Raporty o przeciętnych wynagrodzeniach zwykle wprawiają przeciętnych Polaków w nieprzeciętnie zadziwienie. A już w ostatnim czasie zwłaszcza, gdyż przeciętne wynagrodzenie śmiga w górę w tempie dwucyfrowym, bardzo znacznie powyżej inflacji. A to oznacza, że realna siła nabywcza tych przeciętnie zarabiających cudnie rośnie.
Tylko kto to jest ten przeciętniak przeciętnie zarabiający, pyta pewnie niejeden Polak-szarak, któremu jakoś wcale nie rośnie, a już na pewno nie w tempie dwucyfrowym. Otóż to średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw – obecnie prawie 8,5 tys. miesięcznie, a w takim Krakowie na przykład, to już ponad 11,3 tys. – wylicza się z zarobków niecałych 38 proc. rodaków. Tych pracujących w średnich i dużych firmach. Nie ma tu więc ani pani nauczycielki, ani pani z osiedlowego sklepiku, ani pana z jednoosobową działalnością, który co dnia walczy o przetrwanie. „Przeciętne wynagrodzenie” może więc niekoniecznie oddaje sytuację przeciętnych Polaków, ale coś nam jednak o sytuacji na rynku mówi.
Bo na przykład dlaczego szybuje tak gwałtownie? Cóż, duża w tym zasługa i mocnych wzrostów pensji minimalnej, która w przedsiębiorstwach podbija resztę wynagrodzeń, i choćby płytkości naszego rynku pracy, który skłania przedsiębiorców do „chomikowania” zatrudnienia, a więc podwyżek. A swoją drogą, jak te zarobki się rozkładają? W kujawsko-pomorskim zarabia się w obu stolicach wręcz wzorcowo równiutko - w Toruniu raptem o 26 złotych więcej niż w Bydgoszczy. Znacznie ciekawiej robi się wtedy, kiedy przyjrzymy się branżom. Okazuje się, że wieloletni królowie zarobków z takich sektorów jak „górnictwo” czy „leśnictwo” całkiem mocno odstają już od liderów nowych, choćby tych zajmujący się „wytwarzaniem i zaopatrywaniem w energię elektryczną i gaz”. Tam przeciętne zarobki to, drodzy rodacy, już prawie 14 tys. złotych miesięcznie. I jak tu ten pan z jednoosobową działalnością, co to za energię i gaz płaci coraz więcej, ma się nie cieszyć sukcesem innych?