Żużlowa młodzież pojeździła na Motoarenie. I co dalej? NASZ KOMENTARZ

Puls Dnia
Biznes Opinie
Żużel na Motoarenie w Toruniu
Fot. Sławomir Kowalski dla UMT

Jakoś bez większego echa przeszły żużlowe zawody, które w ostatnich dniach miały miejsce w Toruniu. Kolejny raz z rzędu właśnie w naszym regionie odbył się Speedway Ekstraliga Camp z udziałem adeptów przysłanych przez federacje z krajów całej Europy i nie tylko.


Przyznam szczerze, że z żużlowym campem, rokrocznie zapowiadanym przez żużlowe władze jako nieprzeciętne wydarzenie, mam pewien problem. Niby wszystko pięknie, niby cel zacny, bo impreza ma pomoc nastolatkom zwłaszcza z mniej żużlowych państw wybić się w sporcie, który wymaga obecnie wielkich pieniędzy. Talenty z różnych krajów przyjeżdżają więc do Torunia, odbywają zajęcia pod okiem polskich trenerów, miewają szkolenia dotyczące kontaktów z mediami, słuchają o marketingu.


To wszystko się chwali, ale cały czas mam wrażenie, że taki camp żużlowego świata jednak nie zbawi. Żużel jest dyscypliną, która w ostatnich dwóch dekadach w wielu państwach zaczęła się szybko zwijać zamiast rozwijać. Były niegdyś czasy, gdy całkiem solidnie prezentowali się na przykład Węgrzy, gdy przyzwoitą ligę mieli Czesi, gdy swoje składy potrafili wystawić nawet Bułgarzy, czy Austriacy. Dziś, może poza Czechami, w tym krajach żużel już dogorywa. Miło, że w Toruniu okazję do pokazania się dostali nawet reprezentanci Holandii czy Włoch, ale tak naprawdę kilka dni ćwiczeń w Polsce wiele w ich sytuacji nie zmieni. Bo co dalej? Adepci wrócą do siebie… i nadal pozostanie im jeździć okazjonalnie, na słabym sprzęcie, z wielkim trudem walcząc o jakiegokolwiek sponsora. Nie mówię oczywiście, że lepiej byłoby, gdy poprzestali tylko na tym i nigdy nie dostali szansy odbycia zajęć podczas campu. Rzecz jednak w tym, że samym campem nie sprawi się, że także słabsze żużlowo kraje zdołają gonić czołówkę. Rok temu w Toruniu ścigał się Slater Lightcap, zdolny nastolatek z USA. Po campie wrócił jednak do Ameryki i dziś startuje co najwyżej w lokalnych imprezach, z których nijak nie ma szans wybić się do poważniejszego jeżdżenia. Takich przykładów jest niestety sporo.


Dzisiejszy zawodowy żużel wymaga ogromnych nakładów finansowych, co w wielu miejscach ten sport zabija. W Polsce pieniądze kładzione na tę dyscyplinę z roku na rok rosną, ale wbrew pozorom nie pod każdym względem jest to tak korzystne, nawet jeśli ekstraligowy produkt jest dziś produktem premium, naprawdę wysokiej kategorii. Dziś korzysta z tego jednak przede wszystkim czołówka - kto ściga się w naszych ligach, ten zarabia kokosy i przy odpowiedniej klasie sportowej staje się majętny. Kto jednak nie zdoła się przebić odpowiednio szybko, ten tak naprawdę może jedynie pomarzyć o poważniejszej karierze. W Polsce piszemy i czytamy o kolejnych bajecznych kontraktach telewizyjnych, dzięki którym kluby dostają grube miliony, a ich budżety to już po co najmniej kilkanaście milionów złotych rocznie. W krajach, gdzie żużel nie ma takiej pozycji, o czymś takim nie ma mowy. Im bardziej będziemy uciekać reszcie świata finansowo, tym
bardziej kurczyć się będzie żużlowa mapa - bo dzięki wielomilionowym umowom i kontrakty są coraz wyższe, i tunerzy żądają coraz więcej za zajęcie się sprzętem. Zawodnicy z egzotycznych państw w takiej rzeczywistości po prostu sobie nie poradzą, bo ten sport będzie dla nich za drogi.


Oglądając toruński camp było widać, że 15- i 16-letni chłopcy nierzadko prezentowali się już nieźle, choć byli i tacy, którzy wyraźnie odstawali pod względem umiejętności. Na tle młodych Polaków zagraniczni goście miewali jednak problemy – z punktu widzenia dbałości o poziom krajowego speedwaya to oczywiście nie jest nasze zmartwienie, ale patrząc na dyscyplinę globalnie, można zastanowić się, czy adepci przysłani do Torunia jako czołowe postaci w swoich krajach rzeczywiście powinni tak łatwo przegrywać z niemal anonimowymi Polakami, którzy u nas nie są choćby w szerokiej czołówce. Camp jest ideą słuszną, tak jak słuszne jest dawanie szansy zagranicznym zdolnym zawodnikom w lidze U-24, bo taka w Polsce też już od paru lat istnieje. Zarazem do głowy przychodzi jednak myśl, czy w sytuacji, gdy coraz większa jest dysproporcja dzieląca czołowe żużlowe kraje od tych słabszych, a także gdy powiększa się niezmiennie finansowa przepaść w tej dyscyplinie, tego typu starania zdołają uratować czarny sport przynajmniej w części państw, w których on już ledwo zipie.

 

CZYTAJ WIĘCEJ: