Turnieje turniejami, Złote Kaski Złotymi Kaskami, a tak naprawdę polskiego fana żużla najbardziej interesuje jedno. Liga. Mogą tam sobie zawodnicy podbijać nawet europejskie i światowe tory, ale kibic pragnie przede wszystkim, aby właśnie w ten dzień, gdy pojadą dla jego drużyny, pokazali na co ich naprawdę stać. Niestety, dla ekstraligowców z regionu weekendowa pierwsza kolejka była raczej kulawa, co innego dla pierwszoligowców spod znaku bydgoskiej Polonii.
Każdy kraj ma swoje socjologiczne sportowe fenomeny, a jakby wybrać te, które są charakterystyczne dla Polski, to szczególnie wyróżniłyby się dwa. Pierwszy to skoki narciarskie, ukochane nie tylko w górach, ale równie mocno także nad morzem i w dużych miastach, a drugi to żużel. Na motorach bez hamulców ścigają się w różnych państwach, ale najczęściej speedway jest tam dyscypliną przaśną i swojską. Byłem na stadionie w niemieckim Guestrowie, gdzie co roku odbywają się nawet mistrzostwa Europy. Ranga imprezy wysoka, a tymczasem miejscowi kibice oglądają ją siedząc na kocach na trawie, bo poza trybuną główną na obiekcie ławek nie ma, nie mówiąc już o krzesełkach.
A u nas? U nas żużel to miliony złotych, bezpośrednie transmisje telewizyjne i wielki show dopracowany pod względem wielu szczegółów. Znam kibiców, którzy tęsknią za dawnym bardziej amatorskim charakterem dyscypliny i nie mogą zdzierżyć, że coraz bardziej opasłe regulaminy określają dziś nawet takie szczegóły, jak kolor spodni osób funkcyjnych, z wirażowymi na czele. Wisły jednak kijem nie cofniemy - za dużo dziś w żużlu pieniędzy, by znów miał się stać produktem, w którym każdy robi wszystko po swojemu.
W weekend ruszył więc kolejny sezon ligi zwanej najlepszą ligą świata, choć równie dobrze można by ją nazwać ligą najbogatszą. Niestety, dla naszych klubów inauguracja skończyła się zimnym prysznicem. Niby tak naprawdę ani GKM Grudziądz, ani Apator Toruń nie były w pierwszej serii spotkań faworytami, ale mimo wszystko kibice liczyli na ciut więcej.
Tymczasem GKM, mimo jazdy na własnym torze, już po paru wyścigach miał stratę do arcymocnego Motoru Lublin i uległ dość gładko, po raz nie wiadomo który w ostatnich latach sygnalizując, że jest klubem ze składem do bólu średnim i dającym niewielkie nadzieje na to, że naprawdę zaskoczy i na dobre rzuci rękawicę wszystkim ligowym potentatom.
Stare bolączki wyszły na światło dzienne także w meczu Apatora, którego wieczne braki zostały obnażone w Gorzowie - na wyjeździe toruńska młodzież tradycyjnie jedynie statystowała na torze, a na domiar złego najgorzej w karierze sezon zaczął Paweł Przedpełski, w niedzielne popołudnie zupełnie zagubiony.
Rację ma tymczasem znany żużlowy redaktor Wojciech Koerber, który zwrócił uwagę na to, że choć kibice patrzą na mecze z wielkim zaangażowaniem emocjonalnym, to dla zawodnika każda taka wpadka to także duża strata finansowa. Żużel pod względem wypłat jest sportem specyficznym. Tu nie ma stałych pensji niczym w futbolu - pieniądze leżą na torze. Żużlowiec ma konkretną stawkę za każdy punkt i zarobi tym więcej, im więcej „oczek” wywalczy. A na dodatek wcale nie jest tak, że cała kwota zasili jego kieszeń - w przeciwieństwie do innych dyscyplin koszty uprawiania żużla są ogromne. Zawodnik sam płaci za swój sprzęt, zatrudnia mechaników, czasem i menedżera, osoby od social mediów itp. itd. Dlatego też nie są trafne opinie kibiców, którzy niekiedy w przypływie emocji twierdzą, że zawodnik X lub Y po prostu „nie stara się”. W obecnym żużlu, gdzie technologicznie o wszystkim potrafią decydować najmniejsze detale, nie ma miejsca na „niestaranie się”. I dlatego wspomniany Koerber stwierdził, że czasami zdarza się, że drużyna wygrywa, a jej zawodnik chodzi smutny. Bo sam wypadł źle i wie, że tego dnia, mimo sukcesu zespołu, zarobił mało.
I tak będzie się kręcić ta żużlowa karuzela przez najbliższe pół roku. Nie wątpię, że przez ten czas sporo się zmieni, a nasi ekstraligowcy jeszcze dostarczą powodów do uśmiechu - dotyczy to szczególnie torunian, mających przecież w składzie, mimo dziur, także bardzo mocne nazwiska.
A już teraz swoich kibiców ucieszyli na zapleczu elity bydgoszczanie. Poloniści bardzo pewnie rozprawili się z ostrowianami, a bydgoskim fanom dużo radości dali nie tylko liderzy, ale także młodzież. Po odejściu Wiktora Przyjemskiego miała to być raczej pięta achillesowa zespołu, a tymczasem wcale tak być nie musi. I to kibiców Polonii po inauguracyjnym weekendzie cieszy.