Z prezentami jest trochę tak, jak z darmowymi lunchami. Same z nieba nie spadają, a święty Mikołaj też ich nie wyczarowuje w kominie. Zawsze ktoś za nie płaci. Albo, przekładając to na bardziej rynkowe, a mniej świąteczne klimaty – jak komuś przybywa, to zwykle drugiemu ubywa. Dlatego taki prezent dla chętnych na mieszkania, jak wysyp prognoz o jaśniejącym na horyzoncie spadku cen metra kwadratowego, wcale a wcale nie ucieszy pewnie tych, którzy ze sprzedaży tych metrów żyją.
Rynek mieszkaniowy to w Polsce zjawisko przedziwne, bo od lat przywykliśmy do tego, że sufit tu praktycznie nie istnieje, niezależnie od tego, co by się nie działo w Polsce naszej kochanej, i jak bardzo ceny nie odlatywałyby w kosmos. Teraz jednak i w posumowaniu listopada, i w prognozach na rok przyszły, zrobiło się jakoś mniej kosmicznie. W listopadzie wszystko lekko siadło, mieszkań zakontraktowano mniej, choć ponoć ze względu na Black Friday i inne cuda promocji miało być wręcz przeciwnie. Do tego eksperci nieśmiało zaczęli analizować to, że lokali do kupienia przybywa – jak niektórzy wyliczają na rynku nie było ich tylu na sprzedaż od 4 lat – i prognozować, że ceny nie tyle, że nie będą rosnąć szybciej od inflacji, co będą spadać.
Tylko czy te permanentne święta, które dla deweloperów trwają cały rok, rzeczywiście się skończą? Tu bym nieco ostudził emocje. Wciąż jesteśmy tym krajem, w którym we własnych domach mieszka prawie 90 proc. ludu, podczas gdy średnio w Unii niecałe 70 proc., a w Niemczech już tylko 47 proc. Takie uwarunkowania i takie ciśnienie na rynku. Poziom cen mamy kosmiczny: w Warszawie metr kwadratowy dobija do 18 tysięcy, a u nas - w Bydgoszczy, a już zwłaszcza w drogim Toruniu - w ciekawszych lokalizacjach to 10 tys. I choć eksperci rzeczywiście przewidują obniżki, a parę czynników pozwala wierzyć, że nasz rynek mieszkaniowy rozwijał się będzie jednak na nieco innych zasadach, co powinno trochę go uspokoić, to ten prognozowany na połowę przyszłego roku spadek cen może się okazać bardziej prezencikiem niż prezentem. Raczej takim jak na Mikołajki, a nie jak na Boże Narodzenie.