Dlaczego zwierzęta umierają w pseudoschroniskach? Jak powinna wyglądać opieka nad bezdomnymi psami i kotami. Jakie problemy mają obrońcy zwierząt? Rozmawiamy z Piotrem Korpalem, prezesem Toruńskiego Towarzystwa Ochrony Praw Zwierząt NASZ WYWIAD

Biznes Ludzie
Biznes Opinie
x
Fot. 123rf

Dokładnie tydzień temu obiegła media szokująca informacja o odnalezieniu 37 martwych małych kotów i psa w siedzibie Fundacji "Toruńska Kocia Straż". W asyście policji do pomieszczeń weszli aktywiści Toruńskiego Towarzystwa Ochrony Praw Zwierząt po sygnałach mieszkańców i dziennikarzy o smrodzie rozkładających się ciał. Pawilon ten  znajduje się w odległości kilkudziesięciu metrów od pobliskiej podstawówki i zaledwie kilkunastu obok osiedlowego supermarketu.


Spotkaliśmy się z Piotrem Korpalem, prezesem Toruńskiego Towarzystwa Ochrony Praw Zwierząt, by porozmawiać o działalności pseudoschronisk i niełatwej działalności obrońców praw zwierząt.


Załóżmy, że jestem mieszkańcem Torunia i znajduję na ulicy psa. Jak powinienem się zachować?

Ustawowy obowiązek jest taki, że każdy, kto znajdzie zwierzę, musi zawiadomić niezwłocznie o tym urząd gminy, w tym przypadku urząd miasta, straż miejską, policję lub schronisko. Strażnicy miejscy są urzędnikami, a schronisko wykonuje zlecenia miasta. Na wsi jest to bardziej skomplikowane. Schronisko przyjeżdża i zabezpiecza zwierzę u siebie. Poszukuje aktywnie właściciela, bo pies może mieć chip czy numerek na obroży. Jeżeli te metody zawiodą, to psu jest zrobione zdjęcie, wystawiane jest na stronie z informacją, kiedy został i gdzie znaleziony. Dlaczego to jest takie ważne. Pierwsze co robi każdy, komu ucieknie zwierzę, to wykonuje telefon do schroniska. Jeżeli się właściciel nie znajdzie, to pies po odbyciu kwarantanny, wszystkich szczepień oraz obowiązkowej sterylizacji lub kastracji, zostaje wystawiony do adopcji i szukamy nowego domu.

 

Wspomniał pan, że na wsi jest to bardziej skomplikowane.

Miasta są w lepszej sytuacji. Przepisy dla wsi i miast są takie same, tylko jeżeli ktoś mieszka na wsi i znajdzie psa, to musi zawiadomić o tym schronisko, a gminy nie prowadzą własnych. W umowie, którą ma schronisko podpisaną z gminą, bardzo często jest taki zapis, moim zdaniem jest szkodliwy, że schronisko wyjeżdża wyłącznie na zlecenie gminy. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Zobaczył pan psa w piątek po godzinie 17. Do gminy pan się nie dodzwoni, bo już nie pracują. Trzeba zadzwonić do schroniska. Jeżeli urzędnicy są otwarci i pozwalają poza godzinami swojej pracy bez ich akceptacji schronisku działać, to wtedy nie ma problemu. Potem to akceptują i płacą za interwencję, bo nikt przecież za darmo nie pracuje. Niestety bywa tak, że urzędnicy są wyrachowani czy niezbyt przyjaźni dla zwierząt. Schronisko wtedy bez zlecenia nie odłowi takiego zwierzaka, ponieważ gmina im za to później nie zapłaci. Dlatego jest to o wiele bardziej skomplikowane niż w miastach.

 

Czy schronisko jest konieczne? Przecież można samemu się zaopiekować.

Osobiście nie zalecam przetrzymywania zwierzęcia samemu. Są tacy, którzy znajdą pieska na osiedlu. Jest ładny, miły, ma obróżkę, ładnie pachnie i tak dalej. Myślą sobie, że wydrukują kartkę, powieszą na sklepie, może ktoś się znajdzie, to mu zwrócą. Gdzie jest błąd? Nigdy nie wiemy, czy pies jest zdrowy. Nie przewidzimy, jak zachowa się w nowym otoczeniu. Może się przestraszyć i zacznie być agresywny. Zawsze ściągamy na siebie ryzyko. Załóżmy, że posiada pan dwa psy i znajduje trzeciego. Daje pan sobie na przykład czas do wieczora, bo może ktoś się znajdzie, zanim zadzwoni do schroniska. Po co taką traumę fundować. Piesek trafia do pana domu i okazuje się, że ma na przykład parwowirozę i zaraża pańskie dwa psy. Tragedia.

