Z burmistrzem Brodnicy JAROSŁAWEM RADACZEM o sztuce ściągania inwestorów, zbijania bezrobocia oraz zarządzania miastem na „peryferiach” rozmawiają Ryszard Warta i Mariusz Załuski
- Brodnica to szóste miasto kujawsko-pomorskiego, ale specyficznie położone, peryferyjnie i jeśli można tak powiedzieć bardzo autonomicznie, oddalone od stolic regionu. To bardziej wada czy zaleta?
To zdecydowanie nasz atut. I co więcej, wykorzystujemy tę naszą szansę, bo w promieniu 60 kilometrów nie ma żadnego ważniejszego ośrodka gospodarczego. W ten sposób Brodnica naturalnie stała się subregionem, oddziałowującym na okoliczny obszar. Wykorzystaliśmy zresztą tę szansę już zaraz po transformacji ustrojowej, oferując dobre tereny inwestycyjne. Dzięki temu ulokowało się u nas przede wszystkim dużo kapitału zagranicznego - Francuzi, Niemcy, Anglicy, Szwedzi.
- Czyli Actona z listy 500 „Rzeczpospolitej”…
Tak, obecnie Szwedzi sprzedali ten majątek Duńczykom. Powstawały firmy niemieckie, ale też prężnie działał i działa kapitał rodzimy, jak choćby jedyna w Polsce fabryka żelatyny czy znany w Europie producent słodyczy Vobro. Na pewno więc na tym zyskujemy. I samo miasto, które jest bogate, i nasi mieszkańcy.
- Rzeczywiście, rynek pracy jest tutaj bardzo specyficzny, bo bezrobocie w całym powiecie brodnickim jest niskie, poniżej 7 proc. a to mniej niż w powiecie toruńskim.
W samej Brodnicy stopa bezrobocia wynosi 3,9 proc.
- Czyli niewiele więcej niż w Toruniu. A to z kolei oznacza, że w niektórych segmentach rynku trudno znaleźć ludzi do pracy.
To już rzeczywiście jest poziom bezrobocia – jak to się mówi - „niehigieniczny”, bo według wszelkich norm ekonomicznych takie optymalne bezrobocie, z punktu widzenia gospodarki, jest na poziomie 5-6 proc. Odczuwamy z tego powodu pewien dyskomfort, bo niektóre zakłady produkcyjne, które chciałyby się lokować tutaj, niestety uciekają do innych miast, gdzie tej siły roboczej jest zdecydowanie więcej.
A credo naszej działalności jest takie, że tam, gdzie możemy, pomagamy przedsiębiorcom, ale w żadnym przypadku nie przeszkadzamy. Robimy więc naprawdę dużo w tej kwestii. Doprowadziliśmy m.in. do tego, że na terenie miasta działa dwóch dystrybutorów gazu, czyli PGNiG i G.En.Gaz. To jest bardzo ważne dla inwestora, żeby z tej infrastruktury mógł korzystać. Mamy bardzo dobrze rozwiniętą strukturę okołobiznesową, a po godzinach pracy jest gdzie odpoczywać, bo to przecież Brama Mazur, Pojezierze Brodnickie.
- Te wszystkie firmy, które się tu ulokowały – a lista jest rzeczywiście długa - nie zrobiły tego w ciągu ostatnich paru lat. Już na początku lat 90. ówczesny burmistrz, Wacław Derlicki, mówił o tym, że Brodnica musi się szeroko otworzyć na kapitał zagraniczny, na firmy, na inwestorów. Akcentował to wtedy, chyba jak żaden inny burmistrz w regionie. Dzisiejsza Brodnica korzysta z tamtej polityki?
Oczywiście. To był ciężki okres transformacji ustrojowej, samorządy startowały wtedy w tę nową przyszłość z różnego poziomu. Mamy wielki szacunek dla naszego poprzednika, że prowadził taką właśnie otwartą politykę, bo pamiętam, że w tamtym okresie były także i takie głosy w samorządzie, żeby Brodnicę przestawić na miasto turystyczne. Tyle, że jak podejrzewam, Brodnica zawsze będzie miastem turystycznie jednodniowym. Całe to nasze bogactwo bierze się z otwartości dla inwestorów nie tylko zagranicznych, ale również z pomocy i wsparcia dla naszego biznesu krajowego. Byliśmy też pionierami w utworzeniu w 2010 roku Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Wyznaczyliśmy w mieście około 16 hektarów pod inwestycje. Dziś wszystkie te tereny są już sprzedane.
