Firmy spedycyjne, które zajmują się transportem na niemieckich i austriackich drogach, muszą liczyć się ze wzrostem kosztów. Już niedługo w obu państwach zostaną wprowadzone opłaty zależne od emisji CO2.
Sprawdziliśmy, co to w praktyce oznacza dla przedsiębiorców z regionu.
Nowe stawki
Na spore wzrosty stawek muszą przygotować się firmy z regionu, które transportując towary, jadą po niemieckich lub austriackich drogach. Od 1 grudnia 2023 roku w Niemczech i od 1 stycznia 2024 w Austrii zostaną wprowadzone nowe opłaty drogowe, których wysokość jest uzależniona od emisji dwutlenku węgla przez pojazdy ciężkie.
Wszystkie samochody spalinowe zarejestrowane przed 1 lipca są automatycznie przypisywane do klasy 1. Inne pojazdy spalinowe zarejestrowane po 1 lipca 2019 muszą podać szereg parametrów. W najwyższej klasie znajdą się pojazdy elektryczne i wodorowe. Wzrost stawek to efekt unijnej dyrektywy Eurovignette, którą do końca marca 2025 roku muszą wdrożyć wszystkie państwa Unii Europejskiej.
Większość firm trudniących się spedycją, nawet jeśli nie transportuje towarów bezpośrednio do Niemiec, to i tak musi korzystać z niemieckich dróg.
- Świadcząc usługi po Unii Europejskiej, większość moich transportów wiedzie przez Niemcy. To będą kolosalne kwoty - mówi w rozmowie z kujawy-pomorze.info prezes toruńskiej firmy AutoAndreas Andrzej Jadanowski.
Co to oznacza w praktyce?
Nowe stawki za każdy pokonany na niemieckich i austriackich drogach kilometr to poważny problem dla przedsiębiorców. Jak mówi nasz rozmówca, w przypadku przejazdu przez całe Niemcy to wzrost o 100 euro w jedną stronę.
- Moje pojazdy będą klasyfikowane w pierwszej klasie. Opłata w Niemczech ma wynosić 34 eurocenty, a było to 19 eurocentów. W innej klasie to różnica zaledwie półtora centa. Z kolei w Austrii to wzrost na przestrzeni najbliższych lat o 20 eurocentów. Jestem zaskoczony, że to tak mała różnica. Mam nową flotę, a muszę płacić dużo. Stawki w imporcie i w eksporcie musiałyby wzrosnąć o 10 procent - podkreśla Andrzej Jadanowski.
„Elektryki” obecnie nie wchodzą w grę
Opłaty promują pojazdy elektryczne i wodorowe. Jednak w opinii przedsiębiorcy zakup „elektryków” w przypadku spedycji międzynarodowej nie jest opłacalny.
- Dzisiaj jest nacisk na samochody elektryczne, które nie sprawdzają się na dużych dystansach, gdyż nie ma rozwiązań infrastrukturalnych. Nadają się do transportu w promieniu 300 km, ale to potężne pieniądze, bo taki ciągnik siodłowy to 300-400 tysięcy euro. Jednak pojazdy na wodór mogą być sensownym rozwiązaniem - twierdzi Andrzej Jadanowski.
Inne trudności branży
Polska branża związana z transportem i spedycją boryka się z wieloma problemami. Wśród nich są rosnąca konkurencja ze strony wywodzących się z Ukrainy firm rejestrujących się w Polsce, a także kryzys i zamknięty rynek rosyjski.
- Wiele osób uważa, że opłaty za CO2 to kolejna katastrofa dla naszej branży. Dwa lata temu wprowadzono pakiet mobilności, w ramach którego musimy się dostosować składkami za pracowników do innych krajów z Unii Europejskiej i przy tym płacąc podatki w Polsce. W przypadku wojny i kryzysu nie ma takiego przepływu towaru. Zamknięto rynek rosyjski, przez co wiele firm, które jeździły na wschód, skupiły się na innych częściach Europy, co zwiększyło konkurencję. Dodatkowo otwarto unijny rynek dla ukraińskich przewoźników, co podnosi rywalizację o klientów, a ich przewagą jest to, że płacą za pracowników na Ukrainie i to prawie 10 razy mniej niż my musimy w Polsce. Prowadzę biznes od 27 lat, przetrwałem różne momenty, ale prawdę mówiąc, teraz będę walczył o przetrwanie - zaznacza toruński przedsiębiorca.
- Eurovignette - co to jest?
Eurovignette to europejska dyrektywa, której celem jest wycofanie opłaty za czas użytkowania infrastruktury i ekologizacja opłat. Stąd opłaty będą zależne od emisji CO2. Ponadto projekt ma wzmocnić oraz rozszerzyć zasięg stosowania przepisów o opłatach drogowych, aby zachęcić do bardziej ekologicznej i wydajnej działalności transportowej.