-pomorskiego. Jedno z najbardziej znanych uzdrowisk w Polsce. Właśnie tam ponad 30 lat temu powstało Centrum Niezależnego Życia Sajgon. Miejsce, w którym osoby jeżdżące na wózkach po urazie rdzenia kręgowego uczą się, jak dalej żyć. Sajgon założyli ludzie, którzy sami zostali "skołowani" w wyniku nieszczęśliwych wypadków. Ich własne doświadczenia są najlepszą gwarancją zrozumienia problemów ludzi na wózkach. Swoją aktywnością na wielu polach Jurek Szymański i Krzysiek "Broda" Sieradzki pokazują, że, jak sami mówią, wózek to nie wyrok. Prowadzą ośrodek, zajmują się organizowaniem koncertów i założyli blues rockowy zespół Skołowani, z którym grają najlepsi polscy muzycy rockowi.


Nazwaliście swój ośrodek Sajgon, a to oznacza przecież bałagan.

Właśnie dlatego. Sajgon mówi się na nieporządek, zamieszanie, no i bałagan, a na początku dokładnie tak tutaj było. Gdy pierwszy raz stanęliśmy przed remontem w tej sali, to ktoś z nas, teraz to każdy się do tego przyznaje, powiedział: "…, ale Sajgon!". No i tak to zostało.

Krzysztof "Broda" Sieradzki

Dlaczego Sajgon powstał w Ciechocinku?

Działaliśmy w różnych grupach zajmujących się aktywną rehabilitacją i spotkaliśmy się ponad 30 lat temu na jakichś targach w Gdyni. Wtedy wpadliśmy na pomysł, żeby działać razem i zaczęliśmy szukać miejsca. Nie pochodzimy z Ciechocinka, ale tutaj nasze życie się skumulowało, mamy rodziny i działamy. Mieszkający wtedy tutaj artysta rzeźbiarz Tadziu Wojtasik, podpowiedział, że jest odpowiednie miejsce, gdzie miał pracownię. Przed wojną był tam dom dziecka prowadzony przez zakonnice, chyba dla dziewczynek. Po wojnie była nacjonalizacja. Państwo ludowe miało tutaj różne rzeczy, między innymi dom dziecka i zakład doskonalenia zawodowego. W czasie pierestrojki lat 90. odzyskały to zakonnice, ale nie miały pomysłu na to miejsce. Zapytaliśmy, czy moglibyśmy w jakiś sposób z tego budynku korzystać. Powiedziały, że w zasadzie nie ma problemu i nawet nie chciały żadnej opłaty. Na początku nawet było tak dobrze, że przynosiły nam obiadki. Jak zobaczyły, że kręcą się tu jakieś młode panny, to obiadki się skończyły. To był maj 1993 roku, gdy zrobiliśmy pierwsze obóz aktywnej rehabilitacji. Tutaj była zakwaterowana kadra, a uczestnicy w sanatorium, bo nie było jeszcze warunków, żeby ludzi przyjąć. My mogliśmy spać na materacach na podłodze, ale ludzie musieli mieć odpowiednie warunki. Mniej więcej po roku zapytaliśmy zakonnic, czy to można kupić. One się z tego ucieszyły, bo miały problem z głowy. Zaczęliśmy wtedy rozmowy z Państwowym Funduszem Rehabilitacji, żeby zdobyć środki na wykupienie.


Już wtedy działaliście jako Stowarzyszenie Centrum Niezależnego Życia Sajgon?

Stowarzyszenie tak, ale inne - International Team On Wheelchairs, czyli taka międzynarodowa grupa ludzi na wózkach. Wystąpiliśmy o środki do PFRON. Wtedy była to instytucja, która składała się z prezesa i dwóch pracowników. Teraz to jest ogromny budynek i ludzi parę tysięcy pewnie zatrudnia. Ówczesnemu prezesowi, który sam zresztą był na wózku, pomysł uruchomienia obozu aktywnej rehabilitacji się spodobał. Gdzieś w Szwecji i Stanach to działo się od lat. Żołnierze amerykańscy po wojnie wietnamskiej sami sobie tworzyli takie miejsca, bo państwo się nimi nie opiekowało. To był ruch oddolny  - taka samopomoc. Co prawda takie obozy rehabilitacyjne w Polsce już powstawały, ale żaden organizator nie miał własnej siedziby. Dostaliśmy wtedy pieniądze na wykup i jeszcze wstępny remont.


Jak tu było przed remontem?

To była zima, gdy przyjechały panie z PFRON, żeby wizję lokalną zrobić. Zrobiliśmy herbatę, a ona po 10 minutach była zimna. One napisały w tym raporcie, że jesteśmy pełnymi determinacji osobami na wózkach, które chcą też pomagać osobom na wózkach. To nam bardzo pomogło. Tutaj było siedlisko meneli, kotów i ptaków. To była stara buda, wszystko leciało. Wszystkie instalacje położyliśmy na nowo, przestawialiśmy ściany. Jak był dom dziecka, to łazienki były wspólne. Żadnych podjazdów i schody. Teraz mamy 36 miejsc, w tym dla 12 osób na wózkach. Zaczęliśmy robić obozy i jak żeśmy się rozbujali, to było nawet dwadzieścia kilka rocznie.

