Nigdy nie sądziłem, że będę się martwił obniżkami cen. W końcu jak każdego ciężko pracującego Polaka-szaraka obniżki mnie cieszą, a podwyżki wprawiają w nerwowy dygot. Tyle, że z drugiej strony wiem, że – jak mówił pewien mądry pan – nie ma czegoś takiego jak darmowe obiady. Bo zawsze jednak ktoś za nie płaci. I za cudowne obniżki też ktoś będzie musiał zapłacić.
A przyznać trzeba, że ten zjazd cen paliw parę tygodni przed wyborami to cud prawdziwy, który się ekonomistom nie śnił. Bo ropa poszła w górę, dolar poszedł w górę, więc na stacjach powinniśmy płakać i płacić, a radośnie lejemy do pełna, czując się jak ten Robert Kubica, co go ten Orlen nasz kochany sponsoruje. A potem dzięki temu taniemu paliwu powinniśmy dojechać do lokalu wyborczego radośnie i zagłosować słusznie.
Tyle, że cała ta historia zaczęła się zmieniać w tęgą groteskę, bo Orlenowi obniżkowy numer wyszedł mniej więcej tak dobrze, jak sprzedaż Lotosu czy transformacja mediów regionalnych. Ceny paliwa z Księżyca ściągnęły Czechów, rodzimych chomików, a nawet, o zgrozo, złych Niemców, więc niektóre stacje zaczęły reglamentować sprzedaż. Na to wyszedł pan z Orlenu i tak uspokoił wszystkich prośbami, żeby nie tankować na zapas, bo nie trzeba, że już wszyscy polecieli po kanistry. A teraz jeszcze „Rzeczpospolita” doniosła o instruktażach dla stacji, jak mają udawać, że jest awaria, kiedy zabraknie paliwa. Cóż, dobry PR-owiec powinien umieć wytłumaczyć ludowi, że białe jest czarne, a czarne jest białe, ale państwu PR-owcom z Orlenu, to naprawdę szczerze współczuję.
W każdym razie kula śniegowa się toczy, bo teraz jeszcze ekonomiści alarmują, że sztuczne zaniżanie cen paliw odbiło się na równie znakomitym przedwyborczym wyniku inflacyjnym – i że tu też po wyborach błogi sen zamieni nam się w koszmar.
I tak przypomnę tylko, że u schyłku roku 2022 wielu ekspertów alarmowało, że Orlen ściąga nieproporcjonalnie wysoką marżę za paliwa i doi Polaków. Ale wtedy chodziło o przygotowanie zabezpieczenia finansowego w związku z podwyżką VAT. Zirytowanych kierowców, wściekłych na trzymający polski rynek Orlen, główny ekonomista koncernu uspokajał, że gdyby ceny były za niskie, musieliby reglamentować paliwa. No cóż, można powiedzieć: prorok.