Jak ktoś przy drodze stanie z kuchnią i zrobi grochówkę, to nie jest od razu rekonstruktorem. My staramy się odtwarzać wojskową kuchnię polową taką, jaka faktycznie była - mówi Michał Krzeszewski NASZA ROZMOWA

Region Raport
Biznes Opinie
Grupa Rekonstrukcyjna IV Toruńskiego Batalionu Zaopatrzenia
Fot. IV Toruński Batalion Zaopatrzenia
kuchnia polowa Michał Krzeszewski

W Polsce działa około tysiąca bractw rycerskich i grup rekonstrukcyjnych. Niektórzy robią to hobbystycznie i amatorsko, inni jako stowarzyszenie czy działalność gospodarczą. Odtwarzane są walki rycerskie, jednostki wojskowe czy obozy indiańskie. Ograniczeniem jest chyba tylko wyobraźnia. Dużą popularnością cieszą się rekonstruktorzy dawnej kuchni. Czasami taka degustacja bywa szokująca, przykładem potrawy dawnych Rzymian serwowane w Biskupinie, a czasami budzi wspomnienia z... wojska. W naszym regionie powstała grupa rekonstruująca wojskową kuchnię polową z czasów Układu Warszawskiego. Pieką chleb i gotują między innymi nieśmiertelną wojskową grochówkę. By porozmawiać z Michałem Krzeszewskim, współtwórcą IV Toruńskiego Batalionu Zaopatrzenia, wybrałem się do Łubianki, gdzie jest baza "jednostki".

Skąd pomysł na odtworzenie wojskowej kuchni polowej?

To dłuższa historia. Zaczęło się od samochodu mojego sąsiada Janka Łukasiaka. Gdy budowaliśmy z żoną w Łubiance dom, to zauważyłem, że w garażu dłubie przy samochodzie GAZ 69, a że jestem mechanikiem samochodowym, więc mnie to zainteresowało. Zagadałem i okazało się, że od dwóch lat stoi i nikt go nie może uruchomić. Powiedziałem, że dam radę. Nie wierzył, ale dał mi klucze do garażu i sobie przy nim tak dłubałem, dłubałem i odpaliłem. Zaprzyjaźniliśmy się. Kupiliśmy Stara i zaczęła się pasja. Taka przejażdżka Starem to 50 litrów benzyny na stówę. Janek jest fascynatem gotowania w kuchni polowej i to on jest głównym pomysłodawcą tego przedsięwzięcia. Co roku w Walimiu organizuje Festiwal Kuchni Polowych. Miał najpierw własną kuchnię KP-340 i kupił piekarnię, która była do kompletnego remontu. Wyremontowałem ją i stwierdziliśmy, że jak jest już piekarnia, to i ciastownia by się przydała. Wtedy kupiłem Stara 660 i przerobiliśmy go na ciastownię. No i tak to się zaczęło. Taka ciekawostka, bo w zasadzie to rekonstruujemy coś, co nie istniało. Kupiliśmy ciężarówkę Stara - oryginalną ciastownię - z symbolem T, czyli IV Krośnieńskiego Batalionu Zaopatrzenia. Krosno to trochę daleko i stwierdziliśmy, że T pasuje do Torunia, więc wymyśliliśmy IV Toruński Batalion Zaopatrzenia. Rekonstruujemy kuchnię wojskową, czyli gotujemy zupy i wypiekamy chleb w piekarni polowej.

 

Podejrzewam, że nie jest to lekka praca.

