A więc to już koniec, a więc byle do wiosny. Sezon żużlowy 2024 na ligowych torach to już przeszłość, przynajmniej w naszym regionie, bo w chwili pisania tych słów nie znam jeszcze rozstrzygnięć w poniedziałkowym lubelsko-wrocławskim finale. Różnie układały się ostatnie miesiące dla kujawsko-pomorskich klubów, ale za parę lat pamiętać będziemy przede wszystkim to, że ten rok przyniósł medal Apatorowi.
Siadając do pisania zastanawiałem się, jaką zbiorczą ocenę wystawić naszym żużlowcom. Doszedłem w końcu do wniosku, że zasłużyli na solidną czwórkę. Torunianie mają medal, więc siłą rzeczy tę notę mogą nieco zawyżyć całemu regionowi. Byłem w sobotę w parkingu na Motoarenie i widziałem z bliska radość żużlowców Apatora, rozmawiałem też z nimi, a w jednej z tych rozmów padło słowo „rollercoaster”. No i rzeczywiście był to w wykonaniu torunian rok pełen wzlotów i upadków. W połowie sezonu było bardzo źle, potem przyszła pora na zwyżkę formy, następnie na kolejną zniżkę i niespodziewane uratowanie ligowego półfinału mimo ćwierćfinałowej wpadki na własnym torze ze Stalą Gorzów, a potem jeszcze jedno starcie z tą samą Stalą, tym razem zwycięskie, i zdobycie medalu. Być kibicem Apatora w tym roku - oj, nerwy trzeba było mieć… ze stali. Zwycięzców się jednak nie sądzi, a że torunianie medal zdobyli, zdecydowanie sezon zapisać mogą po stronie plusów. Za rok jednak brąz już zadowoli chyba mało kogo, wszak ogłoszone właśnie transfery mają dać coś więcej. A może dużo więcej.
GKM Grudziądz od lat nie mógł wywalczyć awansu do play-off, a ta niemożność stała się dla kibiców wręcz powodem do żartów. W tym roku grudziądzanie nareszcie dali radę i już to powoduje, że sezon mogą mimo wszystko zaliczyć na plus. Mimo wszystko, bo GKM był o krok od czołowej czwórki, do której wejść mógł kosztem torunian. Zabrakło jednego jedynego małego punkciku, a za rok łatwiej wcale nie będzie, wszak okrojenie play-off z sześciu drużyn do czterech może sprawić, że Grudziądz znowu znajdzie się za burtą….
No i jeszcze Polonia, z której oceną mam problem. Bo długo było dobrze, nawet bardzo dobrze. W play-off bydgoszczanie pokonywali kolejne poprzeczki, ale ostatniego kroku na drodze do PGE Ekstraligi wykonać nie zdołali. I taki to żużlowy paradoks - jak bydgoscy kibice przeżywali radość, to fani z Torunia nie kryli złości na swój zespół. A na koniec sezonu role się odwróciły - łzy ocierali poloniści, zaś zwolennicy Apatora świętują. Cóż, taki to urok play-off, ale na awans Polonii w kolejnym roku mocno liczę, bo skład, jak na zaplecze elity, będzie wyglądał naprawdę mocno.
A wracając jeszcze do Torunia i rewanżowego meczu ze Stalą, sporo zamieszania w mieście wywołały ceny biletów. Na najważniejszy mecz sezonu klubowe władze przygotowały podwyżkę konkretną, a złośliwi mówili, że po przegranym półfinale najwyraźniej ktoś się nie zorientował, że zespół nie pojedzie jednak o złoto, a tylko o brąz, i opublikował ceny planowane na wielki finał. Żarty żartami, faktem jest, że w Toruniu tanio nie było (90 złotych za bilet normalny, a na niebieskiej strefie nawet kilkuletnie dziecko musiało mieć bilet za 60
złotych). Powiem szczerze, że kibiców trochę rozumiem. Jasne, że klub zarobić musi, a w tym sportowym biznesie dochód z wejściówek to pokaźna część całorocznego budżetu. Z drugiej jednak strony, w Toruniu przecież nie jest wcale tak, że niezależnie od ceny stadion wypełnia się zawsze. Co więc lepsze - mieć na trybunach 11 tysięcy kibiców, którzy kupili bilety drogie, czy 13-14 tysięcy, którzy kupili bilety nieco tańsze? Ano właśnie… a i przed potencjalnymi nowymi sponsorami wypełniony po brzegi stadion też wygląda jakby lepiej niż taki, gdzie wolnych krzesełek nie ma może wielu, ale jednak są.
Swoją biletową politykę każdy klub ma jednak inną. Ta toruńska, zakładająca m.in. brak sektora rodzinnego, czy brak biletów ulgowych dla seniorów i kobiet, powszechnych w innych miastach, nie przekonuje mnie zupełnie, ale mimo wszystko jakoś się broni, a zdarzające się czasami nawoływania kibiców do bojkotu meczów przez wysokie ceny wielkiego posłuchu dotąd nie znalazły. Bo może i drogo, może i trzeba sięgnąć głębiej do portfela, ale finalnie jak tu odpuścić mecz o medal, prawda? I kto wybrał się na spotkanie o brąz i widział toruńską fetę, chyba jednak tego wydatku nie żałuje.
I tak to ucichły motory, a na żużel wybierzemy się znowu wiosną. Równocześnie zaczął się jednak sezon koszykarski, więc emocji nie zabraknie także zimą. Ale o baskecie innym razem.