DERRED to znana bydgoska pracownia krawiecka założona w 1992 roku przez Karola Włodarskiego – projektanta i producenta ubrań głównie dla mężczyzn. Po jego śmierci biznes przejęła Izabela Wegnerowska. Firma zatrudnia 11 osób. Obecna właścicielka DERRED-u opowiedziała nam o tym jak sobie radzi w czasach odzieży wytwarzanej na masową skalę na Wschodzie, jak zdobyć zaufanie klientów i dlaczego nie każdy może kupić tkaniny od włoskich dostawców.
Jak zaczęła się historia DERRED-u?
Naszą pracownię krawiecką założył Karol Włodarski. Od najmłodszych lat ten zawód był mu bliski, bowiem jego mama pracowała na szwalni. Można więc śmiało powiedzieć, że Karol ten właśnie zawód wybrał nieprzypadkowo i jak mówi przysłowie – wyssał go z mlekiem matki. W tym przypadku to naprawdę dobre powiedzenie. Karol od dziecka nasiąkał krawiectwem. Lubił tkaniny, lubił ubierać ludzi i lubił także o tym rozmawiać. Bo Karol był nie tylko znakomitym krawcem, ale i też świetnym gawędziarzem, który o modzie, zwłaszcza męskiej, mógł rozmawiać godzinami.
Tę jego przygodę zakończyła tragiczna śmierć, a Pani postanowiła kontynuować plany Karola Włodarskiego.
To prawda, ale moja przygoda z krawiectwem, czy modą zaczęła się zanim jeszcze poznałam Karola. Właściwie od 20-ego roku życia zajmowałam się modą, więc ta branża jest mi dobrze znana. Zaczynałam jako doradca klienta w różnych sklepach, później zarządzałam zespołami sprzedaży, odpowiadałam za zaopatrzenie sklepów oferujących ubrania, więc ta moja droga do DERRED-u nie była przypadkowa. To wszystko się rozwijało w tym kierunku i dzisiaj jestem w miejscu, które dobrze znam i rozumiem. Oczywiście Karol, który był moim życiowym partnerem, wiele mnie nauczył. To był naturalny proces. Zawsze dużo rozmawialiśmy o pracy i w ten sposób wzajemnie się inspirowaliśmy. Dzięki temu mogłam przejąć firmę bez żadnych problemów, z dnia na dzień.
Jak Wam się razem pracowało?
Harmonijnie. Razem zamawialiśmy tkaniny. Dużo przy tym dyskutowaliśmy. Praca w branży modowej to nie tylko produkt główny jakim jest ubranie, ale też wszystkie akcesoria, które dopełniają całości. Tu liczą się detale i to one mają czasem największe znaczenie. Mogę wiec powiedzieć, że połączyła nas nie tylko miłość, ale i praca, którą poznaliśmy od podszewki, co w przypadku branży krawieckiej ma – jak myślę – nie tylko podwójne, ale i szczególne znaczenie.
DERRED powstał zaraz po transformacji ustrojowej, a to nie były łatwe czasy. Jakie były początki?
Nie były one oczywiste. Karol miał być inżynierem budownictwa. Tak chcieli jego rodzice, ale nie grało mu to w duszy. Jednak krawiectwo, moda, szyk to był jego świat. I całe szczęście, że posłuchał swojego serca. Karol zawsze był indywidualistą, wolnym ptakiem, nie lubił jak mu ktoś coś narzuca. Pewnie dlatego zamiast kasku budowlańca wolał nożyce krawieckie i kreatywność, a ta branża właśnie na to pozwala.
Czyli wybił się na niepodległość i zaczął żyć po swojemu, tak?
Dokładnie. Zbierał doświadczenia, pracując w różnych firmach odzieżowych i powoli dojrzewał do myśli o własnym biznesie. Kiedy dojrzewamy zawodowo, stajemy się coraz pewniejsi własnych umiejętności, zaczynamy myśleć o tym, by nie pracować dla kogoś tylko na własny rachunek. Tak było w przypadku Karola. On postawił wtedy wszystko na swoją markę. Zaczął pracować na własny zespół. Dobrał sobie ludzi. Zaangażowanych, profesjonalnych, nawet wariatów takich jak on. Właśnie takie były początki DERRED-u.
A skąd w ogóle ta nazwa?
Karol zawsze lubił muzykę. W latach 80-tych bardzo popularnym zespołem była brytyjska kapela Simply Red z jej charyzmatycznym wokalistą Mickiem Hucknallem. Karol nie był rudy jak Hucknall, ale miał tak jak on kręcone włosy. I to właśnie nazwa tego zespołu była dla niego inspiracją do stworzenia nazwy naszej marki. Red i odwrotnie, czyli Der. Tak to się zaczęło.
Karol Włodarski przez wielu bydgoszczan zostanie zapamiętany nie tylko jako krawiec, który ich świetnie ubierał. To był także filantrop. Kochał ludzi i lubił im pomagać.
No tak. Dla Karola jego firma była nie tylko biznesem, ale też miejscem spotkań, rozmów i działalności charytatywnej. On po prostu taki był. Kiedy wracał do domu, zapalił papierosa i myślał jak – w ramach swoich możliwości – może pomóc innym ludziom. On jako krawiec był gotów zdjąć przysłowiową koszulę i oddać ją innym. Jeśli komuś działa się krzywda, to on reagował.
DERRED przetrwał po śmierci Pana Karola. Teraz to Pani prowadzi ten biznes. Domyślam się, że w czasach sieciówek, galerii handlowych i sprzedaży internetowej prowadzenie pracowni krawieckiej nie jest łatwe.
To prawda, ale my mamy swoją strategię i pomysł na ten biznes. Robimy wszystko, aby zindywidualizować podejście do klienta i skupić się na nim. Mamy stałych klientów, którzy do nas wracają. Jeśli ktokolwiek pozna markę DERRED, poczuje, że umiemy się nim zaopiekować, doradzić, to już z nami zostaje. Nasza pracownia to nie tylko powierzchnia sklepowa, to przede wszystkim miejsce z wyjątkowym klimatem, starannie zaprojektowanym wnętrzem. Od momentu wejścia do nas klienci przenoszą się w inny świat. W galeriach handlowych klienci są anonimowi. My staramy się poznać klienta, jego potrzeby, a nawet problemy. Dzięki temu potrafimy sprostać jego oczekiwaniom. Poza tym ogromną uwagę przywiązujemy do jakości towaru. Klient w żadnym razie nie może być nią zawiedziony. To dla nas bardzo ważne. I tym właśnie wygrywamy. Mamy XXI wiek, nowoczesne narzędzia komunikacyjne, ale nadal działa poczta pantoflowa i rekomendacje zadowolonych klientów.
A gdzie zaopatrujecie się w tkaniny?
Wyłącznie za granicą. W Polsce rynek praktycznie nie istnieje. Kupujemy najczęściej we Włoszech i w Wielkiej Brytanii. Jednak żeby to było możliwe musieliśmy zdobyć zaufanie naszych dostawców. Trzeba było do nich pojechać, porozmawiać, dać się poznać. Oni też potrzebują wiedzieć z kim mają współpracować i kto będzie szył ubrania z ich tkanin. Można powiedzieć, że musieliśmy zasłużyć na ich gotowość do tej współpracy. To taki hermetyczny świat. Nie każdy może do niego wejść.
Dziękuję za rozmowę.