Wielka powódź, jaka spustoszyła dużą część południa Polski to wstrząsający dramat tysięcy ludzi dotkniętych tym nieszczęściem, ale jednocześnie to wielki crash test. I to podwójny – społecznych zachowań i sposobu reagowania struktur państwa wobec masowego zagrożenia.
Ten pierwszym raczej wypadł dobrze. Bardzo szybko po pierwszych informacjach o wielkiej wodzie, w całym kraju rozsypał się worek najróżniejszego typu akcji pomocowych organizowanych przez samorządy, szkoły, uczelnie, organizacje pozarządowe, kościoły, biznes. Od dawna nie poczułem takiego przypływu dumy z rodaków, jak na początku tygodnia, obserwując, w jakim tempie na korytarzu jednej z toruńskich szkół rósł stos zwożonych przez rodziców i dzieciaki zgrzewek wody i artykułów higieny - dostarczanych spontanicznie, z potrzeby serc, nie dla lepszego stopnia ze sprawowania. Tak, w tym jesteśmy dobrzy.
Więcej jest obaw o to, jak rodzi sobie państwo. Z jednej strony nie brakuje opinii, że w porównaniu z wielką powodzią 1997 roku, akcje ratunkowe przebiegają sprawniej, sprzętu jest więcej, że infrastrukturalne inwestycje zadziałały, że jednak wnioski po tamtym kataklizmie – à propos znanego powiedzeniu o szkodzie, mądrości i Polaku - zostały wyciągnięte.
Ale nie brakuje też sygnałów przeciwnych, pokazujących, jak wiele jeszcze zostało do zrobienia, o tym np. że za mało jest helikopterów, że podobno wciąż szwankują systemy łączności alarmowej, że część przeciwpowodziowej infrastruktury, to – jak się okazało- pieniądze wyrzucone w błoto i to dosłownie. Na marginesie: w takich sytuacjach warto o jednym pamiętać: znakomita większość z nas ma taki obraz dramatycznych wydarzeń, jaki tworzą media. A te tak już mają, że zawsze bardziej interesujący będzie dla nich jeden zbiornik retencyjny, który nie zadziałał jak trzeba, niż pięć innych, które spełniły swą funkcję.
W wypadku państwa test jest zresztą wyjątkowo szeroki, bo nie obejmuje przecież tylko działania całej tej machiny używanej w sytuacjach nadzwyczajnych: straży, wojska, policji, służb państwowych, struktur zarządzania kryzysowego, tego jak są one wyposażone, wyszkolone, jak sprawne jest ich dowodzenie i jak efektywne jest koordynowanie ich działań.
W takich wypadkach sprawność państwa nie mierzy się tylko statystyką użytych "sił i środków", jak choćby liczbą wspomnianych już helikopterów, ale też masą mniej spektakularnych, ale także ważnych działań - tym na przykład, jak skutecznie odpowiednie służby potrafią reagować na przypadki ewidentnie paskarskiego zawyżania cen produktów, na które jest największe zapotrzebowanie.
A żeby było jeszcze trudniej, do starych dochodzą też nowe wyzwania – jak obrona przed ofensywą sterowanej z zewnątrz dezinformacji, bo stany klęsk żywiołowych to idealna pożywka dla tego rodzaju agresywnych działań.
Gdy opadnie woda i emocje, gdy ucichnie medialny szum przyjdzie czas na analizy, wnioski i rekomendacje, a jeszcze później na ich realizacje. Także i ten etap ma dramatycznie ważne znaczenie.