Tak, ale czerpiemy z tego mega przyjemność. To jest odcięcie się od rzeczywistości. Tam w ogóle się nie myśli o problemach, bo to jest po prostu praca, i praca, i nie ma przerwy. O czwartej pobudka i o piątej jesteśmy na miejscu. Do osiemnastej jest co robić. Trzeba wszystko zgrać w czasie. Zupa ma być wydawana w godzinach obiadowych, a nie na śniadanie. Jedni przygotowują wywar i gotują, a inni kręcą ciasto. Pierwsze 60 bochenków musi iść do podawania zupy. Szósta rano to jest odpowiednia godzina, żeby zacząć pracę na pełnych obrotach całym zespołem. Każdy wie, co ma robić. Nie musimy się pilnować. Oczywiście trzeba się też wcześniej przygotować, bo tak z dnia na dzień nie da się wystartować. Przygotowanie takiej ilości zakwasu na jeden dzień wypieku trwa 4-5 dni. Zupę można zrobić, ale chleb potrzebuje czasu. Są oczywiście ulepszacze i przyspieszacze wyrostu ciasta, ale nie o to tutaj właśnie chodzi. 
 

IV Toruński Batalion Zaopatrzenia

W ciągu dnia ile wydajecie porcji zupy i wypiekacie bochenków chleba?

Spokojnie na KP-340 jesteśmy w stanie zrobić około sześciuset porcji półlitrowej zupy. Taka grochówka plus pajda chleba to jest porcja naprawdę dla dorosłego faceta wystarczająca.

 

Wiem, jadłem. Nie oszczędzacie na składnikach. A ile chlebów?

Osiem wypieków, czyli 860 bochenków w ciągu ośmiu godzin dobrej pracy. Nie licząc oczywiście półtoragodzinnego przygotowania.

 

Ten chleb czy się różni od takiego sklepowego?

Nie ma żadnych spulchniaczy, polepszaczy i konserwantów. Jest zakwas żytni, pszenna mąka, trochę soli, drożdże i woda - czysta natura bez krzty chemii. W sklepach mamy same E. Nasz chleb potrafi pięć dni zachować swoją świeżość. W sklepie wielki bochen pełny powietrza waży pół kilograma. Nasze chleby mają każdy kilo sto wagi, więc trzy osoby spokojnie mogą go jeść przez cały dzień i będą najedzone. 

Ten chleb jest taki sam jak kiedyś w wojsku?

Ci którzy byli kiedyś w wojsku, pytają nas, dlaczego piszemy, że to jest chleb poligonowy, skoro taki chleb był „czarny”. Zgadza się, bo wtedy bardzo dużo żyta dodawali. Gdybyśmy teraz ludziom dali taki chleb z oryginalnej receptury żytniej, to nikt by go nie zjadł, bo był za ciężki. Chodziło o to, żeby jednym bochenkiem trzech żołnierzy się najadało na poligonie. Robimy chleb oficerski, a taki był zawsze smaczniejszy. Mam książkę z oryginalnymi przepisami kuchni polowej. To nie jest dla obecnych ludzi. Wszyscy jesteśmy wygodni i smaku szukamy. No to znaleźliśmy smak. Dwudziesty pierwszy przepis dopiero zaakceptowaliśmy. Pół roku non stop odpalaliśmy tutaj piekarnię przed domem i wałkowaliśmy przepis po przepisie. Uważam, że ostateczny efekt jest bardzo dobry.

 

Mówiłeś, że przy takiej kuchni pracuje dziewięć osób. To jest tyle samo ile w wojsku?

W wojsku była obsługa trzykrotnie większa. Mam taką książkę - instrukcję obsługi kuchni polowej. Tam są ludzie do zwiadu terenu, od zaopatrzenia w wodę - w sumie około trzydziestu. U nas jest dziewięć i to jest tak na styk. Każdy ma co robić i nikt nie siedzi. Na samej ciastowni na Starze jest pięciu ludzi, szósty przy piekarni, osoba siódma mi pomaga i podaje foremki z ciastowni do piekarni. W kuchni dwie osoby - jedna od nalewania i wydawania porcji zupy, no i jedna, która cały czas pilnuje, żeby się nie przypaliło. Mamy bardzo dobrze zgrany zespół pracowitych „żołnierzy”

 

Z jakich elementów składa się ta wasza kuchnia polowa?