Centrum Niezależnego Życia Sajgon

Ile osób zatrudniacie?

Przed pandemią to był osiem osób na umowach o pracę i dwanaście na umowy cywilno-prawne. Teraz tylko dwie osoby na umowę o pracę i jak mamy jakiś projekt, to kogoś zatrudniamy na umowę zlecenie.


W pandemii apelowaliście o pomoc, żeby przetrwać.

Było bardzo ciężko, bo nie było dofinansowania. Obozy się nie odbywały. Lekką ręką wszystko przekreślono. Przed mieliśmy nawet do 24 obozów rocznie dzięki wsparciu PFRON. Zerwano umowy i mamy teraz tylko 6 do 8 obozów od czerwca do września. Robimy jeszcze szkolenia weekendowe dzięki wsparciu urzędu marszałkowskiego i realizowaliśmy opiekę wytchnieniową finansowaną przez ministerstwo. Ogólnie jest to działalność kilkumiesięczna, a już nie przez caly rok.


Dlaczego nie wróciliście po pandemii do takiej szerokiej działalności?

Już nie wrócimy do tego, bo ludzie, którzy byli z nami związani, z którymi zżyliśmy się jak w jednej rodzinie, znaleźli pracę gdzie indziej. Byliśmy pod ścianą i powiedzieliśmy, że muszą poszukać sobie innej roboty, bo w Sajgonie nie byliśmy w stanie ich utrzymać. Mamy z nimi kontakt, ale pracują w innych placówkach.


Czy przez te lata zmieniało się zapotrzebowanie na opiekę?

Kiedyś nastawialiśmy się, z racji własnego doświadczenia, głównie na osoby po urazach rdzenia kręgowego. Potem rozszerzyliśmy tę grupę o generalnie osoby na wózkach, czyli po chorobach neurologicznych, przepuklinach oponowo-rdzeniowych, dziecięcych porażeniach mózgowych czy amputacjach. Od jakiegoś czasu jest zapotrzebowanie na pomoc osobom z dysfunkcjami intelektualnymi. To pozwala nam więcej pracować. To nie jest tak, że się ludzie mniej łamią teraz. Prawdopodobnie jest ich jeszcze więcej. Kiedyś były to głównie skoki do wody. Nie było tyle samochodów i motocykli. Teraz wypadki komunikacje przede wszystkim i sporty ekstremalne.


A czy zmieniło się podejście do własnej niepełnosprawności?

Kiedyś młodzi ludzie mieli więcej inicjatywy, żeby z tego marazmu wyjść i dlatego było ich tutaj więcej. Nie było problemu z pozyskaniem ich na turnusy. Teraz lepiej siedzieć przed komputerem i nic nie robić, bo i tak kasę i wsparcie dostaną. Nie ma tej woli robienia czegokolwiek więcej. My musieliśmy nauczyć się czegoś od kogoś, żeby przekazać to dalej. Teraz osoby niepełnosprawne są wymagające w tym sensie, że im się należy. My musieliśmy do tego, co mamy, dochodzić długi czas. Bardzo ważne jest to, że obecnie każdy ma "okno na świat", czyli komputer i nie siedzi samotnie w czterech ścianach. Więc skoro dostanie pieniądze, ma sprzęt i internet, to po co się jeszcze w coś angażować emocjonalnie? Teraz jest na pewno inaczej niż 30 lat temu. Łatwiej na przykład kontynuować naukę, studia, znaleźć pracę. Jednak trzeba chcieć. Wiele osób z niepełnosprawnością z racji wieku nie chce się już w nic angażować. Nasz kolega Grzesiu Surma jest koło sześćdziesiątki i bierze udział w maratonach. Powiedział, że gdyby nie jeździł, to by zdziadział. To jest to, co staramy się przekazać. Masz się ruszać i żyć aktywnie, bo jak usiądziesz i się zamkniesz w czterech ścianach, to będziesz dziadem.


Na czym polega rehabilitacja u was?

Przez dwa tygodnia nie da się wiele zrobić z ciałem. My pracujemy przede wszystkim nad głową. Ciało jest ważne, ale wszystko jest głowie. Wypadki się zdarzają głównie od czerwca do września, bo to czas wakacyjny. Wtedy są skoki do wody czy jazdy motocyklem. Jeżeli taki „skołowany” człowiek trafi do nas szybko, jeszcze niezepsuty przez lekarzy, rodzinę, rehabilitantów, którzy nie wiedzą, jak z nim pracować, to jest duża szansa, że się go szybko wyprowadzi. Po pierwsze nie posadzą go na zły wózek.

Skołowani

Zły wózek?

