Ważny to był weekend dla klubów z regionu, oj ważny. W różnych dyscyplinach odbywały się spotkania o nieco większym niż zwykle ciężarze gatunkowym. Grudziądz i Toruń żyły derbami w wykonaniu żużlowców, Bydgoszcz czekała na powrót swoich koszykarzy do elity. Tym razem radośnie było jednak tylko w pierwszym z miast.
Od basketu zaczynając trzeba przyznać, że nasze województwo znowu mogło być jedynym, które miałoby zespół w Polskiej Lidze Koszykówki w każdym z trzech swoich największych miast. Wynik byłby to zacny, w dodatku wcale nie nowy, bo całkiem niedawno tak już było, ale niestety przynajmniej na razie fani regionalnego basketu pogodzić muszą się z tym, że w kampanii 2024/2025 na parkietach najwyższej klasy rozgrywkowej ponownie ujrzą wyłącznie włocławian i torunian. Enea Astoria Bydgoszcz przystąpiła do weekendowych meczów o awans do elity przy stanie 1:1. Dwa domowe mecze z Górnikiem Wałbrzych miały toczyć się pod dyktando miejscowych, a tymczasem to Górnik dwukrotnie był górą. Z awansu zatem nici, chyba, że nasz klub stanie jeszcze przed szansą na wykupienie „dzikiej karty”, uprawniającej do gry wśród najlepszych, co też wcale nie jest jeszcze tak zupełnie wykluczone.
Bydgoszcz żyła koszykówką, a Grudziądz i Toruń żużlem. W teorii torunianie jadący w pełnym składzie i mający wysokie cele na ten sezon mieli gładko rozprawić się z osłabionym GKM-em. Do dziewiątego wyścigu wszystko wskazywało na to, że tak właśnie będzie, a potem ziścił się czarny sen przyjezdnych kibiców, bo Apator wypuścił całkiem już okazałą przewagę. Przyznam, że zaczynam rozumieć tych fanów, którzy piszą, że kibicowanie zawodnikom Apatora do prostych i przyjemnych nie należy. Co z tego, że skład co roku wygląda mocno, co z tego, że żużlowcom nie brakuje niczego, skoro od lat przegrywają niemal każdy wyjazdowy mecz, w dodatku najczęściej w kiepskim stylu?
Brak ambicji? Zdecydowanie nie, bo przypomnieć należy, że w żużlu pieniądze leżą na torze i zdobycie każdego kolejnego punktu zawodnikom się zwyczajnie opłaca. Zmieniają się w Toruniu trenerzy, różni jeżdżą żużlowcy, zwykle klasy światowej, a tymczasem wyjazdowych meczów takich, jak ten w Grudziądzu, po których zostaje tylko rozczarowanie, fani muszą przeżywać wciąż wiele.
Grudziądzcy fani też nie mają wcale lekko. Zbroi się ich klub co roku, wydaje pieniędzy coraz więcej i więcej, kończy kolejne rozgrywki z coraz to pokaźniejszą stratą, którą łatać muszą miejskie władze z publicznego budżetu. I co? I niezmiennie, rok w rok, kończy się brakiem awansu do play-off. Jak decydująca faza sezonu była przeznaczona dla czołowej czwórki, GKM był szósty, jak ją poszerzono do czołowej szóstki, GKM był już siódmy. Co by jednak nie mówić, w niedzielnych derbach grudziądzanie charakter pokazali i w końcówce wygrali zasłużenie, dając swoim fanom autentyczną radość. To może jednak upragniony awans do play-off uda się wywalczyć w tym roku?
I tylko szkoda, że po raz kolejny żużlowe derby stały też pod znakiem wydarzeń, które ze sportowym świętem nie miały absolutnie nic wspólnego. Rok temu na grudziądzkim stadionie latały wyrwane z sektora gości krzesełka i w tym roku było niestety podobnie. Sensu tej wrogości nie ma żadnej, bo GKM powstał jako filia Apatora, przez torunian był zakładany i dzięki torunianom w ogóle istnieje, tymczasem wśród szalikowców niezmiennie podejście jest takie, jakby ścierały się dwa plemiona wraże odwiecznie.
Wolę więc to, co pokazali w weekend kibice piłkarscy, akurat nie z naszego regionu, a z Poznania. Lech w tym roku pokpił sprawę i po beznadziejnej końcówce skończył PKO Ekstraklasę na piątym miejscu, przez co w nowym sezonie europejskie puchary obejrzy w telewizji. Poznański „młyn” przygotował z tej „okazji” pseudofetę ze wspólnym śpiewaniem „Parostatku” Krzysztofa Krawczyka i tańcem do disco polo jako głównymi atrakcjami. W opisie brzmi absurdalnie, na stadionie wyglądało absurdalnie jeszcze bardziej, ale lepsze to niż ciskanie krzesełkami. Nawet, jeśli derby z zasady dostarczają zwiększoną dawkę emocji.