- Gdy słyszymy, że czegoś się nie da, to mamy w sobie tę siłę i odwagę, żeby powiedzieć: naprawdę nie da się? Przepisy nie pozwalają? To zmieńcie przepisy. Stowarzyszenie Serce Torunia działa ponad dwa lata

Region Raport
Styl Życia
Robert Sauron Majewski Fundacja Bezpieczni.eu
Fot. Paweł Jankowski

Organizacja charytatywna Serce Torunia działa od października 2021 roku. Zaczynali od klasycznego streetworkingu. Pomagali osobom w kryzysie bezdomności bezpośrednio na ulicy. Stopniowo ich działalność stawała się coraz bardziej zorganizowana. Dzięki miastu mają swoją siedzibę, gdzie jest m.in. punkt medyczny, łaźnia, pralnia, jadalnia z smacznymi i pożywnymi posiłkami, magazyn odzieżowy. W Sercowni pomocy udzielają także medycy, psychologowie i prawnicy. Teraz udało się kupić ambulans. Spotkaliśmy się z wolontariuszami Serca Torunia: psycholożką Zuzanną Józefowicz i Robertem "Sauronem" Majewskim odpowiadającym za sprawy medyczne.


Jestem pod ogromnym wrażeniem. W ciągu dwóch lat z niczego powstało coś wielkiego. Od pracy na ulicy od praktycznie zera do organizacji dysponującej transportem medycznym.

Jeśli chodzi o ambulans, to musimy dwie rzeczy oddzielić - mówi Robert Majewski. Jest Stowarzyszenie Serce Torunia i jest Fundacja Bezpieczni.eu. Fundacja Bezpieczni.eu koordynuje działania medyczne w Sercu Torunia i to  właśnie ona dzięki sponsorom kupiła ambulans. Fundacja organizuje co roku sympozjum poświęcone bezpieczeństwu w ruchu drogowym. Wspomaga to wydarzenie marszałek województwa, prezydenci i burmistrzowie miast. Tegoroczna edycja odbędzie się we Włocławku. Moi przyjaciele z Kędzierzyna-Koźla biorący udział w sympozjum wzięli na siebie część kosztów zakupu, przeglądu i napraw karetki. Musimy mieć świadomość, że teraz kupienie ambulansu używanego to spory problem i koszt. Cena poszła w górę, ponieważ obok nas mamy wojnę. Jest tam bardzo duża potrzeba takich pojazdów. Wykupowane są samochody używane ze szpitali czy stacji pogotowia ratunkowego. Wiadomo, gdy jest koniunktura i popyt, to cena wzrasta. Udało nam się ambulans kupić, niespodziewanie wycofał się jeden ze sponsorów. Mam fakturę z przedłużonym terminem płatności, ale jeszcze trzeba zapłacić te 39 tysięcy. Pomysł jest taki, że jest dużo miejsce na samochodzie, gdzie możemy umieścić loga firm naszych sponsorów i partnerów, którzy chcieliby pomóc. Jeżeli chcecie wesprzeć zakup ambulansu, to kontaktować można się mailowo: robert@bezpieczni.eu. Kiedy go już opłacimy ambulans i będziemy mieli ten temat zamknięty, to chcielibyśmy zrobić zrzutkę, żeby go wyposażyć. Opatrywanie kogoś w śniegu, w deszczu, w mrozie, w brudzie między śmietnikami pod wiatą pokazało, jak ważny jest ten pojazd. Ambulans staje się mobilnym ambulatorium: miejscem, gdzie jest ciepło i jasno, gdzie możemy opatrzyć, przebadać, porozmawiać. Jest też możliwość przewiezienia np. do szpitala czy ośrodka w pozycji siedzącej, czy leżącej. Tam się zmieści wózek inwalidzki, łóżko, nosze. Ceny są wyposażenia są ogromne. Same nosze w tym ambulansie kosztują 30 tysięcy złotych.

 

Skoro rozmawiamy o pieniądzach, to skąd je bierzecie na działalność? Samym wolontariatem się tego przecież nie ogarnie.

Ale my tak właśnie robimy - mówi Zuzanna Józefowicz. Serce Torunia jest takim genialnym przykładem inicjatywy oddolnej. To jest wprowadzenie w życie idei społeczeństwa obywatelskiego. Nas łączy to, że naprawdę widzimy potrzebę działania. Są to ludzie z różnych środowisk. Daje to fajną mieszankę pomysłów, innego spojrzenia na tę samą sprawę. Cała działalność Serca Torunia opiera się na wolontariuszach. Nikt z nas nie dostaje pieniędzy. Każda z tych osób ma swoją motywację. Nie pytamy, dlaczego z nami jest, czy jest bogaty, czy jest biedny. Ważne, że jest z nami. Swój czas zabiera rodzinie i daje nam, i przede wszystkim daje go podopiecznym. Im więcej ludzi, tym łatwiej pewne rzeczy zrobić. Mamy też ogromne wsparcie od ludzi.  W zeszłym miesiącu dostaliśmy rachunek za prąd, który by nas przewrócił. Pomogli ludzie, którzy wpłacali pieniądze na zrzutce. Umiemy się rzucić z motyką na słońce, „bo tak trzeba”, a potem myślimy, jak sobie z tym poradzić i jak to sfinansować. Przykładem jest wykupienie lekarstw, bo podopieczni nie mają na to pieniędzy. Zresztą problemy są już wcześniej, bo musimy pomóc im ubezpieczyć się. A to wymaga dowodu osobistego. A żeby wyrobić dowód to trzeba mieć zdjęcie i wypisać druk. Więc kierujemy ich do zaprzyjaźnionego zakładu fotograficznego na zdjęcie. Jak z nim przychodzą, to pomagamy wypełnić druk, bo wielu z naszych podopiecznych ma z pisaniem spory problem. Potem pomagamy im w urzędzie. Z dowodem nasz podopieczny może iść do MOPR, gdzie go ubezpieczą. Gdy wreszcie trafi do lekarza, to nie ma pieniędzy na wykupienie recept. Wtedy musimy pomóc my, a nikt nam za darmo tych leków nie da. Kontakt z urzędnikiem i lekarzem to szerszy problem. Mamy świadomość postrzegania tych ludzi w urzędach albo przychodniach. Bo nieprzyjemnie pachną, bo są brudni, bardzo często chorzy lub pod wpływem. Ludzie się ich boją. Rozumiemy, że ciężko się przełamać, żeby z taką osobą miło, serdecznie i uprzejmie rozmawiać, ale to jest nadal człowiek. Z drugiej strony oni wyczuwają to nastawienie i sami się wtedy nie zachowują fajnie. To jest taka samo nakręcająca się spirala. Nam się udaje tę spiralę przerwać, bo mamy cudowną streetworkerkę, która idzie z tymi ludźmi i jest takim buforem, tłumaczem i pośrednikiem. I takich streetworkerów bardzo potrzebujemy. Trzeba też mieć świadomość, że żeby wysłać kogoś na terapię, musimy dla niego mieć skierowanie od lekarza. Później obdzwonić ośrodki i zobaczyć gdzie i w jakim terminie jest miejsce. Podopieczny musi być trzeźwy, czysty, zdecydowany, mieć wyprawkę i dotrzeć na wyznaczony czas do ośrodka. Jest to długotrwała procedura, której ciężar odczuwamy, a dla naszych podopiecznych byłaby nie do przejścia bez wsparcia.  

Zresztą wiele procedur jest długotrwałych – dodaje Robert. Dobrym przykładem bezradności jest pewna para, która trafiła do Sercowni. Pamiętam to do dziś, jak Pani na łóżku w naszym punkcie medycznym płakała, że nie ma już siły mieszkać na Dworcu Miasto. Pracowaliśmy nad nimi. Przeszli detoks osobno, później terapię, bo takie są przepisy. Byli w naszym mieszkaniu treningowym, a w tej chwili mieszkają w swoim mieszkaniu. Okazało się, że ta pani ponad siedem lat temu złożyła podanie o mieszkanie komunalne, ale nie była w stanie nic samej załatwić. W międzyczasie trafili na ulicę, a z niej do nas. Po siedmiu latach wreszcie mieszkanie jest, tylko trzeba jeszcze coś podpisać, załatwić, pochodzić. Trwało to trzy albo cztery miesiące, ale mieszkanie jest. Ludzie nie piją i żyją normalnie. Gdyby nie Serce Torunia, to sam sobie dopowiedz, co by z nimi było.


Nie ma takich mieszkań przejściowych?

Nie ma. A dokładniej jest za mało. Osoba, która na przykład wychodzi z ośrodka terapii uzależnień, jest pozostawiona przez system sama sobie. Wyobraź sobie, że wychodzisz za Świecia i nie masz dachu nad głową, pracy i pieniędzy. Mamy teraz osiem osób, które wychodzą z bezdomności. Potrzebny jest detoks, odwyk, terapia, masa dokumentów i przede wszystkim mieszkanie przejściowe w czasie przygotowania do terapii i po niej. Znalezienie mieszkania treningowego jest bardzo trudne. Mamy przyjaciół, którzy przyjmą piątkę. Potrzeba jeszcze trzech miejsc. Wyobraź sobie, że jesteś rezydentem noclegowni. To oznacza, że cały dzień musisz się gdzieś tułać. Masz gdzie spać, ale cały dzień jesteś na dworze. Teraz jest fajnie, ale latem będzie upał, a zimą mróz. Nie masz pieniędzy, nie można się umyć i odświeżyć. To jest cynizm, bo z jednej strony systemowo wypychamy ich na ulicę, a z drugiej na pewno nie chcemy tych wszystkich bezdomnych wpuścić do centrum miasta turystycznego.

 

Jak już nakarmicie, umyjecie, ubierzecie, to spełnicie podstawowe potrzeby. Wtedy taka uzależniona osoba będzie poszukiwała tylko alkoholu, bo to jest jej pierwsza potrzeba.

Pierwsza potrzeba to rozmowa - stanowczo przerywa mi Zuzanna. Oni na alkoholu przychodzą do nas, żeby się nie wstydzić poprosić o pomoc. To jest bardzo specyficzne środowisko. Ktoś porównał ich do stada wróbli. Niby są razem, ale bardzo płochliwi. Każdy osobno, ale starają się trzymać razem. Jak się pojawia większy kawałek chleba, to się kłócą między sobą, bardzo. Jak przychodzi ktoś nowy, kto nie zna Serca i środowiska, od razu to widać. Nie wie jak wejść i się zachować. Jest bardzo spłoszony i my staramy się go złapać. Złapać to znaczy pytać. Co słychać? Byłeś już u nas? Coś ci pomóc? Wierzymy w taką osobę. Bierzemy ją pod nasze skrzydła. Tu jest łaźnia, tu jest pralka. Wydawki ubrań mamy raz w tygodniu, ale jak się umyjesz, to damy ci czyste ubrania, bo jaki jest sens ubierać coś brudnego. Możesz u nas bezpiecznie zostawić te ubrania, a jak przyjdziesz następnym razem, to je odbierzesz wyprane. Zjesz coś? Napijesz się czegoś? Tu jest kawa, tu jest herbata. A w ogóle jak masz na imię? Niektóre osoby odpowiedzą od razu, a niektóre będą unikały. To nawiązanie relacji, złapanie do rozmowy, pokazanie, że widzimy w nim człowieka, powoduje, że oni wracają. A jak wrócą, to będą kolejne dwa słowa. A jak będą kolejne dwa słowa, to pojawi się przestrzeń na zadanie pytania. Tak powoli słowo po słowie zaczyna się chemia między nami. Jedni się otworzą, inni nie. Wynikiem takiej pracy jest teraz te osiem osób na detoksykacji. Czy wytrwają? Nie wiem, ale mają szansę się zmienić. To wszystko się zaczęło od tego, że poczuli się u nas bezpieczni. To podstawa psychologii, czyli piramida Maslova. Najpierw życie, a potem pojawia się chęć na coś więcej. Wtedy pojawia się przestrzeń dla nas.


Taki powrót jest trudny?

Bardzo. Oni latami żyją poza społeczeństwem. Zapomnieli zasad współżycia. Musimy ich od podstaw uczyć reguł: do urzędu idziesz trzeźwy, w tramwaju kasujesz bilet i nie krzyczysz... My to wiemy, oni muszą sobie to przypomnieć. Musisz pamiętać, że ci ludzie żyją przez lata w kompletnym braku poczucia bezpieczeństwa. My się nie zastanawiamy, gdzie będziemy spać, a oni mają to codziennie.

Tu ci wejdę w słowo - wtrąca się Robert. - Nawet jak masz, gdzie spać, to jaką masz gwarancję, że nic ci się nie stanie, że cię ktoś na przykład nie pobije albo podpali? Mieliśmy wiele takich przypadków. Ten człowiek nie może normalnie zasnąć. Wiesz, lubimy sobie w weekend pojechać do jakiejś szkoły przetrwania, żeby dostać trochę adrenaliny. Oni survival mają codziennie. Pokreślę, że codziennie walczą o bezpieczeństwo. Wytrzymałbyś? Taki smutny przykład. Krysia była kilkanaście lat na ulicy na starówce w Toruniu. Bardzo podeszły wiek, schorowana. Na zimę dostała się do jakiegoś ośrodka. Kiedy poczuła łóżko, ciepło, no i przede wszystkim bezpieczeństwo, wtedy jej organizm odpuścił tę walkę. Umarła, ale w takim komforcie bezpieczeństwa.


Mówiliście o braku mieszkań tymczasowych. Czego jeszcze brakuje w Toruniu?

Ogrzewalni. Są w mniejszych miejscowościach, a u nas nie ma. To by załatwiło nam sprawę bezdomnych śpiących na klatkach schodowych. Jest to spory problem, bo to zapachy, odchody, robaczki. Mieszkańcy bloków się burzą i im się nie dziwię. Kolejny problem to brak miejsc dla kobiet. Jak kobieta ląduje w Toruniu na ulicy, to nie ma gdzie iść, bo nie ma schroniska ani noclegowni dla kobiet.

To są przecież ludzie, więc pojawiają się też miłości - dodaje Zuzanna Józefowicz. W Polsce wszystko jest tak skonstruowane, ośrodki, odwyki, że nie ma miejsca dla par. Muszą się rozdzielić, a chcieliby się przecież nawzajem wspierać.

Ludzie też mają psy i traktują je często dużo lepiej niż samych siebie – wtrąca Robert. Dadzą najpierw psu jedzenie, a potem szukają dla siebie. Te psy bardzo często ich trzymają na powierzchni. Gdy idą do ośrodka, to nie mogą ich zabrać. Czasem nie pójdą na terapię, bo mają psa, którym się muszą zająć. Możesz ich obrażać, ale jak spojrzysz krzywo na psa, to nie ma przebacz. Szukamy dla tych zwierząt domów tymczasowych bądź adopcji. Tu ogromny ukłon do pracowników naszego Schroniska dla Zwierząt, które pomaga nam w opiece nad tymi zwierzakami. Współpracujemy na wielu płaszczyznach od lat. Dostajemy na przykład od nich karmę, którą rozdajemy na naszych patrolach. Mamy taką panią na działkach, której dajemy karmę dla jej dwudziestu kotów, bo to dla niej cały świat.


Ilu w tej chwili macie podopiecznych? Ilu przychodzi do Sercowni?

To zależy między innymi od pory roku. Średnia to powyżej 70 osób, ale na wigilii było ze 140. Ciągle pojawiają się nowe twarze. Przedział wiekowy jest zaskakujący. Przerażające jest to, że przychodzą takie starsze nastolatki. Najwięcej jest takich czterdziesto-, piędziesięciolatków, którym coś nie wyszło w życiu.

Bezdomnym można stać się po trzech niezapłaconych ratach kredytu - dodaje Robert Majewski. Wystarczy być honorowym i z reklamówką wyjść z domu. U jednego kumpla albo koleżanki nocujemy kilka dni, potem u drugiego, trzeciego. W końcu powiedzą: stary ogarnij się i lądujesz na ulicy.

Co do ilości, to jest to skomplikowane – precyzuje Zuzanna Józefowicz. Są różne systemy liczenia bezdomnych. Nasze i odgórne. One się bardzo różnią. Myślę, że wynik takiego oficjalnego liczenia można pomnożyć przez cztery, może nawet pięć. Dlaczego tak się dzieje? Oficjalnie zakłada się, że jak mieszkasz w jakimś pustostanie i masz chociaż jedno medium, to nie jesteś bezdomny. Podciągniesz sobie kradziony prąd od sąsiada do swojego bunkra i już nie jesteś liczony. Rozumiesz to? Mieszkasz na działkach, a tam jest woda albo u kumpla nocujesz. Dla systemu masz gdzie mieszkać. Nie wchodzisz do statystyk.


Już wiem, że w Toruniu brakuje ogrzewalni. Czego jeszcze?

Zrozumienia i słuchania tego, co mówią praktycy ulicy i dostosowywania do tego przepisów. To jest oczywiście szerszy problem niż miejski. Urzędnicy muszą przestać uważać, że jak są przepisy, to ulica się dostosuje. Powinni przepisy dostosować do ulicy. Od miasta mamy siedzibę Sercowni na preferencyjnych warunkach, a to jest wielka sprawa. Dostaliśmy takie pomieszczenie, które sobie ogromnym nakładem pracy zaadaptowaliśmy do naszych potrzeb. Z jednej wielkiej hali zrobiliśmy coś fajnego. Wytworzyła się taka atmosfera, że wchodzisz tam uśmiechnięty i wychodzisz uśmiechnięty. Bardzo ważne jest to, że wspólnie pracujemy nad toruńskim modelem wychodzenia z bezdomności. Zaangażowanych jest wiele instytucji: od miasta po organizacje pozarządowe. Co z tego wyjdzie, zobaczymy. Urząd jest instytucją pracującą od do, a ulica żyje 24 godziny na dobę. My jesteśmy jak niepokorne dziecko. Gdy słyszymy, że czegoś się nie da, bo takie są przepisy, to my mamy w sobie tę siłę i odwagę, żeby powiedzieć: naprawdę nie da się? To zmieńcie przepisy. My nie czekamy na to, aż miasto będzie nas zauważać i wspierać. Działamy my, Coffee House, pan Tomasz Jurkiewicz, kierownik Miejskiego Schroniska dla Bezdomnych Mężczyzn . Mamy nadzieję, że miasto będzie nas trochę słuchać. Z pracownikami miejskimi działającymi w terenie rozmawia i współpracuje nam się świetnie, bo oni pracują bezpośrednio z potrzebującymi, ale decyzje zapadają wyżej. Chodzi o to, żeby zaczęli nas słuchać i traktować nie jako bandę postrzeleńców, którą może nawet jesteśmy, ale jako kogoś, kto jest najbardziej zorientowany w temacie. Taki przykład przepisów, które wiążą nam ręce. Pracują u nas wolontariusze medyczni, ale nie może jednak jako wolontariusz przyjmować u nas lekarz. Dlaczego? Według przepisów straciłby wtedy uprawnienia do wykonywania zawodu. Rozumiesz to? Za pomoc ludziom straciłby prawo do bycia lekarzem!

Cały czas w Sercowni zmieniamy nasz system pracy, swoje podejście - dodaje Robert Majewski. Zarzuca się, że dajemy tym ludziom rybę, a nie dajemy wędki, jednak po wielu spotkaniach w Polsce z takimi jak my opiekunami, dochodzimy do wniosku, że to powinien zmienić się system rybołówstwa w kraju.