- Przejrzeliśmy ofertę terenów szukając działki pod działalność gospodarczą – tak wchodząc w buty hipotetycznego inwestora. I szczerze mówiąc, w tej chwili w Brodnicy trudno znaleźć coś ciekawego.
Mamy tu jeszcze jeden problem, jesteśmy jedną z tak zwanych gmin obwarzankowych - ze wszystkich stron otacza nas gmina Brodnica i za kilka lat skończą nam się tereny inwestycyjne, skończą nam się tereny pod budownictwo mieszkaniowe – te wysokie, jak i te jednorodzinne. I naprawdę będziemy mieli kłopot. Zgłaszamy już od kilkunastu lat władzom rządowym, że należy coś z tym zrobić. No, ale nie ma na tyle odwagi politycznej, żeby tego typu gminy zlikwidować i z tych samorządów miejskich oraz gmin obwarzankowych stworzyć mocne, silne ośrodki. Różne obietnice składano, ale kończyło się to niczym. A na poziomie lokalnym tego nie przeprowadzimy, bo każda lokalna społeczność ma swoje własne ambicje. Kiedy mój poprzednik, Wacław Derlicki, próbował to załatwić z gminą, to awantura trwała prawie 5 lat.
- Czyli gdyby dzisiaj zjawił się u Pana duży inwestor, który chciałby zbudować fabrykę, to miałby pan z tym ból głowy?
Tak, byłby ten ból głowy, bo nam już zaczyna brakować terenów inwestycyjnych. Miasto nie jest duże, funkcjonuje u nas 3 deweloperów, którzy kiedy tylko wykopią dziurę pod budownictwo wysokie, to już mają chętnych na nabycie mieszkania.
I tu działa efekt tego naszego subregionu - ciążą do nas Rypin, Golub-Dobrzyń, Nowe Miasto Lubawskie, Jabłonowo, Górzno. Brodnica statystycznie ma ponad 26 tysięcy mieszkańców, a realnie pomieszkuje u nas 30 -31 tysięcy osób. Te osiedla, które powstają na rubieżach naszego miasta, niektórzy nazywają „Nowym Rypinem”, bo wiemy, jacy mieszkańcy próbują szukać szansy życiowej w Brodnicy.
- Brodnica rzeczywiście wyróżnia się tym, że ma całkiem niezłe parametry demograficzne, na przykład regularnie rosnącą liczbę urodzin, bodajże od 2017 do 2022 roku, potem to nieco spadło, ale nie w jakiś dramatyczny sposób. Generalnie te wskaźniki są dobre. A mamy przecież czasy depopulacji, najmocniej widać to w dużych miastach. Macie państwo pomysł, jak tym trendom przeciwdziałać?
Przede wszystkim to, co wcześniej mówiłem - mocne uprzemysłowienie miasta, wykorzystanie walorów środowiskowych i położenia geograficznego, wreszcie wykorzystanie zachowań i cech samych mieszkańców, bo brodniczanie są bardzo pracowitym narodem. Akurat nas depopulacja w tak znaczącym zakresie nie dotyczy, bo jeżeli mamy przyrost naturalny ujemny, to mamy dodatni przyrost wynikający z migracji. Ostatnio był u nas przedstawiciel strefy ekonomicznej z Gdańska. Według ich wyliczeń jesteśmy trzecim miastem pod względem rozwoju społeczno-gospodarczego, jeżeli chodzi o kujawsko-pomorskie. To jest duża nobilitacja, bo za nami znalazło się sporo pięknych miast.
- To też dzięki inwestycjom w infrastrukturę społeczną?
Tak, ale to też wynika z aktywności samorządu. Wykorzystujemy każdą możliwość pozyskania środków na realizację zadań, które sobie określiliśmy, bo mamy świadomość, że ci, którzy ulokują się tutaj z zakładem pracy, chcą też wypoczywać. Dlatego też duży nacisk położyliśmy na infrastrukturę sportową - wybudowaliśmy swego czasu piękną marinę na zakolu Drwęcy, przebudowaliśmy w stu procentach stadion: nowa górna płyta, nowa dolna płyta, nowe bieżnie, trybuny. W tym roku oddaliśmy do użytku lodowisko kryte, które latem funkcjonuje jako hala sportowa. Zrewitalizowaliśmy dwa parki.
Mamy też darmową komunikację miejską, a co bardzo ważne, ustawiliśmy ją tak, żeby ludzi, którzy pracują na obrzeżach miasta, ta komunikacja za darmo mogła dowozić do zakładów pracy.
- I nie chcecie się z tej darmowej komunikacji wycofywać? Niektóre miasta się nad tym zastanawiają, bo koszty ich przerosły.
Nie, nie chcemy się z niej wycofać. Mamy dobre autobusy, które kupiliśmy w 2019 roku, na owe czasy były bardzo nowoczesne, ekologiczne. W tym roku będziemy kupowali pięć nowych, elektrycznych. Planujemy też budowę zielonych przystanków, stacji do ładowania. Chcemy być zgodni ze światowymi trendami.
- No to pewnie teraz wspomni pan burmistrz o ekologii…
Nasze przedsiębiorstwo energetyki cieplnej osiągnęło efektywność energetyczną, którą wymaga Unia Europejska, w ogóle w instytucjach w mieście nie używa się węgla – jest fotowoltaika, biomasa. Wprowadziliśmy specjalne programy dopłat dla mieszkańców, żeby pozbyli się, tzw. „kopciuchów”. To też funkcjonuje.
Poprawiamy też estetykę, wprowadziliśmy program dopłat do kamienic, które są w wojewódzkiej czy gminnej ewidencji zabytków. Kiedy w 2010 roku zostałem burmistrzem, moim marzeniem było to, żeby z rynku brodnickiego zrobić salon miasta. Prawie 40 kamienic w tym systemie zostało wyremontowanych.
- Dodajmy, że to zdaje się, jedyny trójkątny rynek w Polsce.
Tak, a ponoć są tylko trzy takie w Europie. To też jest atrakcja turystyczna dla naszych gości.
- Tak, à propos tej turystyki, bo mówi Pan o tym, że Brodnica nie będzie nigdy miastem stricte turystycznym. Czy to jednak nie jest jakiś wciąż niewykorzystany do końca potencjał? Jeżeli chodzi o miejsca noclegowe na 10 tysięcy mieszkańców, to macie znakomitą pozycję: trzecią lokatę wśród powiatów regionu, ale czy nie ma tutaj szans na większą kooperację z okolicznymi gminami?
Oczywiście że ta kooperacja jest i my to robimy już teraz. Organizacja turystyczna, przedsiębiorcy, którzy działają w zakresie turystyki skrzyknęli się, zaprosili samorząd brodnicki, miasto Brodnicę, wszystkie gminy powiatu brodnickiego, żeby wspólnie opracować produkt turystyczny. Chodzi między innymi o to, żeby w internecie funkcjonowało coś w pewnym stopniu podobnego do serwisu booking.com, tak by osoby zaineresowane Pojezierzem Brodnickim łatwo mogły zobaczyć i sprawdzić, jaka jest oferta, gdzie można przebywać, za jakie pieniądze, z jakimi warunkami i poprzez tą stronę zamówić usługę. Weszliśmy w ten projekt, oczywiście finansowo także się w to zaangażujemy i zobaczymy, co z tego wyniknie.
- Samo miasto też postawiło na swoje walory turystyczne? Tak w biznesowym aspekcie?
Brodnica jest szczególnie atrakcyjna dla tych wszystkich osób, które przebywają na Pojezierzu Brodnickim. Żartobliwie można powiedzieć, że jak stoi się na brodnickim rynku, to gdy rzuci się kamieniem, to trafi się albo w las, albo w jezioro. W samej Brodnicy mamy w granicach administracyjnych jezioro. Dwa lata temu oddaliśmy nową plażę, połączyliśmy dwa brzegi jeziora, to jest bardzo nowoczesna inwestycja, ze stanicą, z parkiem wodnym.
Dbamy o zrównoważony rozwój. Jeżeli jest szansa, żeby zarobić także na turystyce, to my jesteśmy na to otwarci. Chętnie też wchodzimy w te wszystkie inicjatywy oddolne, lokalne, właśnie po to, żeby naszą atrakcyjność turystyczną wzmacniać. Jest co robić w Brodnicy, jest co zwiedzać. W naszym mieście można naprawdę fajnie wypocząć.
- Wspomniał Pan o Actonie. To jest rzeczywiście duża spółka, ujęta na liście 500 największych polskich firm „Rzeczpospolitej”. Swoją drogą mamy ich tam razem 17 w województwie, z czego 9 w Toruniu, Brodnica jest najmniejszym z kujawsko-pomorskich miast z tak dużym przedsiębiorstwem. Actona zatrudnia 1255 osób, zapewne nie wszyscy to brodniczanie, ale w mieście to na pewno duży pracodawca. Obecność takiego gracza na lokalnym rynku to aut, ale bywa, że także ryzyko. Nie odnosimy tego do tej konkretnej firmy, ale generalnie, gdy taki lokalny gigant ma kłopoty, to automatycznie całe miasto je ma. Dobrze pokazuje to przykład Janikowa i tamtejszych zakładów sodowych.
Myślę, że u nas nie ma takiego niebezpieczeństwa, tym bardziej, że - jak już mówiłem - staramy się o dywersyfikację i mamy w Brodnicy różne gałęzie produkcji przemysłowej. Mamy też doświadczenie. Kiedyś działający u nas prywatni producenci mebli ograniczali się do eksportu na rynek rosyjski i kiedy tam nastąpił krach, pojawiły się problemy. A dla nas to było ważną nauczką, że należy stawiać na dywersyfikację. Dzięki temu, nawet jeśli jakiś większy zakład będzie musiał zwalniać, ludzie znajdą pracę w pozostałych firmach. Tymczasem dziś brodniccy przedsiębiorcy mają problem z pracownikami, zwożą ludzi z innych miejscowości, nie tylko tych okolicznych, ale też np. z Grudziądza.
Żartujemy czasem, że w Brodnicy nie ma pracy ten, kto po prostu nie chce pracować.
- Nie ma też jakiegoś wielkiego odpływu ludzi z Brodnicy, choć - paradoksalnie - dziś o wiele łatwiej z Brodnicy wyjechać. Choćby dlatego, że przybyło połączeń kolejowych. Kiedyś był z tym dużym problem.
Ważne są też połączenia drogowe. Mamy dwie części obwodnicy już zrealizowane i trzecią w przygotowaniach. Jest już złożony tzw. ZRID u pana wojewody, liczymy, że we wrześniu będzie ogłoszony przetarg na ostatni odcinek obwodnicy, który już całkowicie usprawni przejazd przez nasze miasto i te we wszystkich kierunkach: na Warszawę, Działdowo, Grudziądz, Toruń, czy Olsztyn.
- Ten brak drogowego obejścia centrum Brodnicy wspomina pewnie niejeden kierowca z kujawsko-pomorskiego. Bardzo go brakowało.
Mamy taki układ urbanizacyjny, jaki mamy. Miasto jest wiekowe, ma ponad 700-letnie dzieje, tego historycznego centrum nie rozciągniemy, musimy więc szukać innych rozwiązań, żeby ruch maksymalnie z centrum wyprowadzać. Stad także wprowadzaliśmy strefy parkowania, które mają udrożnić miasto, choć rzeczywiście, różnie z tym bywa.
- Ostatnie wybory samorządowe, w których odniósł Pan sukces, wiele zmieniły w polskich samorządach. Ze stanowisk musiało odejść wielu prezydentów, czy burmistrzów pełniących swoje funkcje przez wiele kadencji. Zmieniły się także zasady. Okres kadencji został wydłużony do pięciu lat, ale ich liczba została ograniczona do dwóch. W pańskim przypadku to już czwarta kadencja…
… i ostatnia. Przyznam, że mam ten luksus, że gdy będzie się ona kończyła, ja sam będę już w wieku emerytalnym.
- Odchodząc jednak od Pana indywidualnej sytuacji, jak generalnie ocenia Pan to rozwiązanie: dwie kadencje i zakaz ubiegania się o kolejną?
Bardzo negatywnie. Myślę, że demokracja polega na tym, żeby to społeczność lokalna decydowała, kto ma być włodarzem. Mieszkańcy obserwują, widzą czy są realizowane cele, oceniają podejmowane działania. To mieszkańcy najwięcej wiedzą i widzą. A dzięki temu dobrze też wiedzą, czy burmistrz lub prezydent powinien nadal pełnić swą funkcję, czy nie. To powinna być decyzja mieszkańców.
Samorząd to naprawdę nie jest łatwa praca. Nauczyć się samorządu to także wymaga kilku ładnych lat – tak, żeby tę funkcję sprawować należycie. Gdy przychodzi nowy burmistrz, to przez te pierwsze 5 lat albo się autopromuje, albo się tego samorządu uczy. Potem przychodzi druga kadencja a z nią świadomość, że na niej się skończy. Czy w takiej sytuacji będzie on nadal miał tyle w sobie zapału, sił i energii, żeby realizować jak najkorzystniej zadania dla własnej społeczności? Praca bez motywacji to nic dobrego.
W wyborach zawsze mamy jakąś liczbę kandydatów, każdy z nich ma jakiś program, jakieś doświadczenia, zawsze jest wybór. Wybory burmistrza czy prezydenta miasta to wybory bezpośrednie, głosujemy na konkretnego człowieka. A jeśli byśmy mieli w tym kierunku iść, to dlaczego nie wprowadzić dwukadencyjności dla organów stanowiących, czyli np. dla radnych rady miejskiej?
- Albo dla posłów i senatorów.
Rada Miejska jest takim bardzo dobrym przykładem, bo jak któryś radny jest sprawczy, aktywny, to jest wybierany na następną kadencję. Ten, który się nie sprawdza, głosów nie zbierze, nikt na niego nie pójdzie zagłosować. Stąd taka właśnie duża rotacja, jeżeli chodzi o składy rad miejskich.
Obawiam się, że takie ograniczenie może wręcz doprowadzać do opóźnień rozwojowych. Przychodzi, jak to się mówi kolokwialnie, nowa miotła, zaczyna wymieniać pracowników, a nie zawsze są to fachowcy, czasami liczą się jakieś kwestie polityczne. Tymczasem dla samorządu ciągłość jest najważniejsza. Nigdy nie miałem jakiś zapędów, żeby po objęciu stanowiska wymieniać doświadczonych, solidnych pracowników. Przecież to nie jest tak, że my wszystko wiemy, na wszystkim się znamy. Nasza praca polega na zaufaniu, musimy pracownikowi zaufać, polegać na jego wiedzy, kompetencjach, doświadczeniu.
- Argument zwolenników limitu kadencji jest taki, że zasiedziały samorządowiec jest w stanie zbudować wokół siebie pewien układ, który strasznie trudno później obalić. Inna rzez, że ostatnie wybory dobrze pokazały, że jednak można.
Powiedzcie panowie, jak mogę tu zbudować jakikolwiek układ, jeżeli w miejskich instytucjach, podległych mi jako burmistrzowi spółkach, czy zakładach, zatrudnionych jest jakieś tysiąc osób. A osób uprawnionych do głosowania jest w Brodnicy 20 tysięcy. To jeśli wszyscy ci miejscy pracownicy zaangażowaliby nawet swoje rodziny, to też nie daje takiej możliwości, żebym osiągał sukcesy w kolejnych wyborach. Nie, to tak nie działa.
- Panie burmistrzu, zaczęliśmy tę rozmowę od peryferyjności, choć to słowo kojarzy się źle. Brodnica jest miastem peryferyjnym, ale tylko topograficznie. Jak z perspektywy miasta, które leży na samych obrzeżach województwa, wygląda ten specyficzny układ polityczny: mamy dwie stolice regionu, od kilku miesięcy mamy dwie metropolie; bydgoską oraz toruńską i ten stały element rywalizacji toruńsko-bydgoskiej. Patrzy Pan na to, jak na coś, co jest po prostu dobrodziejstwem inwentarza, bo obie stolice województwa są blisko siebie, obie mają swe ambicje i zawsze będą rywalizowały, czy też jak na coś, co stanowi realną barierę rozwojową?
Dla mnie, jako włodarza tego miasta, ważne jest to, co mogę załatwić dla Brodnicy. I to mnie przede wszystkim interesuje. Nie interesuje mnie ta pseudo-dominacja, czy to Bydgoszczy, czy Torunia. Od wielu lat bardzo dobrze współpracujemy z Urzędem Marszałkowskim w Toruniu, tam jako miasto nigdy nie mieliśmy problemów, żeby cokolwiek załatwić. Traktujemy ten urząd jako instytucję, która działa bez żadnych uprzedzeń politycznych, bo jeżeli konkursy są ogłaszane, to one są przejrzyste, jasne dla każdego i jest jasno postawiony warunek: jak jesteś najlepszy, to masz prawo ubiegać się o pieniądze. Nie chciałbym się bawić w politykę, bo nie jestem politykiem, jestem samorządowcem i osobą bezpartyjną.
Moim zadaniem jest dbać o rozwój Brodnicy, o dobro mieszkańców i z takiego punktu widzenia na to patrzę. I to jest dla mnie najważniejsze.
- Dziękujemy za rozmowę.