Terenowy GAZ 69, który jest w zestawie z kuchnią polową KP-340. Do tego mamy Stara 660, który jest ciastownią i zarazem ciągnikiem piekarni polowej. To są w sumie cztery pojazdy. Mamy jeszcze jedną kuchnię ruską KP-42, którą będziemy chcieli też pokazać. Może jeszcze w tym roku uda się ją złożyć. To bardzo rzadki okaz z 1944 roku. Chodzi o to, żeby mieć większą ofertę oraz więcej możliwości gastronomicznych. Żeby to nie była to tylko grochówa. Teraz robimy dwie zupy. Chodzi przede wszystkim o obsługiwanie dużych, kilkudniowych imprez plenerowych, gdzie jest to mega wyzwanie.

 

Czy tego typu kuchnia teraz jeszcze funkcjonuje w wojsku? Czy to już jest przeszłość?

Teraz jest catering. Z tego, co wiem, to chyba tylko w Mrągowie starają się na poligon jeszcze puszczać piekarnię. Mieliśmy nawet szkolić ludzi od nich z robienia wypieków, ale nie wyszło nic z tego, więc chyba nie ma. Moim zdaniem nie istnieje już kuchnia polowa wojskowa. Na piknikach się jeszcze pokazują, ale żeby zrobić swoje manewry poligonowe, to bez szans. Tylko catering.
 

IV Toruński Batalion Zaopatrzenia

A załóżmy, że wybucha jakiejś konflikt, to catering zamówią?

Pewnie by nas powołali i rekonstrukcja by się skończyła, a my byśmy byli poważnymi żołnierzami.

 

Od strony formalnej, jak to wygląda? Działalność gospodarcza, stowarzyszenie, koło gospodyń wiejskich?

Dla nas ważna jest legalność tego hobby. Myśleliśmy o KGW, ale tam są ograniczenia. Żeby nie zanudzać szczegółami, powiem tylko tyle, że są to ograniczenia finansowe i sanitarne. Czasy samowolki się pokończyły. Żeby unikną kłopotów i nie bać się kontroli, stwierdziliśmy, że będziemy działać legalnie jako firma. Poszliśmy do Sanepidu. Wbrew pozorom nie są tacy straszni. Trochę nas przeorali, to prawda, ale mamy wszystko legalnie. Jesteśmy chyba jedynymi w "branży", którzy mogą się pochwalić, że mamy HACCP, GMP i GHP, a to jest naprawdę dużo. Musimy robić raporty i spisywać faktury, ale warto, bo nikt nam nie zarzuci, że gotujemy ze składników niewiadomego pochodzenia. Teraz jeszcze jest pomysł na ogrodzenie, żeby zwiększyć bezpieczeństwo. Ludzie chcą wszystkiego dotknąć, szczególnie dzieciaki. Żeby nikt się nie zbliżył i nie poparzył, to zrobimy pole minowe z min ćwiczebnych dla urozmaicenia naszej oprawy.

 

Wspomniałeś o Festiwalu Kuchni Polowy w Walimiu.

Zjeżdżają tam rekonstruktorzy i miłośnicy kuchni polowych nie tylko z Polski. Są kuchnie armii różnych wojsk - czeskich, pruskich, francuskich, amerykańskich. Każda kuchnia wojskowa jest inna. Nikt nie ma takiej samej. W tym roku Amerykanie pokazywali, co ich żołnierze jedli podczas wojny. Każdy może zobaczyć, jakie mieli stroje i umundurowanie. Poznaje się kulturę dzięki temu. Walim do niedawna był jedyną taką imprezą w Polsce. Widziałem niedawno na Facebooku, że ktoś próbuje coś podobnego organizować. Wiadomo, że to nie są jakieś prawa zastrzeżone.
 

Dużo jest w Polsce takich rekonstruktorów jak wy?

Ciężko powiedzieć, bo dużo jest takich działań hobbystycznych. My chyba jesteśmy jedynymi, którzy się zajęli tym zawodowo. Chociaż "zawodowo" to nie jest dobre słowo, bo to każdy z nas ma swoją pracę. Bardzo dużo jest grup militarnych na południu Polski, ale oni starają się bardziej pokazać sprzęt, a nie jak my gotować. To, że ktoś przy drodze stanie z kuchnią i zrobi grochówkę albo na jednej imprezie jakąś zupę ugotuje, to nie jest od razu rekonstruktorem. My staramy się odtwarzać kuchnię polową, taką, jaka faktycznie była. Mamy wagi z epoki, naczynia do nalewania. Staramy się tym właśnie przyciągnąć. Dla nas ważne jest, że jak ktoś się zna, to spojrzy i pomyśli sobie "O kurczę, faktycznie, nawet mają oryginalny namiot boczny". Mamy Stara 660, a moglibyśmy mieć zwykłego Stara 266, który normalnie jeździ. Nie jak ten kapryśny 660, który kiedy, chce, to idzie, a jak nie chce, to nie idzie. Można by pójść bardziej w nowoczesność, ale my stawiamy w oryginalność. Chcielibyśmy mieć mundury z epoki Ludowego Wojska Polskiego, ale ze względu na koszty robimy to jednak na obecnych wzorach. Każdy ma białą koszulę piekarską, spodnie mundurowe moro, furażerkę. Nie ma żadnych dresów, trampek, nic z tych rzeczy. Tak jak w wojsku było.

 

A w wojsku byłeś?

Nie byłem. Jak połowa naszej załogi. Za to identyfikacja jest. Zrobiliśmy specjalne naszywki, takie jak ma wojsko. Kiedy jesteśmy na imprezie, to mnóstwo ludzi podchodzi i pyta, z jakiej jednostki jesteśmy. No to mówimy IV Toruński Batalion Zaopatrzenia. Byliśmy kiedyś na rynku w Głogowie, tym na Śląsku, nie u nas. Ludzie podchodzili i pytali. Postanowiliśmy zrobić wtedy te naszywki, żeby ciągle nie odpowiadać. Takie z imieniem, nazwiskiem, jednostką.
 

IV Toruński Batalion Zaopatrzenia

Gdzie będzie można was teraz spotkać?

Na przystani AZS 31 sierpnia na pikniku na zakończenie wakacji. Na bulwarach będzie piekarnia razem z kuchnią. Też na dożynkach gminy Łysomice 8 września. Chcielibyśmy stanąć na Gęsinie na św. Marcina i na jarmarku bożonarodzeniowym w Toruniu.

 

To plany najbliższe, a te dalsze?

Chcemy zacząć robić poligonową drożdżówkę. Jest tylko jeden problem, bo w wojsku robili na margarynie, a my chcemy na masełku. Tylko jak policzyłem, to wsad sporo kosztuje. Jak na sto osiem drożdżówek koszt niemały. W piekarni można robić różne rzeczy, nie tylko chleby. Na przykład kurczaka upieczemy w foremce jak w brytfannie w normalnym piekarniku. Nie usmażymy, bo to są foremki głębokie, ale po to mamy kuchnie KP-340, żeby na niej smażyć. Będziemy się rozwijać. Chcemy kupić jeszcze kilka pojazdów i tworzyć militarne "miasteczko żywienia". Na dużej imprezie będziemy mogli wtedy serwować śniadania, obiady, kolacje. Będzie potrzebny namiot kantyna z epoki. Na wszystko potrzeba czasu i pieniędzy, a oryginalny sprzęt, choćby stoły, kosztuje niemało.

 

Jeśli ktoś chciałby, żebyście pojawili się na imprezie, to na jakich zasadach to się odbywa?

Najważniejszą sprawą jest to, czy jesteśmy sponsorowani, czy mamy sprzedawać. Jeżeli sprzedaż, to musimy oszacować, ile osób będzie na imprezie. Mamy bardzo wysokie koszty, więc jazda na wydarzenie, gdzie ma być pięćset osób, to się nie kalkuluje kompletnie. Najdroższą sprawą jest transport ciężarowy. Jak mamy pojechać na przykład trzysta kilometrów, to jest koszt ponad pięciu tysięcy złotych.

Dziękuję za rozmowę!