Wózek musi być dopasowany do schorzenia. Jak kupujesz buty, to je przymierzasz. W szpitalu, jak taki człowiek leży, to od razu hieny wietrzą zdobycz. Personel ma swoje układy i zaraz się znajduje przedstawiciel handlowy jakiejś firmy sprzedającej chińskie wózki. Chodzi tylko o podpis, bo podstawowy wózek się należy i za niego się nie płaci. Z tego żyją hieny. Przyjadą, szybko wszystko za klienta załatwiają, NFZ wypłaca. Wszyscy są szczęśliwi oprócz tego człowieka, który siada na wózku. Dla niego i dla rodziny wózek to wózek. Oni się na tym nie znają. Jak trafią w dobre ręce, to wszystko jest pomierzone, wyliczone, dobrane, to jest dobry początek. Jak siedzi na dobrym sprzęcie, to możemy zacząć naszą robotę. Pokazujemy na naszym przykładzie, że wózek to nie wyrok. To jest dyskomfort, ale trzeba się do tego jakoś przyzwyczaić. Bo jak już złamałeś sobie kręgosłup i doszło do poważnego uszkodzenia rdzenia, to nie słuchaj mamusi, tatusia i innych, że jakoś to będzie i będziesz chodził. Nie będziesz chodził! Medycyna obecnie na to jeszcze nie pozwala. Dlatego namawiamy, żeby uczestniczyć w naszych aktywnych formach rehabilitacji. Oczywiście nie tylko u nas. Jest na przykład Fundacja Aktywnej Rehabilitacji i oni fajną robotę robią. Wymieniamy się doświadczeniami. Tylko my jesteśmy jedyni prowadzący to w swojej siedzibie.


Wasza aktywność to nie tylko prowadzenie ośrodka, ale także zespół Skołowani, organizacja koncertów i działalność wydawnicza.

Oczywiście! Cały czas byliśmy pod wpływem muzyki różnej. Kilka lat temu wpadliśmy na pomysł, żeby stworzyć zespół. Ktoś kiedyś nas ładnie nazwał ojcami założycielami Skołowanych. Skołowani nie dlatego, że jesteśmy na wózkach, tylko mamy trochę ten sajgon pod deklem. Jedenaście lat temu robiliśmy imprezę rocznicową i Partyzant, czyli gitarzysta Krzysiu Toczko, zaproponował, żebyśmy zrobili coś razem. Powstał tekst Wieczny chłopiec, a Krzychu dopisał muzykę. Doszło do wykonu nieudacznego z naszej strony, bo Partyzant zagrał pięknie. To był impuls. Zaczęliśmy się pokazywać i złożył się jakiś skład. Wszystkie teksty pisze Jurek, ale na pierwszą płytę jeden napisał nam sam Marek Gaszyński. Zaczęliśmy też kołować muzyków. Na pierwszej płycie zagrał Jarek Tioskow, Apostolis Antymos, Partyzant. To nie wzięło się z niczego. My od 20 lat organizujemy festiwal "Prezentacje Artystyczne, czyli sztuka bez barier" w Ciechocinku. Zapraszaliśmy różnych muzyków i te znajomości procentują. Myśmy zaczynali "Blues Bez Barier". Z Markiem Gaszyńskim zaczęliśmy organizować "Happy Jazz Festival". Wymyśliliśmy też "Happy Guitar Festival", na którym grają gitarzyści z najwyższej półki. Cały czas w tym muzycznym klimacie się obracamy i to nam pomaga kołować muzyków do naszego projektu, którzy mają coś fajnego do wniesienia. Na drugiej płycie są Marek Raduli, ponownie Lakis z SBB, Wojciech Hoffmann z Turbo, Jacek Krzaklewski z Perfectu, skrzypek Jan Gałach czy najlepszy harmonijkarz w Polsce Michał Kielak. Zagraliśmy kompozycję Michała Urbaniaka, który bardzo przychylnie podszedł do naszego pomysłu. Rozmawialiśmy z nim, żeby zagrał solówkę na skrzypcach, jednak jego stan zdrowia na to nie pozwolił. Zaśpiewał Ryszard Wolbach z Harlemu, który powiedział nam, że jest dumny z udziału na płycie. Ponownie zaśpiewał Marek Modrzejewski ze Zdrowej Wody. Tak naprawdę, cały czas jesteśmy amatorami muzycznymi, pomimo nagrania już dwóch płyt. Nikt z nas nie mówi, że jesteśmy muzykami artystami, bo nie jesteśmy. Ci, co z nami grają, to są prawdziwi artyści. Jeszcze dodam, że mamy nowego wokalistę Piotra Szymczaka, który między innymi zaśpiewał pięknie naszą wersję Soldiers od Fortune grupy Deep Purple z polskim tekstem.

Gdzie płytę można kupić?

Tylko u nas w Sajgonie i na koncertach. Jest na razie CD. Zaraz będzie winyl. Ledwo przyszła ta płyta i kiedy podekscytowani otwieraliśmy pierwszy egzemplarz, to Broda powiedział: No dobra. To co? Zabieramy się za trzecią...
 

Dziękuję za rozmowę!