 

To może takiego zwierzaka zatrzymać u siebie albo znaleźć mu dom?

To jest łamanie prawa. Znalezienie psa i szukanie dla niego nowego domu na własną rękę, bez powiadamiania kogokolwiek, jest kradzieżą. Właściciel zwierzęcia może do dwóch lat dochodzić roszczenia. Załóżmy, że po pół roku odnajduje pan psa, ponieważ jakiś pseudo pomagacz zabrał go do domu i oddał komuś na własną rękę do adopcji. Wtedy śmiało może pan domagać się zwrotu tego zwierzęcia. Nie ma znaczenia, czy ja znajdę psa na ulicy i sobie bez szukania właściciela go przywłaszczę, czy znajdę na przykład niezapięty rower i go wezmę. To jest kradzież.

 

W miastach chyba takim ułatwieniem jest istnienie straży miejskich?

Tak, choć są także straże gminne. Nawet w powiecie toruńskim jest gmina, którą muszę pochwalić. Obrowo ma straż gminną, która doskonale działa w zakresie opieki nad zwierzętami. Współpracuję z nią od lat. Ale faktycznie na wsi jest to rzadkość.

 

Mówił pan, że miasta nie mają własnych schronisk dla zwierząt, to zadanie zlecają zewnętrznym podmiotom. Czy tak jest wszędzie?

Różnie to bywa. Na przykład w Bydgoszczy schronisko jest jednostką budżetową urzędu miasta. W Toruniu sytuacja jest bardziej skomplikowana. Teren i infrastruktura schroniska należy do miasta, a w przetargu wyłaniany jest operator, który nim zarządza. Musi posiadać niezbędny sprzęt, samochód, pracowników i tak dalej.

 

Taka sytuacja jest powszechna. Samorządy swoje obowiązki powierzają podmiotom zewnętrznym. Nie tylko dotyczące opieki nad zwierzętami.

Uważam, że skoro opieka nad bezdomnymi zwierzętami i zapobieganie bezdomności według ustawy jest zadaniem własnym gminy, to powinny takie schroniska być jednostkami budżetowymi, które są w pełni transparentne. Żeby nie było, nie mówię o toruńskim schronisku, bo nie mam problemu ze współpracą. Załóżmy, że jest schronisko w jakimś mieście X. Przyjeżdżam tam, bo chciałbym skontrolować dobrostan zwierząt czy dowiedzieć się czegokolwiek. Taki prywatny właściciel zawsze może zasłonić się tajemnicą przedsiębiorstwa. Przecież swoją firmę ma prawo prowadzić według własnego uznania i maksymalizować zysk. Jeżeli taka placówka będzie jednostką budżetową gminy, jak na przykład wodociągi czy przedsiębiorstwo oczyszczania, to są pieniądze publiczne i transparentne. Wiadomo gdzie i do których drzwi pukać, jeżeli chcemy pozyskać jakiejś informacje.

 

Lepiej współpracuje się panu ze schroniskami, które są prowadzone przez gminę czy przez prywatnych właścicieli?

Nie ma tutaj reguły. Bardzo dobrze przebiega współpraca z panią Agnieszką Szarecką, czyli właścicielką firmy, która jest operatorem schroniska w Toruniu. Z doświadczenia w całej Polsce mogę powiedzieć, że lepiej mi się pracuje z urzędnikami. Są jednak takie prywatne schroniska, nawet na własnym gruncie i z własną infrastrukturą, z którymi układa mi się świetnie. Z drugiej strony są placówki publiczne, na przykład gminne, gdzie współpraca idzie źle. Tam jest taka inercja urzędnicza, taki opór przy każdym piśmie, beznadziejna komunikacja. Tylko z mojego punktu widzenia mogę tam mimo wszystko więcej osiągnąć. Trwa to dłużej lub krócej, ale mogę uzyskać więcej informacji od urzędnika. Urzędnicy mają pewne obowiązki względem obywatela i organizacji. Prywatny właściciel nie musi ze mną rozmawiać. Powie mi, że nie udzieli informacji, jak często karmione są zwierzęta, bo to jest tajemnica przedsiębiorstwa. Oczywiście mogę próbować dochodzić tego w sądzie, tylko tutaj wchodzimy już w taką przepychankę, a to trwa. Dlatego wolę, żeby gminy same prowadziły schroniska.

 

Czy do prowadzenia schroniska dla zwierząt można podchodzić czysto biznesowo?

Szczerze? Nie wiem. Nie mam pojęcia, czy osoba będąca przedsiębiorcą prowadząca schronisko dobrze, czy źle zarabia. My intuicyjnie, podskórnie czujemy, że prowadzenie schroniska jest czymś bardzo wrażliwym, bo każda złotówka zysku jest jakby kosztem zwierząt. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, żeby ktoś pracę wykonywał za darmo. Jestem człowiekiem, który stoi twardo na ziemi. Za darmo dla idei nikt nie poprowadzi schroniska. Prowadzenie tego biznesu na pewno nie jest łatwe. Zupełnie inna, bardziej klarowana sytuacja jest na przykład w przypadku Izabella Szulginii, jednej z założycieli Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt "Animals", która na co dzień jest dyrektorką bydgoskiego miejskiego schroniska. To jest bardzo uczciwy i klarowny układ. W przypadku przedsiębiorcy, jeżeli ma dobry wynik finansowy, to zawsze się będziemy zastanawiać, czy ten zysk wynikał faktycznie z tego, że mu świetnie poszło. No i czy ten zysk ma na przykład zużyć na siebie, czy podnieść standardy w schronisku. Przyznam, że miałem kilka razy propozycję prowadzenia schroniska, ale zawsze odmawiałem, ponieważ nie jestem mentalnie na to gotowy.

 

Zapytałem o tę stronę biznesową, bo mam takie wrażenie, że jeżeli ktoś założył schronisko czy jakieś przytulisko dla zwierząt, to raczej wypływała to z jego miłości do zwierząt, a nie z chęci właśnie robienia biznesu na tym. Może to naiwne podejście.

No, tutaj akurat jest różnie. Znam wiele organizacji patologicznych, które mają przychody na poziomie nastu milionów rocznie. Nie będę ich wymieniał, ponieważ nie mam teraz czasu na procesy. Nie chcę powiedzieć, że ktoś, kto prowadzi prywatne schronisko, nie jest etyczny. Chcę powiedzieć, że jeżeli ktoś robi to z miłości dla zwierząt, to zawsze występuje pewien konflikt. Znam osoby, które z miłości do zwierząt założyły schronisko i były w tym takim nieustannym konflikcie pomiędzy własnym zyskiem a dobrem zwierząt. To je jakby wyniszczało, wypaliły się i zrezygnowały. Nie mówię, że tak jest zawsze. Są osoby, które potrafią znaleźć złoty środek. Uznają, że to, co mają, wystarczy do życia, są zadowolone ze swojego statusu materialnego i jednocześnie zwierzątka są zadbane i odpowiednio zaopiekowane. Powiem szczerze, że może być to trudne.

 

Teraz cały czas jesteśmy w szoku, po tym, co się stało w Toruniu. W samym środku osiedla obok szkoły umarło kilkadziesiąt zwierząt trzymanych w nieludzkich warunkach. Na razie nie można przesądzać, dlaczego tak się stało, ale pewnie mam pan swoje przemyślenia na ten temat. Co trzeba zrobić, żeby takie sytuacje nie miały miejsca?

Ta tragedia w Fundacji "Toruńska Kocia Straż" jest dowodem na to, co powiem. Jestem przeciwnikiem zakładania azylów, przytułków i tak dalej. Jeżeli ktoś chce pomagać zwierzętom, to niech to robi pod nazwą schronisko, czyli niech zarejestruje działalność schroniskową. Na to musi uzyskać zezwolenie starosty. Żeby je dostać, trzeba spełnić wymogi. Na przykład teren musi być odpowiedniej odległości od zabudowań. Nie oszukujmy się, bo to jest uciążliwe dla otoczenia. Dwieście szczekających psów za płotem może nawet największego miłośnika zwierząt doprowadzić do rozpaczy. Są bardzo szczegółowe wytyczne, które służą podniesieniu standardów utrzymania zwierząt - ilość pomieszczeń, ich metraż, odpowiednia temperatura i tak dalej. Zarejestrowane schroniska podlegają kontroli przynajmniej raz w roku, która sprawdza ewidencję wszystkich działań. Sprawdzane są dezynfekcja, deratyzacja, liczba przyjętych zwierząt, adaptowanych, padłych czy takich, które uciekły. Do czego zmierzam. By uniknąć tych wszystkich standardów, zakłada się azyle, przytuliska, hoteliki, fundacje. Czymkolwiek się nazwą, to są poza kontrolą. Jestem dlatego gorącym przeciwnikiem takich miejsc. Ja wiem, że żyjemy w kraju, w którym jedne sklepy w pandemii były pocztą, a inne biblioteką. Nie po to tworzymy przepisy określające warunki, jakie musi spełnić schronisko; nie po to są te procedury kontrolne; żeby można było sobie jednym, prostym ruchem długopisu, zamiast schronisko wpisywać azyl. Zawsze wszyscy twierdzą, że chcą dobrze, ale jak to mówią, dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Dlatego takie mordownie jak ta na Gagarina się zdarzają.

 

Dziękuję za rozmowę!