Bezrobocie: duże miasta i powiaty to dwa różne światy NASZ WYWIAD

Region Raport
Biznes Opinie
Autor
Anonim
W#
Fot. UMK
#

Panuje powszechne przekonanie, że bezrobocie przestało być w Polsce problemem, a rynek pracy stał się rynkiem pracownika, który dobrze o tym wie i dzięki temu może dyktować pracodawcom swoje warunki. Czy rzeczywiście tak jest? Na ile oficjalne dane to potwierdzają i jak kwestia bezrobocia wygląda poza głównymi miastami naszego regionu? Rozmawiamy o tym z profesor Magdaleną Redo, ekonomistką i specjalistką w dziedzinie finansów i bezpieczeństwa finansowego z UMK w Toruniu.

 

Bezrobocie to już przeszłość?


Zdecydowanie nie. Ale zmieniło ono znacząco swoje oblicze. Problemem jest dziś fakt, że większość Polaków pracuje za „najniższą krajową”, a silny wzrost minimalnej płacy (z 1600 zł dekadę temu do obecnych 3600 zł) doprowadził dodatkowo do spłaszczenia wynagrodzeń. Zniechęca to do pracy i nauki, przez co borykamy się z powszechnym problemem zbyt niskich umiejętności pracowników, ich niedopasowaniem do wymogów rynku oraz brakiem motywacji do pracy. A poza tym, mimo że poziom bezrobocia jest dziś znacznie niższy niż 20 lat temu, to nadal w wielu regionach Polski sięga ono kilkunastu procent i jednocześnie są tam najniższe płace.


Jak to wygląda w Kujawsko-Pomorskiem?


Regiony w Polsce są mocno zróżnicowane i niestety nasze województwo nie wypada tu dobrze, zarówno pod względem samych statystyk bezrobocia, jak i – co ważniejsze – poziomu wynagrodzeń. Z ostatnich danych, pochodzących niestety z 2021 roku, wynika, że średnie wynagrodzenie w naszym województwie należy do najniższych w Polsce (jest piątym najniższym).


A kiedy poznamy nowsze dane?


Powinny pojawić się na przełomie listopada i grudnia. To kolejny dziś problem, że dane publikuje się z rocznym opóźnieniem - np. rozkład wynagrodzeń wg regionów - albo publikuje się je tylko co dwa lata (np. rozkład dochodów Polaków), a na dodatek są one nierzetelne, bo w statystykach nie ujmuje się wynagrodzeń wielu z nas. Mało kto wie, że „średnia krajowa” wyliczana jest na podstawie wynagrodzeń w przedsiębiorstwach zatrudniających powyżej 9 pracowników (pomijając dominującą grupę najmniejszych firm), a ponadto nie uwzględnia płac pracowników budżetówki. Po co więc przeciętnemu Polakowi taka statystyka?


A co nam mówią statystyki z 2021 roku dotyczące rynku pracy w naszym regionie?


Po pierwsze, zarabiamy mniej. Dwa lata temu średnie wynagrodzenie w naszym województwie wynosiło 5 tys. zł, podczas gdy średnio w Polsce – prawie 5,7 tys. zł. Proszę jednak pamiętać, że mówimy tu o średniej ogólnopolskiej, bo gdy porównamy się z regionami o najwyższych dochodach, to różnica ta wynosi 1,7 tys. zł miesięcznie.


A pozostałe wskaźniki?


Uśrednione dane dotyczące poziomu bezrobocia również wywołują złudne wrażenie, że ten problem znikł. Ale gdy zagłębimy się w ich analizę, to optymizm mija.


W Bydgoszczy bezrobocie wynosi nieco ponad 2 proc. W Toruniu jest o punkt procentowy wyższe, jednak to i tak bardzo niski wskaźnik.


To prawda, ale duże miasta i powiaty to dwa różne światy. Polska powiatowa jest zauważalnie biedniejsza. Nasz region dobrze to ilustruje. Obie stolice wydają się dobrze sobie radzić, jednak prawie wszystkie powiaty w Kujawsko-Pomorskiem mają bezrobocie na poziomie między 9 proc. a 16 proc.


Czym to skutkuje?


Niższymi wynagrodzeniami, niższą konsumpcją i niższą sprzedażą w naszym regionie, a więc i gorszymi perspektywami gospodarczymi i mniejszymi inwestycjami, a w efekcie także niższymi dochodami samorządów i ich wzmożonymi wydatkami. Pamiętajmy, że samorządy muszą wspierać najuboższych. Gdyby bezrobocie było znacząco niższe, a aktywność gospodarcza wyższa, to pieniądze obecnie przeznaczane na zasiłki i różne programy wspierające oraz dodatkowe wpływy z podatków poprawiłyby zdolność samorządów do realizacji zadań na rzecz lokalnych społeczności. Mogłyby być np. dodatkowym źródłem finansowania nakładów na infrastrukturę społeczną.


To o czym pani mówi jest zaskakujące. Zewsząd słyszymy, że mamy w tej chwili rynek pracownika i że ludzie nie mają problemów ze znalezieniem pracy.


Bez dwóch zdań bezrobocie jest znacząco niższe niż było dwie dekady temu. Jednak w Poznaniu, Warszawie czy Wrocławiu wynosi ono tylko 1-1,5 proc., a to znaczy, że w prawie wszystkich powiatach naszego województwa bezrobocie jest od 8 do 16 razy wyższe niż w dużych miastach. To m.in. dlatego pensje pozostają tam zauważalnie niższe.


To dotyczy wszystkich powiatów w regionie?


Trochę lepsze dane są w powiecie brodnickim i świeckim, gdzie bezrobocie jest na poziomie 6 proc.. To jednak wciąż kilkakrotnie więcej niż w Bydgoszczy i innych dużych miastach. Między miastami a powiatami są duże dysproporcje. Media i politycy skupiają się głównie na sytuacji w dużych ośrodkach, chcąc „ogrzać się” przy ich sukcesach, pomijając to, co dzieje się na tzw. prowincji. Przez to mamy zafałszowany obraz otaczającej rzeczywistości.


Czyli brakuje nam szerszego spojrzenia? Skupiamy się na własnym podwórku, biorąc to za dobrą monetę.


Dokładnie. Ale przede wszystkim problemy ewoluują i od samego poziomu bezrobocia ważniejsze są dziś inne wielkości. Na przykład za ile pracuje większość z nas? A w Polsce powiatowej zarabia się jeszcze mniej, nierzadko częściowo w szarej strefie.


Co z kobietami na rynku pracy? Pytam o ich sytuację na obszarach poza metropoliami.


Tam częściej kobiety nie rejestrują się jako bezrobotne, dzięki czemu statystyki bezrobocia wśród kobiet są silniej niedoszacowane. Jednak większym problemem jest wciąż znacznie niższy poziom zarobków kobiet. Chcę podkreślić, że kobiety w Polsce za tę samą pracę dostają średnio 800 zł mniej niż mężczyźni. Dodać przy tym należy, że sytuacja Polek na rynku pracy pogorszy się dodatkowo w najbliższych latach, z uwagi na napływ imigrantek z Ukrainy, które stanowią dodatkową konkurencję na rynku pracy. Ta sytuacja spowolni wzrost płac kobiet w Polsce. Spowoduje też wzrost konkurencji na polskim rynku matrymonialnym, co obniży w kolejnych dekadach status materialny części Polek.


Chce Pani powiedzieć, że politycy celowo kamuflują i ukrywają te dane, aby nie drażnić opinii publicznej?


Tak. Dane statystyczne stały się współcześnie powszechnie wykorzystywanym silnym narzędziem manipulacji. Jako wykładowca odczuwam coraz silniejszy dyskomfort, kiedy muszę coraz częściej tracić czas podczas zajęć na tłumaczenie, że dane pochodzące z publicznych instytucji są niekompletne czy zaniżone, a podatnik w Polsce nie ma dostępu do rzetelnych statystyk. 


Czy zwykły człowiek ma szansę to odkryć?


To trudne dla normalnego człowieka, który nie posiada wiedzy niezbędnej do zrozumienia ewoluujących mechanizmów finansowo-ekonomicznych. Niestety system edukacji w tej dziedzinie też nie nadąża za wyzwaniami dzisiejszego świata, który sprowadzony został do pieniędzy. A nam się tych mechanizmów nie tłumaczy. Dlatego powtórzę, że od najmłodszych lat - od przedszkola - do systemu edukacji powinna zostać wprowadzona systematyczna podstawowa edukacja o charakterze ekonomiczno-finansowo-prawnym.


Zmanipulowane liczby stały się wabikiem na przykład dla inwestorów?


Tak. Ale także sposobem na pozyskanie wyborców. Tak jak wybieramy ładnie opakowane produkty, tak samo  „kupujemy” ładnie opakowane liczby. I o ile rozumiem, że – z uwagi na nieocenione dziś znaczenie zagranicznych inwestorów dla rozwoju gospodarczego – powinno się eksponować niektóre statystyki silniej, a inne mniej lub przedstawiać ich korzystniejszy aspekt, ale nie powinno być tak, że dane są totalnie zafałszowywane lub nie są publikowane. A z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia.